Artur Boruc: Głowa była chora

Nie zadawałem sobie pytań, po co gram, do czego mnie to doprowadzi, co jest tak naprawdę ważne. Jechałem na bajerze. Myśleć zacząłem dopiero po latach - mówi w rozmowie z WP SportoweFakty Artur Boruc, 65-krotny reprezentant Polski.

Mateusz Skwierawski
Mateusz Skwierawski
Artur Boruc Getty Images / Dan Mullan / Na zdjęciu: Artur Boruc

Z powodu zagrożenia epidemią koronawirusa, apelujemy do Was, byście unikali dużych skupisk ludzkich, uważali na siebie, poświęcili czas sobie i najbliższym. Zostańcie w domu, poczytajcie. Pod hasztagiem #zostanwdomu będziemy proponować Wam najlepsze teksty WP SportoweFakty z ostatnich lat.

Mateusz Skwierawski, WP SportoweFakty: Miał pan sodówkę?

Artur Boruc, były reprezentant Polski, bramkarz AFC Bournemouth: Pewnie, że tak.

Kiedy?

Trochę w Legii i w Celticu. Zacząłem zarabiać większe pieniądze i kompletnie mi odbiło. Pieniądze mnie wypaczyły i cieszę się, że w miarę szybko pojąłem, że nie tędy droga.

Piłkarze raczej niechętnie się do tego przyznają.

Sodówka jest czymś naturalnym w sporcie wyczynowym. Zwłaszcza kiedy osiągasz sukcesy i pojawiają się duże pieniądze. Ludzie, którzy pod względem finansowym mogą pozwolić sobie na więcej, są z góry lepiej traktowani. Mają wtedy poczucie, że dzięki kasie można więcej i tak właśnie psuje się głowa. Myślę, że nie trzeba nawet wyjeżdżać z kraju, zawodnikom z naszej ligi też odbija, mają dobre kontrakty jak na polskie warunki, co później przekłada się na ich zachowanie.

ZOBACZ WIDEO: Mateusz Borek dla WP SportoweFakty: Lewandowski udowodnił, że Niemiec nie musi zarabiać najwięcej [cała rozmowa]

W jaki sposób sodówka objawiała się u pana?

Dziś już pewnie nie spóźniłbym się specjalnie na samolot, żeby następnego dnia polecieć sobie prywatnym. To było chore. Po jakimś czasie dało mi to do myślenia.

Po długim czasie?

Zanim zorientowałem się, że coś jest nie tak, minął rok, półtora.

Dało się tego uniknąć?

Na pewno masz większe szanse, jeżeli otaczasz się ludźmi, którzy powiedzą ci w twarz, że przeginasz, bo w momencie, gdy dobrze sobie radzisz, widzisz się w krzywym zwierciadle. W tamtym czasie na nowo poznałem swoich przyjaciół, to była cenna lekcja. Konkretna weryfikacja nastąpiła po rozwodzie, nie zostało mi wielu znajomych z tamtego okresu. Uświadomiłem sobie wtedy, co robię dobrze, a co nie.

A zanim pan to zrobił, to co myślał?

Nie zadawałem sobie pytań, po co gram, do czego mnie to doprowadzi, co jest tak naprawdę ważne. Po prostu to robiłem. Jesteś młody, rozpoznawalny, co trochę łechta ego, zarabiasz pieniądze i trochę się w tym gubisz. Myśleć zaczynasz dopiero po latach i dochodzisz do wniosku, że tak naprawdę przez większy czas jechałeś na bajerze, a mogłeś zrobić coś poza piłką, albo kilka rzeczy załatwić w inny sposób.

Pan raczej nie żałuje tego, co robił.

Przygodę z piłką przeżyłem tak, jak chciałem, a nie jak chciał ktoś inny. Dlatego nie zawsze mówiłem "tak", gdy druga strona na to liczyła.

Po latach, gdy patrzy pan na wiele spraw z dystansem, coś by pan zmienił?

Pewnie mniej bym pił.

Szczera ocena sytuacji.

Z jednej strony alkohol czasami pomagał, bo na przykład na rauszu starałem się dwa razy bardziej i rzeczywiście dzięki temu lepiej szło mi na boisku. Ale często przeszkadzał w życiu.

Alkohol był bo musiał, bo pomagał?

Wydawało mi się wtedy, że jest mi potrzebny. Że pijąc, robię dobrze, że to słuszna decyzja. Zresztą, to był etap, w którym każdą swoją decyzję uznawałem za fajną. Młodzieżowa głupawka - to chyba dobre określenie. W Legii bardzo długo nie mogłem pić alkoholu, ponieważ się leczyłem. I bardzo fajnie wspominam ten okres. W Szkocji dostosowałem się do tamtejszych zwyczajów. Na Wyspach idzie się ze znajomymi do pubu, zamawia piwa i siedzi. W Glasgow było z kim, wychodziliśmy czasem z Johnem Hartsonem, Chrisem Suttonem, Stiliyanem Petrovem czy Neilem Lennonem. Uczestniczyłem w tym wszystkim całym sobą. Myślałem, że tak trzeba, nie protestowałem, nie czułem, że wypadałoby coś zmienić. Zamknąłem się w czymś takim na kolejne kilka lata i w tym tkwiłem.

