Tłumacz Legii Warszawa: Stanisław Czerczesow chciał prowadzić reprezentację Polski

Mateusz Skwierawski
Mateusz Skwierawski
Wykorzystywaliście atuty Warszawy, by przekonać zawodników, że to właśnie z Legią warto podpisać kontrakt, a nie na przykład z Lechem, czy innym klubem?

Mieliśmy swoje punkty programu przed podpisaniem umowy. I przyznaję, Pałac Kultury i Nauki, Łazienki Królewskie czy Stare Miasto robiły wrażenie na piłkarzach. A naszym specjałem było wejście z zawodnikiem na dach stadionu Legii. Widok na stolicę jest stamtąd cudowny. Dla Brazylijczyków atrakcją byłem też ja, bo mówiłem w ich języku.

Trudno jest im odnaleźć się w Polsce?

Często pytali, dlaczego ludzie w Polsce tak rzadko się uśmiechają. Z synem byliśmy w Brazylii na wakacjach i po trzech dniach wszyscy sąsiedzi mówili nam "dzień dobry". U nas czasem i po roku nie zna się ludzi z osiedla. To nie atak na Polaków, a stwierdzenie faktu, dlatego dla zawodników z Brazylii pierwsze zetknięcie z Polską może być trudne.

Na zachowanie ludzi narzekał na przykład Dossa Junior.

Dossa to świetny człowiek, ale niestety kila razy oberwało mu się za kolor skóry. Nie zapomnę sytuacji podczas jednego z meczów na Legii. Nasi kibice udawali małpy chcąc sprowokować zawodnika rywali. Dossa odwrócił się w stronę trybun, uderzył się w klatkę piersiową i krzyknął: a ja to jaki mam kolor? Wstawił się za rywalem, zaimponował mi wtedy.

Rafał Gikiewicz: W Polsce jest mnóstwo nienawiści

Pan zawsze interesował się sportem? 

Grałem w koszykówkę w Legii, ale na mecze piłkarskie zawsze chodziłem. Przez kilka lat mieszkałem w Brazylii, widziałem na żywo legendarny mecz Vasco - Flamengo na starej Maracanie, który z trybun oglądało 170 tysięcy kibiców. Chyba żadne spotkanie nie zrobiło na mnie takiego wrażenia. A zaczęło się od studiowania iberystyki na Uniwersytecie Warszawskim, wtedy równolegle zajmowałem się też tłumaczeniem. Szybko zostałem rzucony na głęboką wodę, ponieważ byłem tłumaczem ministra górnictwa z Brazylii, który wizytował na Śląsku. Później do Sopotu przyjechała delegacja związkowców z Angoli, w Trójmieście spędziłem z nimi dwa tygodnie, szkoląc język po 8 godzin dziennie. Przyznam, nieźle płacili. Następnie zgłosiła się do mnie Telewizja Polska, tłumaczyłem seriale, między innymi "Niewolnicę Izaurę". Byłem też przewodnikiem głównych aktorów tej telenoweli, gdy odwiedzili Warszawę. Najmilej wspominam jednak czas spędzony w Uzbekistanie.

Dlaczego?

Mieszkałem tam półtora roku. W Samarkandzie nauczyłem się dużo chodzić. Rozkład jazdy nie wskazywał godziny, o której przyjedzie autobus, a porę, o której mógłby być. Czyli jak na tablicy było napisane 9.30, to spokojnie można było zakładać, że do 12 coś przyjedzie. W mieście jeździł trolejbus, w zasadzie częściej się palił, niż jeździł, przewody nie wytrzymywały, ciągle dochodziło do zwarcia.

