Człowiek, który najlepiej pływał w mętnej wodzie. Mijają trzy lata od śmierci Janusza Wójcika

Trudno o jednoznaczną ocenę Janusza Wójcika. Z jednej strony stał się symbolem zepsucia polskiej piłki, z drugiej zdobył srebro w Barcelonie w 1992 roku. Mijają 3 lata od śmierci byłego selekcjonera. Może już na zawsze będzie budził skrajne emocje.

Marek Wawrzynowski
Marek Wawrzynowski
Janusz Wójcik, rok 2007 Agencja Gazeta / Bartosz Bobkowski / Na zdjęciu: Janusz Wójcik, rok 2007
Pod koniec 2001 roku redaktor naczelna jednej z dużych gazet wpadła przerażona do działu sportowego. - Ten wasz trener tam jest. On kopie w drzwi, zniszczy je - krzyczała. Dziennikarze zbiegli na dół. Jeden z nich wyjął kartę magnetyczną i otworzył. - Co się tak tu zabunkrowaliście, że otworzyć nie można - wykrzyczał wkurzony Janusz Wójcik. - Bo to drzwi na kartę - odpowiedział redaktor.

Wizyta byłego selekcjonera była nieprzypadkowa. Gazeta napisała, że został on właśnie zwolniony z cypryjskiego Anorthosisu Famagusta. Dyscyplinarnie, za pijaństwo. Co zresztą brzmiało dość prawdopodobnie. Wójcik wyjął kartkę papieru i pokazał dziennikarzom. - Otóż wcale nie dyscyplinarnie. A tu są podziękowania za pracę od prezesa dla mnie. I życzenia powodzenia - powiedział. - No cóż, może jakoś to załatwimy - zagadał redaktor. - Nie jakoś. Nie ruszam się stąd, dopóki nie będzie sprostowania - wypalił trener. Jak powiedział, tak zrobił. Siedział z łamaczami do samego końca i jeszcze kazał dopisać, że gazeta przeprasza za zamieszczenie fałszywej informacji. Negocjacje nie miały sensu. Wójcik swego dopiął.

Taki był. Bezczelny watażka. Ale skuteczny. Dziś w piłce ktoś o podobnej charakterystyce pewnie tak łatwo by się nie odnalazł. Dziś futbol jest bardziej merytoryczny, warsztatowy. Wójcik był chyba jednym z ostatnich przedstawicieli pokolenia "wielkich motywatorów", czyli ludzi, którzy głównie mieli coś, co uważano w tamtych czasach za charyzmę. Jego słynne powiedzenie motywacyjne "kiełbasy w górę i ładujemy frajerów" to jakiś charakterystyczny znak minionych czasów.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: nożyce, poprzeczka, a potem... coś niewiarygodnego! To może być bramka roku

Taktyka Kapa forkita

Dużo światła na metody szkoleniowe Wójcika rzuciła książka "Ostatnie Rozdanie" Tomasza Hajty.

"Wójt miał specyficzne metody. Nie był wybitnym trenerem, ale potrafił zmotywować jak mało kto. Przed Izraelem powiedział coś takiego: 'Panowie, będziemy walczyć za te krzyże!'. Przed meczem z Czechami: ‘A pamiętacie Czechosłowację kilka lat temu? Te czasy, gdy jeździliśmy do Pepików na zarobek? Jak te skur... traktowały nas z góry? Nie chcieli nam sprzedawać orzeszków arachidowych i lentilków. Musimy im za to zapakować!'. Odprawy zasadniczo polegały na zrobieniu z rywala wroga naszego kraju. A my zwycięstwami mieliśmy w jakimś stopniu odpłacać im za krzywdy wyrządzone Polsce".

(…)

"Byłem przyzwyczajony, że trener na odprawie omawia taktykę, pokazuje na wideo ustawienie rywala, wyjaśnia schematy, ale nasz ówczesny selekcjoner nie bawił się w takie rzeczy. Powiedział: 'Słuchajcie, musimy wyprowadzić ich z równowagi. Wtedy mamy szansę!'. 'No ale jak ich wyprowadzić z równowagi?' - pytam. 'Jak będziemy wychodzić z tunelu, to walcie z całej siły w tę blachę. Do tego musimy znaleźć takiego, co ma przerwę między zębami. Podejdzie, strzyknie śliną w kierunku Beckhama i powie mu tak: Everybody f*** your wife! I wtedy ich mamy!".