Stąd niektóre kiksy, dziwne gole?

Że na trzeźwo bym ich nie przepuścił? Bramkarz ma trochę trudniej. Czasem źle postawisz nogę, albo na sekundę się wyłączysz i może zaskoczyć cię prosta sytuacja. Stąd "babole".

A grał pan kiedyś na podwójnym gazie?

Tak, ale nie powiem gdzie i z kim.

Pan lubi adrenalinę.

Lubię.

I żeby nie było nudno pojechał pan na Ibrox Stadium kibicować Legii w eliminacjach Ligi Europy. A fani Rangersów przecież pana nie znoszą.

Spontan, jak zwykle. Dzień przed meczem odwiedził mnie kolega, który leciał na spotkanie z Sosnowca. Namawiał, że fajnie gdybym też się zabrał, ale wiadomo: trening, inne obowiązki, nie mogłem. Już wcześniej długo o tym myślałem, w sumie nie dopuszczałem myśli, że zabraknie mnie na Ibrox, ale kilka dni przed meczem okazało się, że jest problem. Trener Eddie Howe zaczął przebąkiwać, żeby przypadkiem nic dziwnego nie przyszło mi do głowy.

I przyszło.

Czasem warto zrobić coś szalonego, czego przez moment można żałować, ale później wspomina się do końca życia. Dlatego na lotnisku pomyślałem: "a może jednak?”. To był impuls, pojechałem.

Trochę się pan spóźnił.

Powiedzmy, że było to kontrolowane spóźnienie, celowo nie wszedłem na stadion za szybko. Poza tym pojawiły się drobne komplikacje. Dostałem telefon ze swojego klubu, że boją się o moje bezpieczeństwo. Ktoś nawet wpadł na pomysł, że wejdę na Ibrox, ale z ochroną, co mnie rozbawiło. Policja długo nie chciała mnie wpuścić, ale się uparłem. Przekonywałem, że przecież nie przyjechałem do Glasgow się awanturować, tylko wspomóc dopingiem mój były klub. Wyszło bardzo dobrze, nikt mnie nie zaczepiał, wróciłem na czas do Bournemouth, następnego dnia trenowałem z drużyną. Tragedii nie było.

Wspomnienia wróciły? Lubił pan wyprowadzać z równowagi fanów Glasgow Rangers grając w Celticu.

Przyznam, że zupełnie inaczej przeżywa się mecz na trybunach. Byłem skupiony na dopingu, nie za bardzo kontrolowałem, co działo się na boisku. Z boku stadion wydaje się dużo większy. Na trybunach jest zdecydowanie więcej emocji.

Na drugi dzień był pan w szkockich gazetach z megafonem w ręku.

Ktoś zapytał, czy przy okazji mogę coś krzyknąć przez megafon. Nie trzeba było drugi raz powtarzać, to też był spontan.

Dla trenera Eddiego Howe’a ten spontan był szokiem.

Powiedziałem trenerowi, że Legia to mój klub i chciałem wspomóc ją dopingiem. A poza tym byłem grzeczny, nie robiłem dziwnych akcji. Te argumenty wystarczyły, trener zrozumiał, nie zostałem ukarany. To facet, który swoje przeżył, nie jest zadufanym gościem, który nie myśli i nie wychyla się poza pewne ramy. Dobrze nam się współpracuje i jeden epizod nie mógł popsuć naszej relacji. Poza tym, lubię takie sytuacje, kiedy muszę się bardziej spiąć w treningu, lepiej mi wtedy idzie. Dzień po meczu Legii z Rangersami trenowałem bardzo dobrze, nikt nie miał o nic pretensji. Tylko koledzy z zespołu trochę nie dowierzali, że w odstępie kilkunastu godzin pokonałem taki kawał drogi. No i Andrzej Fonfara (bokser - red) się na mnie obraził. Planowaliśmy pojechać na Ibrox razem, ale powiedziałem mu, żeby nie przylatywał ze Stanów Zjednoczonych, bo to nie wypali. Coś nagle strzeliło mi jednak do głowy.
Młody Boruc w Legii Warszawa. Z klubem zdobył mistrzostwo Polski i Puchar Ligi Młody Boruc w Legii Warszawa. Z klubem zdobył mistrzostwo Polski i Puchar Ligi
Ma pan już prawie 40 lat i dalej utrzymuje się na topie. Bo chyba samą obecność w zespole Premier League można tak nazwać?

Właśnie nie wiem. Jeżeli chodzi o grę, to na pewno, ale siedzenie na ławce? Z drugiej strony to naturalna kolej rzeczy, ponieważ jestem już u schyłku kariery. Coraz mniej kopię się po głowie, pojawili się młodzi zawodnicy, którzy wchodzą do gry. Są oczywiście trenerzy, którzy przywiązują się do nazwisk i wiek nie gra dla nich roli, ale w dobie niesamowicie dużego pieniądza raczej promuje się młodych, na nich stawia i robi z nich gwiazdy. To jest na pierwszym planie.