Najlepsze były jednak przeboje na trasie Samarkanda - Taszkient. Uzbecy wybudowali na tym odcinku autostradę, a jako że przebiega ona przez terytorium Kazachstanu, sprzedali ją Kazachom. Żeby wjechać do tego państwa potrzebna jest wizja, a na granicy bez negocjacji ze strażnikiem się nie obędzie. To zazwyczaj żołnierz siedzący na osiołku z pepeszą w ręku. Jak mu się coś dało, to ciągnął za sznurek i podnosił szlaban. Kiedyś pogranicznik nie chciał nas przepuścić, to mój kierowca, Tadżyk, oszukał go, że wiezie ambasadora. Nie dość, że skracaliśmy sobie trasę o sto kilometrów, to po drodze, na terenie Kazachstanu, był ogromy bazar, gdzie można było kupić wszystko: od karabinu maszynowego po prezerwatywy. Ceny były tak niskie, że przywiozłem do Polski sto kilo bagażu.

Uzbekistan to wbrew pozorom bardzo bezpieczne państwo, choć żartów nie było, kiedy Samarkandę odwiedził Władimir Putin. Wszyscy mieszkańcy miasta dostali zakaz podchodzenia do okien. Nikt tego nie lekceważył, bo na dachach budynków rozstawili się snajperzy. Gdyby ktoś się wychylił, zostałby zastrzelony.

Pan przetrwał, podobnie jak w brazylijskich Fawelach. 

Od razu obalę mit: tam wcale nie jest strasznie. Ludzie żyją normalnie, są szkoły, szpitale, oczywiście to często domki z tektury, ale tamtejsza społeczność radzi sobie. Tyle że funkcjonuje po prostu na niższym poziomie.

Panu lepiej w Polsce, czy poza krajem?

Wszędzie się szybko asymiluję, po tygodniu w nowym miejscu czuję się jak u siebie. Mieszkałem w Brazylii, Portugalii, na Ukrainie. Biegle mówię po angielsku, rosyjsku, portugalsku, daje radę z hiszpańskim, włoskim, z francuskim i niemieckim, ale w Polsce mi dobrze.

Po tych wszystkich doświadczeniach trafił pan do Legii.

To był rok 2012. Powstał w klubie projekt, ramowa umowa z Fluminense. Do Legii przyjechało stamtąd trzech zawodników. Ze względu na znajomość języka miałem się nimi opiekować. Czyli przychodzić do klubu raz w tygodniu. Wyszło, że pojawiałem się kilka razy dziennie. Pomagałem w sprawach organizacyjnych, opowiadałem o Polsce, Warszawie. Tłumaczyłem.

Ile razy, chcąc chronić zawodnika, przetłumaczył pan jego słowa inaczej, niż rzeczywiście powiedział?

To już by było oszustwo, dlatego tak nie robiłem, ale gdy widziałem, że zawodnik udzielający wywiadu jest zagotowany, to starałem się mu wejść w słowo, żeby czegoś nie chlapnął. To może nie fair, ale wiem, co mogłoby mu grozić.

Czasem śmiesznie tłumaczyło się Brazylijczyków. Guilherme mówił na przykład dwie minuty, a ja potrafiłem zastąpić to jednym zdaniem po polsku. W jego kulturze popularne jest wracanie do wcześniejszego wątku kilka razy, powtórzenie tego, co już się mówiło.

Piłkarze robili panu kawały?

Pewnego dnia Michał Kucharczyk i Artur Jędrzejczyk zaczęli się ze mnie nabijać, nie wiedziałem, o co im chodzi. To było za czasów Stanisława Czerczesowa. Zrobiłem smutną minę i wyszedłem z szatni, któryś z nich rzucił jeszcze: "Patrzcie, obraził się". Wróciłem za trzy minuty i powiedziałem donośnym głosem: Kuchy i Jędza, do trenera Czerczesowa, natychmiast! Trzeba było widzieć ich miny! Roześmiane twarze spoważniały, obaj się wyprostowali i szybkim krokiem poszli w kierunku gabinetu trenera. W połowie drogi krzyknąłem: panowie, żart! Ale już się nie śmiali. Odegrałem się.

Na trzeciej stronie przeczytasz między innymi, co Stanisław Czerczesow wręczył Arielowi Borysiukowi, czy Krzysztof Mączyński dał się poznać jako kłamca i dlaczego tłumacz Legii został zwolniony z klubu po przyjściu trenera Sa Pinto. 

Czy Legia zdobędzie w tym sezonie mistrzostwo Polski?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×