Kiedy UEFA debatowała, jak uratować sezon i jakie środki ostrożności wprowadzić, jeden kraj jak zawsze zajął się swoimi sprawami. Białoruska ekstraklasa jest ostatnią w Europie, która nie zawiesiła rozgrywek. Na spotkania ligowe przychodzą młodzi, starsi, kobiety, dzieci. Bez masek, bez zachowania odległości, jedynie ze sporym dystansem do pandemii koronawirusa, która ogarnęła cały świat. Liczba ofiar przekroczyła już 34 tysiące.
- Władze przyjęły prostą strategię: nie mówią o wirusie, żeby nie wywoływać paniki - tłumaczy nam Franak Viacorka. To jeden z tych dziennikarzy, który nie boi się mówić o patologii w swoim kraju. - Prezydent Aleksandr Łukaszenka przekazał społeczeństwu, że koronawirus nie jest groźny. Nie ma precyzyjnych danych o osobach zarażonych, ten temat spycha się na margines. W rzeczywistości wygląda to tak, że szpitale są przepełnione od chorych, ale nie wolno o tym mówić - opowiada nasz rozmówca.
Kto ma wpływ na opinię i dociera do szerszego grona odbiorców, postępuje zgodnie z narzuconymi regułami. Dlatego z państwowej telewizji mieszkańcy Białorusi nie dowiedzą się, że lepiej zostać w domu. Programy informacyjnie otwarcie kpią z ludzi noszących maski w innych krajach Europy. Obostrzenia są we wszystkich państwach sąsiadujących z Białorusią: w Polsce, Rosji, na Litwie, Ukrainie i Łotwie. Ale nie w miejscu, w którym od 1994 roku rządzi Łukaszenka.
ZOBACZ WIDEO: Koronawirus. Ministerstwo opublikowało specjalny film
- Wielu ludzi umiera, ale oficjalnie z innej przyczyny: zapalenia płuc. Nikt na Białorusi nie robi testów na koronawirusa. Poinformowano nas, że jest 94 zarażonych. Nie wierzę, że to prawdziwe dane - twierdzi Viacorka.
Bez koszulek, na ludowo
A życie toczy się dalej. Na popularności zyskała białoruska ekstraklasa piłkarska. Prawa do niej wykupiła rosyjska stacja sportowa Match TV, największa w kraju. Mecze transmituje też ukraińska telewizja. Oglądając spotkania ligowe, można się przekonać, że faktycznie kibice cieszą się chwilą. Ci z trybun prowadzących doping ściągają koszulki. W sobotnich derbach Mińska była to spora grupa umięśnionych i wytatuowanych ultrasów. FK Mińsk pokonało u siebie Dynamo 3:2, przyszło prawie dwa tysiące kibiców.
Спасибо за поддержку!#fcdm1927 pic.twitter.com/qhbamsMkAW
— ФК Динамо Минск (@FC_Dinamo_Minsk) March 29, 2020
W mniejszych miastach, jak na przykład w Słucku, atmosfera była spokojniejsza, ale kameralny obiekt, z lasem za jedną bramką i parkingiem po drugiej stronie, zapełniło tysiąc osób. W Mozyrze, gdzie BATE przegrało ze Slavią, kibice ustawiali się na górce za klubowym budynkiem, żeby oglądać mecz bez płacenia za bilet. Na Polesie przyjechał w końcu piętnastokrotny mistrz kraju.
Rozgrywki tamtejszej ligi wystartowały z wielką pompą już tydzień wcześniej. Na stadionie Energetyka, w stolicy, piłkarze byli witani w tradycyjnym stylu. Ubrane w strój ludowy panie nadały powagi sytuacji, a pięknie wypieczone ciasta, które trzymały na okrągłych tacach przyozdobionych obrusem, miały podkreślić atmosferę święta państwowego.
Na trybunach bębny, akordeony. Wejście na stadion przebiega jak zawsze. Po okazaniu biletu jeszcze tylko chwilka. Pilnujące porządku służby nowoczesnym termometrem przypominającym pistolet, badają kibiców zanim przekroczą bramki. Piłkarze przechodzą te same procedury, ale na tym kontrola bezpieczeństwa się kończy.
Zawodnicy robią, co im kazano, nikt ich o zdanie nie zapytał. - Przed startem rozgrywek minister zdrowia razem z prezesem federacji zdecydowali, że wszystko rusza zgodnie z planem. Nie ma sygnałów, że coś się zmieni - opowiadał nam Sergiej Kriwiec. Piłkarz Dynama Brześć sam kupił środki do higieny i maseczki. Gdy rozmawiamy, często się śmieje, ale to raczej bezradność, a czasem nawet wstyd, że musi tłumaczyć się za innych. - Jestem tym wszystkim zaskoczony i nie ukrywam: trochę się boję. Ale co zrobić. Nie zależy to ode mnie, gramy - mówi były gracz Lecha Poznań.