Powiedział pan "u schyłku".

Od kilku lat już tak.

Kiedyś przypuszczał pan, że będzie grał do trzydziestki.

Piłka mi w życiu nie przeszkadza i bardzo się cieszę, że jeszcze to robię.

W poprzednim sezonie pokazał pan, że jeszcze nie zardzewiał. Po półtora roku przerwy znowu bronił w Premier League.

Kilka meczów w życiu rozegrałem, mam spore doświadczenie i z tego powodu łatwiej było mi wrócić z marszu do regularnego bronienia. Może niewiele osób wie, ale drugi bramkarz pracuje ciężej niż pierwszy i to też utrzymało mnie w ryzach. Długo i sumiennie zasuwałem, była satysfakcja, że wróciłem do bramki. Chciałem wszystkim udowodnić, że jestem lepszy od Asmira Begovicia.

W tamtym sezonie wskoczył pan do składu, ale obecny zaczął jako drugi bramkarz. Dlaczego?

Trener jasno przedstawił mi sytuację: że chciałby dać szansę młodemu, zobaczyć, jak wygląda w meczach o stawkę. Przyznałem mu rację, jak zmieniać, to właśnie teraz, trener wybrał dobry moment. A że moim kosztem? Trudno.

Rola rezerwowego niemal zawsze była dla pana etapem przejściowym.

Teraz też się nie położyłem. Pracuję, robię to, na co mnie stać. Mamy w składzie młodych perspektywicznie bramkarzy, którzy mogą w przyszłości namieszać. Jest 20-letni Irlandczyk Mark Travers powoływany do reprezentacji, 21-letni Anglik Aaron Ramsdale, który jest mistrzem Europy do lat 19 i naszym numerem 1. Ja bardziej pomagam w klubie, chcę być dla małolatów wzorem, czasem coś podpowiem, a jeżeli któryś się czegoś ode mnie nauczy, to będzie miło.

Wspomina pan czasem udane mecze?

Myślę, że mecz z Milanem w Lidze Mistrzów był bardzo dobry, chociaż nie mogę być z niego do końca zadowolony. Gola w dogrywce strzelił mi Kaka, a ja nie rzuciłem się na niego, tylko czekałem aż podejdzie.

To była sytuacja sam na sam, z boku wydawało się, że nie ma pan szans tego wybronić.

Strzelił mi między nogami, a ja ich nie złączyłem tak, jak zawsze. Nauczyłem się tego w juniorach w Pogoni Siedlce. Często braliśmy udział w turniejach halowych i prawie zawsze trafialiśmy na Lechię Gdańsk. Ich bramkarz wychodził do napastników i rzucał im się pod nogi, nikt mu nie mógł gola strzelić. Próbowałem to powtarzać, ale długo nie wiedziałem jak. Dupę miałem zbitą co dwa dni, usiąść nie mogłem. Nauczyłem się trochę innej techniki, z upadkiem na pięty i pośladki. W wielu sytuacjach właśnie w taki sposób zatrzymywałem napastników. Szkoda, że nie Kakę.

W czasach pana gry w Glasgow to była reguła: im trudniejszy rywal, tym Boruc lepiej bronił.

W takich meczach nie ma się nic do stracenia. Jest też więcej pracy, dlatego to może tak wyglądało.
Boruc w barwach Celticu Glasgow. Grał tam w latach 2005-10 Boruc w barwach Celticu Glasgow. Grał tam w latach 2005-10
W szatni Celticu podobno nie znosił się pan z Aidenem McGeady'm.

I tak miałem do niego anielską cierpliwość. Przez to, że był dobrym piłkarzem przymykałem oko na wiele jego zachowań. Małolat cwaniaczek, to był etap jego sodówki. Wydawało mu się, że wie wszystko, ja też uważałem wtedy, że jestem mądrzejszy. Spotkali się dwaj sodziarze, starliśmy się i tyle, coś tam się wydarzyło.

Dobrze, że wtedy nie trenował pan boksu, bo mogłoby się skończyć nokautem. Teraz ćwiczy pan regularnie.

Wcześniej robiłem to dla fanu i po alkoholu, więc nie miało to nic wspólnego z boksem. Ale w ramach treningu w klubie mamy zajęcia w sali bokserskiej. To dużo bardziej wymagający sport niż piłka, angażuje wszystkie mięśnie. Boks pomaga mi utrzymać tkankę tłuszczową na odpowiednim poziomie. Trzeba się mocno napocić, dlatego staram się tam chodzić przynajmniej raz w tygodniu, bo w normalnym trybie treningowym za szybko złapałbym kilka kilo. To już nie ten sam metabolizm, co kilka lat temu. Po zajęciach z boksu czuję się młodszy. A jak wejdzie cios, to mam radość jak po dobrej interwencji w bramce.

Na drugiej stronie przeczytasz między innymi, co Boruc myśli na temat powrotu do Legii, jakie ma plany na przyszłość i dlaczego wzrusza się przy "Kuchennych Rewolucjach".

Czy Artur Boruc zasługuje na miejsce w jedenastce stulecia reprezentacji?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×