W latach 1973-1990 Liverpool wygrał ligę angielską w 11 z 18 sezonów - takiej dominacji angielski futbol nie widział nigdy wcześniej, a dopiero w erze Premier League rozgrywki na Wyspach w podobny sposób podporządkował sobie wielki Manchester United sir Aleksa Fergusona (1993-2010).
Gdy 28 kwietnia 1990 roku The Reds przypieczętowali zdobycie swojego 18. w historii mistrzostwa Anglii, nic nie wskazywało na to, że na kolejne będą musieli czekać trzy dekady. Wrażenie to potęgował fakt, że Liverpool zapewnił sobie mistrzostwo niemal dokładnie w pierwszą rocznicę wydarzeń na Hillsborough. Jeśli ekipy z Anfield nie złamała nawet niewyobrażalna tragedia, która pochłonęła 96 ofiar, to wydawało się, że nic nią wstrząśnie. Bomba wybuchła jednak z opóźnionym zapłonem.
Trzęsienie ziemi
Kolejny sezon liverpoolczycy zaczęli najlepiej w historii. Wygrali osiem pierwszych meczów, a do 15. kolejki byli niepokonani, odnosząc 13 zwycięstw i tylko dwa spotkania remisując. Pewnym krokiem zmierzali po kolejne mistrzostwo Anglii, ale 22 lutego 1991 roku ziemia pod Anfield się zatrzęsła.
ZOBACZ WIDEO "Druga połowa". Izabela Kruk broni Michała Kucharczyka. "Krytyka ma pewne granice"
Wyobrażacie sobie, że trzy miesiące temu Juergen Klopp rezygnuje z prowadzenia Liverpoolu, który jest liderem Premier League? Wtedy na taki ruch zdecydował się Kenny Dalglish. Szkot, który najpierw został legendą klubu jako piłkarz, a potem święcił z Liverpoolem triumfy jako menedżer, niespodziewanie podał się do dymisji. Tłumaczył to problemami zdrowotnymi, ale po latach wyznał, że nie potrafił prowadzić zespołu po tym, do czego doszło na Hillsborough. Choć od tragedii minęły blisko dwa lata, on nie uwolnił się od jej odium.
- Nie jestem w stanie nawet wymówić tej nazwy. Nie pamiętam, na ilu pogrzebach byłem, ale bywało, że jednego dnia na czterech. Długo nie zdawałem sobie sprawy, że to tamte wydarzenia były głównym powodem mojego odejścia z Liverpoolu. Liverpool potrzebował kogoś, kto umie zarządzać, podejmować decyzję, ja wtedy tego nie umiałem - mówił.
- Pytałem sam siebie, dlaczego mam czuć jakąkolwiek presję? Pod presją były rodziny, które straciły wtedy bliskich. Na moim ciele zaczęła pojawiać się wysypka, nawet na twarzy. Spadła mi tolerancja, wszystko mnie denerwowało. Nienawidziłem widoku zaskoczenia i bólu na twarzach moich dzieci, gdy na nie krzyknąłem - tłumaczył.
Czytaj również -> Zbigniew Boniek - od idola do wroga
Jego dymisja zaskoczyła nawet jego najbliższych, ale zostawił zespół w dobrej sytuacji. The Reds byli liderem i mieli trzy punkty przewagi nad drugim w tabeli Arsenalem. Zespół jednak załamał się z dnia na dzień. Kilkadziesiąt godzin po rezygnacji Dalglisha Liverpool uległ walczącemu o utrzymanie Luton Town (1:2), a w następnej kolejce przegrał u siebie z głównym rywalem w walce o tytuł - Arsenalem (0:1).
W 24 ligowych meczach pod wodzą Dalghlisha The Reds doznali tylko dwóch porażek, a po odejściu Szkota przegrali aż sześć z 14 spotkań. Po mistrzostwo sięgnął Arsenal, wypracowując siedem punktów przewagi nad Liverpoolem, który musiał zadowolić się wicemistrzostwem.
