Koronawirus. Dariusz Mioduski: Liczę na to, że dokończymy sezon

- Jeśli sytuacja będzie naprawdę zła, PZPN będzie musiał pomóc klubom. Jeśli upadną kluby, polską piłkę czeka katastrofa - mówi Dariusz Mioduski, właściciel Legii Warszawa.

Marek Wawrzynowski
Marek Wawrzynowski
Dariusz Mioduski Agencja Gazeta / Kuba Atys / Na zdjęciu: Dariusz Mioduski
Marek Wawrzynowski, WP SportoweFakty: Co będzie, kiedy wrócimy do gry? Zakłada pan jakiś scenariusz?

Dariusz Mioduski: Na razie trudno o to, trochę wróżymy z fusów. Musimy być gotowi zarówno na wariant optymistyczny, jak i pesymistyczny. Mam nadzieję, że skończymy sezon, dogramy te 11 kolejek, albo przynajmniej 4. Myślę, że dużo mądrzejsi będziemy za tydzień, może 10 dni, gdy zobaczymy, jak sytuacja się rozwinie.

Ale jak się nie uda, macie tytuł.

To prawda, ale nie tylko o to chodzi. Jeśli nie rozegramy do końca sezonu, straty będą bardzo duże. Dlatego wstępnie zakładamy - podobnie jak to ma miejsce w wielu ligach zachodnich - że do końca czerwca uda się dograć ligę. Na powrót do normalnej dyspozycji potrzebujemy powiedzmy miesiąca, zaś w sytuacji, jaka jest teraz, zadowolimy się dwoma tygodniami. Jednak jeszcze w maju musimy zacząć grać, żeby w te 5,6 tygodni móc dograć sezon. Ale tak jak mówię, najpierw musimy zobaczyć w którym kierunku się to rozwinie, czy liczba zakażeń zacznie spadać czy nie.

ZOBACZ WIDEO: Koronawirus. Ministerstwo Zdrowia opublikowało specjalny film

A jeśli nie?

To straty będą ogromne. Widziałem, że pan stawia tezę, że kryzys dotknie głównie małe kluby, ale moim zdaniem jest odwrotnie, on najbardziej uderzy w duże kluby.

Dlaczego?

W Legii zatrudniamy 500 osób, od kilku lat inwestujemy duże pieniądze w przyszłość, ale musimy też spłacać kredyt na Legia Training Center, który wynosi między 50 a 60 milionów złotych i mamy dużo innych zobowiązań. Podobnie jest w innych dużych klubach, bo w polskiej piłce ostatnio coraz mocniej zaczęto stawiać na szkolenie, na rozwój, czyli inwestować. Teraz to wszystko może się zawalić. Mały klub będzie miał znacznie łatwiej o powrót do równowagi.

O ile nie padnie całkowicie. Ale właśnie, skoro mówi pan o stratach, to jak je pan oszacuje?

Przede wszystkim nie panikujmy, to podstawa. Nie wiemy, co się wydarzy. Ale jeśli mówimy o stratach, to zagraliśmy 2/3 sezonu, nasz budżet przychodowy to między 120 a 140 milionów złotych. Uogólniając zagrożona jest 1/3 budżetu każdego klubu Ekstraklasy. To ogromne straty, ogromne. Musi pan sobie zdawać sprawę z tego, że w Bundeslidze 10 z 18 klubów jest zagrożonych bankructwem, a więc większość. A mówimy o bogatych Niemczech, świetnie zorganizowanej lidze.

A u nas?

Myślę, że podobnie.

Ma pan jakieś oczekiwania wobec PZPN?

Sytuacja uświadomiła ludziom, że cały system i całe ryzyko od strony ekonomicznej opiera się na klubach. Nie na PZPN, UEFA czy FIFA. To kluby mają zawodników, płacą kontrakty, szkolą, inwestują. PZPN zawiaduje piłką i tak naprawdę na niej zarabia. Kluby też cały czas dokładają się do budżetu związku. Jeśli padną, będzie to katastrofa dla wszystkich, łącznie z PZPN. Dlatego trzeba głośno mówić o tym, że pieniądze, którymi dysponuje związek, to nie są pieniądze związku a pieniądze całej polskiej piłki.

I PZPN powinien wam je dać?

Nie. Nikt nie oczekuje, że ktoś komuś coś da, ale jeśli sytuacja będzie naprawdę ciężka, powinien sięgnąć po powiedzmy 100 milionów złotych z 300 mln, które ma koncie i ich użyć, np. w formie długoterminowych niskooprocentowanych pożyczek. W sytuacji, do której może dojść, związek powinien wykorzystać środki, by ratować kluby. Ktoś z boku może powiedzieć: "Nie dostaną pieniędzy na tych piłkarzy, co za dużo zarabiają", ale nie wolno zapominać, że klub to jest też te 500 osób. My kiedyś robiliśmy analizę, z której wynikało, że w ciągu sezonu mamy ogromny wpływ (został oszacowany na ponad 400 milionów złotych) na gospodarkę Warszawy. Do tego dochodzi cały czynnik emocjonalny. Klub piłkarski ma ogromne znaczenie dla lokalnej społeczności, to nie jest zwykły biznes.

Może więc miasto powinno wam pomóc.

Miasto zdaje sobie sprawę z roli klubu.

Ktoś jednak powie – i będzie miał sporo racji – że nie można dawać wam pożyczek, żebyście płacili piłkarzom w nieskończoność. Mówimy o ludziach zarabiających wielkie pieniądze, oni też powinni się "dorzucić do kryzysu"?

- Tak sądzę. Zresztą słychać już deklaracje różnych piłkarzy, że sami są gotowi na takie rozwiązania. To bardzo pozytywny znak, świadczący o zrozumieniu powagi sytuacji. Potrzebne też będą rozwiązania systemowe. Np. w Norwegii w związku z możliwym kryzysem wprowadzono przepis, że można rozwiązać umowę z piłkarzem z dwutygodniowym okresem wypowiedzenia. Ale jak mówiłem, poczekajmy jeszcze trochę, na pewno zaraz zaczną się rozmowy na temat przyszłości. Trzeba brać pod uwagę, że nikt tu nie siedzi na górze pieniędzy. Ani u nas, ani w Europie, gdzie te wszystkie wielkie kluby są mocno pozadłużane. A co jeśli instytucje finansowe, które udzieliły tych pożyczek, nie ugną się? Czeka nas wiele wniosków o upadłość.

ZOBACZ Janusz Filipiak: PZPN powinien nam pomóc

ZOBACZ Zbigniew Boniek: Pracujemy nad strategicznym planem pomocy

Czy uda się dograć sezon 2019-20 w Ekstraklasie?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×