Najczarniejszy dzień w historii Manchesteru United. To już 63 lata od katastrofy samolotu z drużyną

Samolot z piłkarzami Manchesteru United leciał do domu po awansie do półfinału Pucharu Europy. Załoga chciała zatrzymać się w Monachium na dodatkowe tankowanie. Pasażerowie wtedy wyczuwali tragedię w powietrzu. Lot okazał się ich ostatnim.

Marcin Jaz
Marcin Jaz
Wrak samolotu, którym lecieli piłkarze Manchesteru United PAP/EPA / General B196 / Wrak samolotu, którym lecieli piłkarze Manchesteru United
Na początku lutego drużyna Manchesteru United miała co świętować. Po wyjazdowym remisie z Crveną Zvezdą Belgrad 3:3 (w dwumeczu 5:4 dla MU) udało się wywalczyć awans do półfinału Pucharu Europy sezonu 1957/1958. "Czerwone diabły" wracały do domu samolotem Airspeed AS.57 Ambassador 2 linii British European Airways. Piłkarzom towarzyszyli dziennikarze, kibice i załoga. Lot odbył się 6 lutego 1958 r. Do czasu lądowania w Monachium na tankowanie nie było żadnych problemów.

Piloci dotarli do stolicy Bawarii po godz. 14:00, gdzie panował mróz, a opady śniegu były dość obfite. Mimo to wydawało się, że pogoda nie będzie za bardzo utrudniać zadania. Nieco ponad godzinę później samolot miał ruszyć w dalszą podróż. Jednak start z lotniska stanowił już problem. Przy pierwszej próbie załoga zauważyła, że silniki działają nieprawidłowo. Druga próba przyniosła kolejne kłopoty natury technicznej - tym razem z ciśnieniem paliwa.

- Coś wisiało w powietrzu. Dwie próby startu były nieudane. Przeczuwaliśmy, że może stać się coś złego. Podczas lotu do Monachium w samolocie było głośno i wesoło. W Monachium? Cicho, nikt się nie odzywał – wspominał ostatnie minuty przed odlotem Bill Foulkes.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: można oglądać w nieskończoność. Piękny gol Roberta Lewandowskiego na treningu

Po dogłębnej analizie sytuacji podjęto decyzję o trzeciej próbie startu. Tym razem piloci mieli ruszyć nieco wolniej. Gdy udało się unieść dziób samolotu, ponownie zauważono kłopoty z ciśnieniem paliwa. W końcu maszyna odmówiła posłuszeństwa i zaczęła sunąć po warstwie błota, jakie zostało na pasie startowym. Samolot tracił prędkość, więc nie było szans wzbić się w powietrze.

Nagle samolot wypadł z pasa, rozerwał barierkę, przeciął okoliczną drogę. Część samolotu uderzyła w najbliższy dom i rosnące obok drzewo. Druga odcięła się od reszty i rozbiła się o garaż, w którym stał samochód. Wtedy wybuchł pożar.

Wszyscy pasażerowie samolotu, którzy siedzieli z tyłu, zginęli na miejscu. Łącznie były 23 ofiary, w tym dwie osoby z załogi, pracownicy klubu, dziennikarze i piłkarze. Zmarli zawodnicy mieli 21-26 lat i wróżono im wielkie kariery w europejskim futbolu. Duncan Edwards, uznawany wtedy za największy talent w Manchesterze United, zmarł kilkanaście dni później w szpitalu.

Początkowo za katastrofę obwiniano pilotów, ale kilkuletnie śledztwo wykazało, że w panujących wtedy warunkach nie mogli zrobić nic więcej. Oficjalną przyczyną tragedii było zalegające na pasie startowym błoto pośniegowe, które uniemożliwiło samolotowi osiągnięcie odpowiedniej prędkości.

Katastrofę przeżyli trener Matt Busby i lider drużyny Bobby Charlton. Na nich spoczęła odpowiedzialność odbudowy potęgi MU. "Dzieciaki Busby'ego" przestały istnieć, ale kilka lat po tragedii Manchester United znów zdobywał piłkarskie szczyty. W 1964 r. zespół zdobył pierwsze od czasu katastrofy mistrzostwo Anglii. Dwa lata później Anglicy zostali mistrzami świata, a Charlton zadedykował tytuł zmarłym kolegom. Po kolejnych dwóch latach "Czerwone diabły" mogły cieszyć się ze zwycięstwa w Pucharze Europy. W finale w 1968 r. pokonali Benfikę Lizbona 4:1. Dwie bramki zdobył Charlton. Zagrał Foulkes, który też przeżył katastrofę.

Tragedia mocno wyryła się w kalendarzu MU. Do dziś każdy przychodzący piłkarz dowiaduje się o tej historii, a tamtą drużynę Busby'ego traktuje jako swego rodzaju inspirację.

Sprawdź nasze teksty z serii #DziałoSięWSporcie.

Czytaj też:
Talent odmówił Manchesterowi United
Nowe cele transferowe MU

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×