Łukaszenka każe pracować
- U nas działa wszystko: piłka, hokej, w Mińsku trwają przygotowania do parady wojska zaplanowanej na 9 maja - relacjonuje Hanna Liubakowa, tamtejsza dziennikarka.
- Lekarze sami proszą, by zostać w domu. Łukaszence chodzi o gospodarkę, nie chce, by ludzie obwiniali go później za straty spowodowane izolacją w domach. Trudno mi powiedzieć, czy sytuacja się zmieni. Prezydent nie jest osobą, która lubi przyznawać się do błędu. Pamiętajmy, że w tym roku na Białorusi są wybory. Oczywiście dalej można kwalifikować ludzi zarażonych koronawirusem jako chorych na zapalenie płuc i udawać, że sytuacja jest pod kontrolą. Nie rozumiem tylko, po co - zastanawia się Liubakowa.
Łukaszenka nie myśli o odwołaniu wydarzeń sportowych ani żadnych innych. Przeciwnie: otwarcie sprzeciwia się kwarantannie. Z jego wystąpień można stworzyć już kompleksowy kodeks postępowania. W Polsce mamy zakaz zgromadzeń powyżej dwóch osób, zamknięte są centra handlowe, restauracje, większość miast opustoszała. Zaleca się, by miejsca zamieszkania opuszczać tylko w najpilniejszych potrzebach. Nasi sąsiedzi mają inne wytyczne.
Infekcji zapobiegnie wizyta na meczach hokeja na lodzie. Bakterie ma wybić wysoka temperatura w saunie, wódka zdezynfekuje ręce i oczyści organizm. Dzieci mają chodzić do cyrku - to rady Łukaszenki. Prezydent odmówił zamknięcia szkół, teatry promują premiery, bary, kościoły, sklepy pozostają otwarte. W centrum Mińska powstają atrakcje dla rodzin i dzieci przed wspólnym świętowaniem Wielkanocy. Nad miastem przeleciał niedawno helikopter, a ksiądz z góry poświęcić stolicę przed wirusem. Bo jak będzie trzeba, to Bóg pomoże.
- Władze straciły dużo czasu, nie podejmując żadnych działań - oprócz izolowania tych, którzy przyjechali z zagranicy. Ale w większości przypadków w żaden sposób nie było to kontrolowane, dlatego trudno powiedzieć, czy dało efekt. Patrząc na statystyki w innych krajach, obawiam się, że możemy spodziewać się nagłego wzrostu liczby zarażonych. Wtedy być może pod naciskiem lekarzy i ludzi, władze zaczną reagować i wprowadzą restrykcje - mówi dziennikarka.
Łukaszenka, nazywany ostatnim dyktatorem Europy, twierdzi, że "psychoza zrujnowała gospodarkę na całym świecie". Próbuje pokazać, że najlepszym lekarstwem jest praca. Ubrany w krótki biały podkoszulek i czapkę z daszkiem za kierownicą traktora przekonywał, by nie porzucać swoich zajęć. - Pracujmy w polu, wysiewajmy rośliny. Na polu nikt nie mówi o wirusie, rolnicy są w ciągnikach i robią swoje - mówił. 9,5 miliona mieszkańców Białorusi zostawił samym sobie.
- Oczywiście, nie jest tak, że wszyscy go bezmyślnie słuchają. Ale skoro nic nie jest zabronione, to ludzie różnie do tego podchodzą. Są tacy, którzy zostają w domach, idą na kwarantannę, noszą maseczki i są ostrożni. Nie wszyscy studenci chodzą też na uczelnie, a dzieci do szkoły - dodaje Liubakowa.
Hleb zaprasza Messiego i Ronaldo
Sportowcy, choć niechętnie, jednak dają do zrozumienia, że nie akceptują tych decyzji. - Liga Mistrzów i Liga Europy są zawieszone. To dobrze, trzeba zatrzymać wirusa. UEFA postąpiła właściwie - mówi Alaksandr Hleb w wywiadzie dla "The Sun".
80-krotny reprezentant Białorusi, były gracz Barcelony i Arsenalu, daje odczuć, że na Białorusi nikogo tak naprawdę nie obchodzi, co dzieje się dookoła. Sam piłkarz żartuje nawet z pandemii koronawirusa.
- Kiedy NHL miało przerwę, wielu hokeistów wyjechało do Rosji. Może Leo Messi i Cristiano Ronaldo przyjadą teraz do nas i ludzie w końcu będą szczęśliwi? - pyta z przekąsem. Ale ma świadomość, że to poważna sprawa.
- Wiemy, co stało się we Włoszech, w Hiszpanii. Trudno wyjaśnić postępowanie w naszym kraju. Wszystkie ligi są zawieszone, nasza nie. Dlaczego? Nie wiem - rozkłada ręce. A kolejny mecz już za kilka dni. W piątek, o godzinie 15, FK Biełszyna gra u siebie z FK Haradzieja.
Koronawirus. Aleksandar Vuković: Nie popisujmy się. Pomyślmy, co jest ważne
Koronawirus. Łukasz Gikiewicz: Więzienie za wyjście z domu