Calamity James
Przez 29 lat od ostatniego mistrzostwa Liverpoolu angielską ligę wygrało sześć klubów: Manchester United (13), Chelsea (5), Arsenal (4), Manchester City (3), Blackburn Rovers (1) i Leicester City (1). The Reds w tym czasie dopisali do listy sukcesów 13 pozycji, potrafili wygrać nawet Ligę Mistrzów (2004/2005), ale realne szanse na odzyskanie tytułu mieli raptem w pięciu sezonach. A tak jak teraz, do ostatniej kolejki, w walce o tytuł liczył się tylko raz.
Na cztery lata The Reds wypadli z ligowego podium, zajmując kolejno szóste (dwa razy), ósme i czwarte miejsce - dla kibiców przyzwyczajonych do złota i srebra (w latach 1981-1991 Liverpool był mistrzem albo wicemistrzem) było to duże rozczarowanie. Zespół z Anfield wrócił do strefy medalowej dopiero w sezonie 1995/1996, a w kolejnym włączył się do walki o mistrzostwo.
Po imponującym początku rozgrywek Liverpool utrzymał się na szczycie tabeli do końca roku. Po raz pierwszy w erze Premier League The Reds byli liderem po bożonarodzeniowych kolejkach, co mogło zwiastować powrót mistrzostwa na Anfield. Zespół Roya Evansa miał siedem punktów przewagi nad wiceliderem, ale po Nowym Roku zaczął ją trwonić, co skwapliwie wykorzystał broniący tytułu Manchester United.
Ostatecznie szansę Liverpoolu na mistrzostwo pogrzebał w 32. kolejce David James. The Reds prowadzili z Coventry City 1:0, by przegrać 1:2 po dwóch błędach bramkarza, który po dośrodkowaniach z rzutów rożnych zachował się w niezrozumiały sposób. Za pierwszym razem zaniechał interwencji, a za drugim minął się z lecącą wprost do niego piłką. Po tym występie przylgnął do niego przydomek "Calamity James" - tak nazywał się główny bohater kreskówki, który nie grzeszył rozumem, a do tego miał niewyobrażalnego pecha.
[nextpage]
Na sześć kolejek przed końcem sezonu Manchester United odskoczył od Liverpoolu na trzy "oczka", ale The Reds nie ruszyli w pościg za Czerwonymi Diabłami. W pozostałych meczach podnieśli z boiska tylko osiem z 18 możliwych do zdobycia punktów i skończyli sezon dopiero na czwartym miejscu.
10 spotkań do wielkości
Ponownie nadzieję na odzyskanie mistrzostwa w serca kibiców Liverpoolu wlał Gerrard Houllier. W latach 1998-2000 Francuz przebudował zespół na swoją modłę. Rozbił grupę "Spice Boys" - starych angielskich wyjadaczy, którzy mieli problem z utrzymaniem dyscypliny. W jej skład wchodzili m.in. wspomniany James, Paul Ince, Steve McManaman, Jamie Redknapp czy Robbie Fowler. Nie wszyscy odeszli z klubu, ale niedobitki z grupy rozgrywkowej nie były już w stanie rządzić szatnią.
Houlier postawił na przedstawicieli młodego pokolenia jak Michael Owen, Steven Gerrard czy Danny Murphy i zaciąg kontynentalny, sprowadzając na Anfield m.in. Markus Babbela, Dietmara Hamanna, Samiego Hyypię czy Christiana Ziegego. Pierwszy efekt przyszedł w sezonie 2000/2001 - Liverpool wygrał Puchar Anglii, Puchar Ligi Angielskiej i Puchar UEFA, a w Premier League zajął trzecie miejsce. W kolejnym, już z Jerzym Dudkiem w bramce, pierwszy raz w erze Premier League był wyżej niż Manchester United i długo dotrzymywał kroku Arsenalowi, ale ostatecznie po tytuł sięgnęli Kanonierzy.