(…)

"Warsztat trenerski Wójcika ograniczał się w zasadzie do tych jego tekstów. Przed meczem instruował nas, jak mamy grać, w takim mniej więcej stylu: 'Z nimi to trzeba jak z kobietą'. Patrzyliśmy po sobie, bo nic nie rozumieliśmy, a on: 'Pozwolić, pogłaskać, a potem, k..., zapakować!'. Taką miał wizję gry i strategię na mecz. Zastanawiałem się, o co tutaj kaman. Jakie zapakować, jakie kiełbasy do góry? W Niemczech pokazuje się na rzutniku, jak gra dany zawodnik, jak kiwa, jak mamy się zachowywać, a tutaj kiełbasa, kapa forkita, lentilki i plucie na Beckhama. Dziś się z tego śmiejemy, ale w tamtych czasach do większości ta prostota, żeby nie powiedzieć - prymitywizm - przemawiała, choć mniej do zawodników, którzy grali za granicą".

Jak pamiętamy Janusza Wójcika 3 lata po jego śmierci? Raczej jako jakąś postać z komiksu, kopalnię absurdalnych anegdot przekraczających granicę dobrego smaku. Może jak jednego z bohaterów "Świata według Kiepskich" przeniesionego do rzeczywistości.

A przecież nie można powiedzieć, że nie miał wyników. Broni go zwłaszcza srebrny medal olimpijski w Barcelonie w 1992 roku, ostatni polski medal piłkarski.

- Choć nigdy o tym głośno nie mówił, to myślę, że trochę go to bolało, że część ludzi źle go ocenia. Sam mówił, że był tylko pionkiem na szachownicy - opowiadał Przemysław Ofiara, dziennikarz "Super Expressu", który spisał dwie książki Wójcika (o sporo mówiących tytułach: "Jak goliłem frajerów" oraz "Jedziemy z frajerami").

- Inaczej oceniała go ulica, inaczej spora część mediów. Na spotkania promocyjne zawsze przychodzili ludzie nastawieni życzliwie. W redakcji zawsze był otoczony przez ludzi, świetnie na niego reagowali. Zawsze obdarował nas jakąś radą, zwłaszcza jak postępować z kobietami. I oczywiście zagadał do każdej z pań, która mu się spodobała. Nigdy przy tym nie przekraczał granicy dobrego smaku - dodaje Przemysław Ofiara.

Doping w srebrze

Po latach wychodzi na to, że srebro, z którego wykonano medal, było zanieczyszczone, gdyż zaczyna rdzewieć. W 5. numerze książki "Kopalnia. Sztuka Futbolu" dziennikarz Piotr Żelazny zmierzył się z tematem dopingu w polskiej ekipie podczas igrzysk olimpijskich.

Czytamy: "Blisko trzy dekady później doping piłkarzy Janusza Wójcika, wykryty tuż przed wylotem na igrzyska, jest tylko anegdotą. Historyjką powtarzaną przez kibiców, wspominaną mimochodem. Nieistotnym epizodem, niemającym wpływu na ocenę największego piłkarskiego sukcesu po 1989 roku. Tymczasem fakty są następujące:

• w organizmach piłkarzy znajdowały się niedozwolone środki,
• niemal na pewno nie sięgnęli oni po doping świadomie,
• trzech należało zdyskwalifikować,
• czterech kolejnych powinno zostać wysłanych na dodatkowe badania,
• drugie badanie wykonano wbrew procedurom, a jego wyniki zostały zmanipulowane,
• kardynalne błędy popełnili ludzie odpowiedzialni za walkę z dopingiem,
• nikt nie został ukarany, bo najpierw instytucje okazały się niezdolne do działania, a po zdobyciu srebra nie było woli doprowadzenia sprawy do końca,
• niewyjaśniona pozostała rola Janusza Wójcika - niemożliwe, żeby trener o niczym nie wiedział, szkoleniowiec zmarły w 2017 roku utrzymywał jednak do końca życia, że żadnego dopingu nie było".

Zawodnicy na igrzyska pojechali. - Zostali wysłani na dodatkowe badania. Nowe. Zorganizowane tuż przed wylotem. W dodatku nie wszyscy, tylko tych trzech, którzy mieli pozytywny wynik za pierwszym razem i którzy powinni byli zostać zdyskwalifikowani. Oczywiście drugie badanie pokazało, że piłkarze są czyści. Tak czyści, że mieli poziom testosteronu równy zero, czyli poniżej normy fizjologicznej. Jak do tego doszło, że to wyniki drugiego badania stały się obowiązujące? Kto sprawił, że zawodnicy byli badani raz jeszcze, a nie zostali zdyskwalifikowani? Kto zlecił płukanie piłkarzy przed drugim badaniem? Cóż, nie mam żadnych dowodów, że to zrobił Wójcik, ale wiele na to wskazuje. W tamtych czasach Wójcik mógł bardzo dużo - uważa Piotr Żelazny, autor artykułu.

Jak zapamiętasz Janusza Wójcika?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×