Epidemia koronawirusa na Wyspach Owczych jest już opanowana. Liga piłkarska wróciła do gry. W miniony weekend kibice wrócili na trybuny. To pierwsze państwo w Europie, które się na to zdecydowało.
Mieszkańcy archipelagu nie musieli nawet chodzić w maseczkach. Dlatego na początku maja piłkarze mogli wrócić na boiska. Już w miniony weekend na trybunach zawitały większe grupy kibiców.
Specjalne regulacje
- Oficjalne liczby mówią, że w niedzielę na naszym stadionie było 300 osób. Wydaje mi się, że było trochę więcej - mówi nam Łukasz Cieślewicz, napastnik Vikingura Gota.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Robert Lewandowski założył maseczkę i... popełnił błąd. Celowo
Polak dodaje, że nadal obowiązują specjalne regulacje na trybunach. - Stadiony są podzielone na sektory, w każdym może być maksymalnie 100 osób. Takie są w kraju zalecenia dotyczące zgromadzeń. Nikt nie może przemieszczać się do innych sektorów, bo gdyby okazało się, że ktoś z nich miał koronawirusa, to łatwiej będzie wszystkich zidentyfikować - tłumaczy.
W niedzielę zakończyły się spotkania drugiej kolejki. Vikingur wygrał 5:2, a polski zawodnik zdobył bramkę. Pierwszy mecz jego drużyny zakończył się bezbramkowym remisem. Było to tydzień temu.
- Atmosfera była nawet gorsza niż na sparingu. Zdarzało się, że na treningi przychodziło więcej ludzi. Dziwne uczucie. Dało się odczuć, że wracamy do gry po pandemii - mówi 32-latek.
Powrót do normalności
Atmosfera zmieniła się już tydzień później, kiedy fani wrócili na stadiony. - Od razu inna otoczka, lepiej się gra. To większa motywacja. Oglądałem w weekend mecze Bundesligi i tam też zauważyłem, że bez kibiców to nie to samo - opowiada Cieślewicz.
Na Wyspach Owczych odnotowano łącznie 187 zakażeń, nikt nie zmarł. Populacja całego archipelagu liczy ok. 30 tysięcy osób. Rząd luzuje kolejne obostrzenia, mieszkańcy wracają do normalności. Otwarto szkoły i przedszkola.
- Nadal zamknięte są dyskoteki, bary i restauracje działają jeszcze w niepełnym czasie. Bezpieczny dystans zmniejszono z dwóch do jednego metra. I tak wydaje mi się, że istnieje on tylko teoretycznie, bo nie da się tak funkcjonować np. w szkołach i przedszkolach - mówi Cieślewicz.