Czytaj również -> Jakub Błaszczykowski zostaje w Wiśle Kraków
Kto wie, jak potoczyłby się sezon 2001/2002, gdyby nie choroba Houlliera. Francuz stworzył w Liverpoolu zespół godny walki o mistrzostwo, ale nie mógł go prowadzić w kluczowym momencie - 13 października 2001 roku, podczas meczu ligowego z Leeds United (1:1), doznał ataku serca. Przez pięć miesięcy zastępował go jego asystent Phil Thompson. Nieobecność Francuza długo nie odbijała się negatywnie na grze zespołu, ale na przełomie roku Liverpool dopadł głęboki kryzys. Od 12 grudnia do 22 stycznia The Reds wygrali tylko jedno z dziewięciu spotkań, zdobywając w nich raptem osiem punktów. Nawet wygranie 12 z 14 kolejnych meczów nie pozwoliło im odrobić strat do Arsenalu.
Houlier wrócił do pracy na początku kwietnia, zapowiadając, że jego zespół "od wielkości dzieli dziesięć spotkań" - pięć ligowych i pięć w Lidze Mistrzów. Z Champions League The Reds szybko jednak odpadli - w ćwierćfinale musieli uznać wyższość Bayeru Leverkusen. A w lidze kontynuowali pościg za Arsenalem, ale Kanonierzy nie mieli zamiaru zwalniać tempa - w 13 ostatnich kolejkach nie stracili ani jednego punktu.
Kij w szprychy
W kolejnych sezonach Liverpool nie potrafił włączyć się do walki o tytuł. Nawet w edycji 2004/2005, w której wygrał Ligę Mistrzów, zajął w Premier League dopiero piąte miejsce, dając się wyprzedzić choćby Evertonowi. Dopiero w sezonie 2008/2009 The Reds znów liczyli się w wyścigu o tytuł.
W 2009 rok Liverpool wszedł jako lider Premier League, ale wtedy fatalny błąd psychologiczny popełnił Rafael Benitez. Hiszpan zaatakował na konferencji prasowej sir Aleksa Fergusona i zarzucił władzom ligi faworyzowanie Czerwonych Diabłów. Benitez chciał dorównać Fergusonowi, który był mistrzem gierek psychologicznych, ale zrobił to nieudolnie.
Zamiast wsadzić kij w szprychy rywalom, nadał im rozpędu. Nie pomogli mu też jego podopieczni - Liverpool zremisował trzy mecze z rzędu, podczas gdy w tym samym czasie zmotywowany słowami Beniteza Man Utd zdobył komplet punktów. Czerwone Diabły w tydzień wyprzedziły The Reds i już nie dały się im dogonić.
Benitez szybko zdał sobie sprawę z tego, że popełnił błąd, ale nie przyznał się do tego do samego końca. Gdy pod koniec sezonu, kiedy Manchester United był już pewny mistrzostwa, został zapytany o to, czy najlepszy zespół zdobywa tytuł, odparł: - To tylko znaczy, że ma więcej punktów, a nie że jest najlepszy.
Niespełniona legenda
W żadnym z tych sezonów Liverpool nie był jednak tak bliski tytułu jak w 2013/2014. Brendan Rodgers zbudował na Anfield najgroźniejszy zespół od czasu mistrzowskiej ekipy Kenny'ego Dalghlisha. Dość powiedzieć, że dwóch najlepszych strzelców Premier League było jego podopiecznymi: Luis Suarez (31) i Daniel Sturridge (21). Wspomagał ich Raheem Sterling, a za nimi operowali Philippe Coutinho, Jordan Henderson i Steven Gerrard.
[nextpage]
Po Nowym Roku The Reds szli jak burza. Odnieśli 11 zwycięstw z rzędu, rozbijając rywali (Arsenal 5:1, Manchester United 3:0 czy Tottenham Hotspur 4:0). Wspaniała seria pozwoliła im dogonić Manchester City, który w 34. kolejce pokonali na Anfield 3:2 i zostali liderem Premier League. Po tym zwycięstwie Gerard motywował kolegów, krzycząc jeszcze na murawie, by "mistrzostwo nie wyślizgnęło im się z rąk". W następnej serii Liverpool powiększył przewagę nad The Citizens, którzy niespodziewanie zremisowali z Sunderlandem (2:2). Na trzy kolejki przed końcem sezonu Liverpool miał wszystko w swoich rękach, ale w tydzień wszystko zaprzepaścił.
