Premier League. Mateusz Klich - piłkarski kot i pogromca mitów. Jak "Hobby Player" stał się ulubieńcem "Szaleńca"

Getty Images / Stephen White / Na zdjęciu: Mateusz Klich
Getty Images / Stephen White / Na zdjęciu: Mateusz Klich

- W Niemczech sobie nie poradziłem, a teraz będę w Premier League. To fajna klamra. Ale poczuję się piłkarzem Premier League dopiero, kiedy w niej zagram - mówi Mateusz Klich. Chrzest przejdzie w sobotę - jego Leeds Utd zagra z Liverpoolem (18:30).

Premier League to dla wielu najlepsza, a bez cienia wątpliwości najbogatsza liga świata. Piłkarski szczyt, na który Mateusz Klich wchodził czarnym szlakiem - dla najwytrwalszych. Wspinaczka zajęła mu 9 długich lat. W tym czasie przeszedł najbardziej spektakularną metamorfozę spośród wszystkich piłkarzy swojej generacji.

Jeszcze niedawno, i to przez uznanych ekspertów, był pogardliwie nazywany "hobby playerem", a teraz jest ulubieńcem Marcelo Bielsy - najbardziej wymagającego trenera świata, guru Pepa Guardioli i Mauricio Pochettino. Były selekcjoner reprezentacji Argentyny nie wyobraża sobie "11" Leeds United bez Polaka. Klich zagrał od pierwszego gwizdka w 90 kolejnych ligowych meczach Pawi - Bielsa dał mu odpocząć dopiero po wywalczeniu awansu do Premier League.

- Jego zachowanie na boisku jest niesamowite. Niewielu jest graczy, którzy tak wiele rzeczy na boisku robią we właściwy sposób. On już niczego nie może robić  lepiej. Wszystko robi z maksymalną intensywnością, na maksymalnej szybkości. Dawno nie pracowałem z zawodnikiem, który tak potrafi grać bez piłki i tak szukać na boisku wolnych przestrzeni - komplementuje Klicha Bielsa. Takie słowa z ust kogoś, kogo Lionel Messi widzi w roli nowego trenera Barcelony, to najwyższe uznanie.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: najpierw gol, a potem salto. Zobacz wyjątkową "cieszynkę"

Wzgórze Cierpień

Gdy w sobotę o godz. 18:30 Klich wybiegnie na murawę legendarnego Anfield, by zmierzyć się z rewelacyjnym Liverpoolem Juergena Kloppa i bezpośrednio z Jordanem Hendersonem - najlepszym piłkarzem ubiegłego sezonu, będzie to dla niego nagroda za lata wyrzeczeń i poświęceń. Albo tortur.

Jego pierwszym trenerem na Zachodzie był Felix Magath. Legendarny kat, "Ostatni dyktator w Europie", jak nazywała go prasa. Nieoficjalny, obowiązujący w piłkarskich szatniach, pseudonim Niemca to "Qualix", który powstał ze skrzyżowania jego imienia z czasownikiem "qualen", czyli "torturować/dręczyć". Idealnie oddaje to, jak traktował piłkarzy.

Klich przekonał się o tym na własnej skórze. W centrum treningowym VfL Wolfsburg na prośbę Magatha pojawiło się "Wzgórze Cierpień" - schody, po których piłkarze biegali w tę i z powrotem. "Qualix" urządzał też zawodnikom długie treningi na betonowej bieżni. Gdy po jednych z takich zajęć Achillesy Klicha zaczęły płonąć, Magath wysłał go na przejażdżkę rowerową.

- Przejechałem sto kilometrów. Jechałem z trenerem fitness. Trener kazał mu zrobić zdjęcie przy tabliczce z nazwą miejscowości, do której mieliśmy dojechać. Zajęło nam to cztery i pół godziny. Byłem młody, więc nie mogło mnie nic boleć i musiałem trenować - opowiada.

Spędził w Wolfsburgu cztery rundy, ale debiutu w Bundeslidze się nie doczekał. Wtedy narzekał, że nie czuł się piłkarsko gorszy od kolegów z zespołu, ale po latach potrafi przyznać, że źle ocenił sytuację. Najpierw rywalizował m.in. z Diego, a potem z Kevinem De Bruyne. A Magatha z perspektywy czasu wspomina jak uczeń wymagającego nauczyciela na 10-leciu matury.

- Teraz wiem, że nie byłem gotowy pod względem piłkarskim. To była mocna drużyna, byłem słabszy. Wtedy się obrażałem i denerwowałem, ale teraz wiem, że nie byłem gotowy. Nauczyłem się jednak tego, że trzeba zawsze zapieprzać, nie można wymiękać, bo inni tylko na to czekają. Kiedy teraz mnie coś boli, to trenuję i gram. Do pewnych rzeczy człowiek musi dojrzeć - mówi.

Ziemia obiecana

Klich potrafi odrodzić się jak mało kto. Jest piłkarskim kotem - zawsze spada na cztery łapy i ma siedem żyć. Wracał z zaświatów już trzy razy. Po przepadnięciu w VfL Wolfsburg odbudował się w PEC Zwolle, niepowodzenie w 1.FC Kaiserslautern odbił sobie w Twente Enschede, a po pierwszym nieudanym podejściu do Leeds United nie zastanawiał się dwa razy, tylko przyjął ofertę FC Utrecht.