27 kwietnia 2014 roku na Anfield przyjechała Chelsea. The Blues kierował Jose Mourinho, więc goście zaparkowali autobus w swoim polu karnym i nawet tak mocna ofensywa jak Liverpoolu była bezradna. Gdy wydawało się, że w pierwszej połowie nie wydarzy się już nic, w doliczonym czasie gry koszmarny błąd przydarzył się Gerrardowi. Kapitan Liverpoolu najpierw źle przyjął podaną przez Mamadou Sakho piłkę, a próbując odzyskać nad nią kontrolę, poślizgnął się. Futbolówkę w kole środkowym przejął Demba Ba, pognał z nią w kierunku bramki i pokonał Simona Mignoleta. W drugiej połowie The Reds nie potrafili odrobić strat, a w doliczonym czasie gry dobił ich Willian.
Na bolesnej porażce z Chelsea (0:2) piekło The Reds się nie skończyło. Tydzień później kibice Liverpoolu musieli przełknąć kolejną gorzką pigułkę. Od 53. minuty zespół Rodgersa prowadził na wyjeździe z Crystal Palace 3:0 i wydawało się, że szybko pozbierał się po wpadce z The Blues, ale w ostatnim kwadransie stracił trzy gole i przywiózł z Selhurst Park tylko punkt. Liverpool do ostatniej kolejki zachował szansę na mistrzostwo, ale musiał liczyć na porażkę Manchesteru City z West Ham United, której się nie doczekał.
Symboliczne jest to, że najlepszą szansę na odzyskanie tytułu Liverpool stracił przez jedną ze swoich największych legend. Steven Gerrard całe swoje piłkarskie życie podporządkował temu, by poprowadzić The Reds do mistrzostwa Anglii. To było jego przeznaczeniem, dla wypełnienia którego odrzucał oferty największych klubów Starego Kontynentu. A w decydującym momencie to właśnie jego błąd przesądził o tym, że Liverpool nie odzyskał tytułu. I to w sezonie, w którym Gerrard przeżywał drugą młodość - w 34 meczach strzelił 13 goli, a przy 15 asystował. Nigdy nie miał tak dużego udziału w zdobycz bramkową Liverpoolu.
- To była straszna chwila. To zdecydowanie najgorszy moment w mojej karierze. Ligę wygrywa się i przegrywa w 38 meczach, ale nie jestem głupi i zdaję sobie sprawę z rangi tego wydarzenia. Nie zrobiłem błędu, nie podjąłem niepotrzebnego ryzyka, nie zagrałem niedokładnie, nie spróbowałem podania piętą we własnym polu karnym. To był okrutny incydent, który dotknął mnie i klub. Brak mistrzostwa będzie mnie prześladował, ale nic już nie mogę z tym zrobić. Muszę odejść niespełniony - mówił, gdy dwa lata później żegnał się z Anfield.
***
Przed ostatnią kolejką Premier League Liverpool ma na koncie 94 punkty - dla The Reds to rekordowy dorobek, biorąc pod uwagę okres, w którym za zwycięstwo w angielskiej lidze przyznawane są trzy punkty. Mało tego, w aż 24 z 26 sezonów "ery Premier League" taki dorobek gwarantowałby im zdobycie tytułu. Tylko dwa razy mistrz miał więcej punktów niż teraz Liverpool: Chelsea 2004/2005 - 95 i Manchester City 2017/2018 - 100.
Rewelacyjny zespół Juergena Kloppa ma jednak pecha, że trafił na jeszcze lepiej dysponowany Manchester City Pepa Guardioli. Przed finałem sezonu The Citizens mają punkt przewagi nad Liverpoolem. Ostatnia kolejka Premier League zostanie rozegrana w niedzielę. Manchester City zagra na wyjeździe z Brighton and Hove Albion, a Liverpool podejmie na Anfield Wolverhampton Wanderers. Wszystkie mecze 38. kolejki zostaną rozegrane o godz. 16:00.