- Chciałem zostać na Zachodzie jak najdłużej. Schodziłem z kontraktów, zarabiałem już tyle, że na więcej mogłem liczyć nawet w Polsce, ale nie dawałem za wygraną - mówił WP SportoweFakty w 2018 roku. Więcej TUTAJ.

W promującej dobrze wyszkolonych technicznie, ale niekoniecznie harujących piłkarzy Eredivisie odnalazł się znakomicie. Holandia była jego ziemią obiecaną, ale i przekleństwem. Gdy odbijał się od innych lig, by wrócić do Kraju Tulipanów, Mateusz Borek nazwał go "hobby playerem".

Jego piłkarskich, techniczno-taktycznych, umiejętności nigdy nie kwestionowano, ale przypięto mu krzywdzącą łatkę piłkarza, który może sobie poradzić tylko w mało wymagającej pod względem intensywności i fizyczności Eredivisie. Oderwanie jej zajęło mu kilka lat.

- Kiedy grałem w Holandii, to ludzie tak naprawdę nie wiedzieli, jak gram, bo mecze Eredivisie nie były powszechnie dostępne w Polsce. Też 2. Bundesliga nie była wtedy łatwa do śledzenia. Grałem w takich ligach, które nie docierały do Polski i mało kto wiedział, jak gram. Ale myślę, że teraz zerwałem łatki "hobby playera" i "piłkarza do Eredivisie" - triumfował po wywalczeniu awansu do Premier League. Więcej TUTAJ.

W rozprawieniu się z mitem pomógł mu Marcelo Bielsa. Jest pewien paradoks w tym, że Felix Magath traktował Klicha tylko jak mięso armatnie na treningach, a jeszcze bardziej wymagający od niego i ekscentryczny Marcelo Bielsa uczynił go jednym z oficerów w swojej armii. - Jestem żołnierzem Bielsy - mówi dziś dumny jak Paw Klich, dodając: - Żałuję, że nie spotkałem go dziesięć lat temu, bo pewnie byłbym w innym miejscu. Otworzył mi oczy na kilka rzeczy. U Magatha było ciężko, ale u Bielsy jest ciężej.

Ulubieniec "Szaleńca"

Argentyńczyk ma pseudonim "El Loco", czyli "Szaleniec", bo jest doszczętnie opętany futbolem. To absolutny perfekcjonista, a jedną z wielu jego obsesji jest intensywność. "Futbol to przede wszystkim ruch. Musisz ciągle biegać. Nie ma okoliczności, która uzasadniałaby stanie na boisku" - brzmi motto byłego selekcjonera reprezentacji Argentyny, który w 2004 roku poprowadził Albicelestes do złota IO w Atenach.

Od swoich podopiecznych wymaga pełnego zaangażowania w każdą minutę treningu i każdą minutę meczu. Słynie z tego, że nie pozwala im na chwile przestoju - kto nie potrafi się temu podporządkować, odpada. Klich dostosował się do reguł i stał się ulubieńcem Bielsy.

I to w lidze, która z jednej strony jest przedsionkiem raju, jakim jest Premier League, a z drugiej strony jest fizycznym piekłem na ziemi. Ujął Argentyńczyka nie tylko predyspozycjami fizycznymi, ale przede wszystkim umiejętnościami piłkarskimi i łatwością w przyswajaniu zadań taktycznych.

- To jeden z największych sukcesów kadencji Bielsy. Bielsa odnalazł w nim kogoś, kto umożliwi mu podejmowanie ryzyka. Klich jest bardzo inteligentnym zawodnikiem, a to cecha, którą Bielsa zawsze był zainteresowany - powiedział sport.pl Tim Rich, autor biografii Bielsy pt. "The Quality Of Madness".

- Otworzył mi oczy na kilka spraw. W poprzednich klubach często podchodziłem pod grę, wychodziłem po piłkę. Byłem pod tym względem niecierpliwy. Trener kazał mi stać z przodu i poruszać się między liniami. I robić wszystko na większej intensywności, poruszać się sprintem. Fizycznie zawsze się dobrze czułem. Zawsze potrafiłem biegać, ale nie sądziłem, że potrafię biegać tak dużo, tak szybko. Dopiero trener Bielsa mi to uświadomił - tłumaczy.

- Trener Bielsa kocha piłkę nożną. Dla niego piłka nożna to jest piękny sport, w którym się atakuje i kreuje, a nie broni i przeszkadza. Mamy identyczne spojrzenie na piłkę. Jego podejście do piłkarzy jest unikatowe - z nikim takim dotąd nie pracowałem. Trener Bielsa wyciska z zawodników maksa albo więcej. Ze mnie wycisnął więcej, niż myślałem, że mogę zaoferować. Kiedyś spojrzał na moje CV i powiedział, że potrafię więcej i zasługuję na więcej niż kluby i ligi, w których grałem. To dało mi kopa - kończy Klich.

Mecz 1. kolejki Premier League Liverpool - Leeds United w sobotę o godz. 18:30. Transmisja w Canal+ Sport 2.

Źródło artykułu: