Grał z Barceloną, a złodzieje plądrowali mu mieszkanie. "Zostały tylko kieliszki po wódce"

PAP/EPA / KOTE RODRIGO /EFE / Na zdjęciu: Roman Kosecki (z lewej) w barwach Atletico Madryt
PAP/EPA / KOTE RODRIGO /EFE / Na zdjęciu: Roman Kosecki (z lewej) w barwach Atletico Madryt

Gdy Roman Kosecki grał z Barcą, okradziono mu mieszkanie. Później wbił ekipie z Camp Nou dwa gole, a jego Atletico Madryt wstało z kolan i wygrało 4:3. Transmisja El Clasico w Eleven Sports 1, również w WP Pilot. Początek w sobotę o godzinie 21.00.

69-krotny reprezentant Polski występował m.in. w Osasunie Pampeluna i Atletico Madryt. Na Vicente Calderon musiał się zmagać z szaleństwami Jesusa Gila. Kiedyś wraz z kolegami zaprosił na trening konia prezydenta klubu. Koseckim interesował się sam Johan Cruyff, mimo to transfer do Barcy nie wypalił.

Szymon Mierzyński, WP SportoweFakty: Pana ukochane Atletico Madryt nadal jest faworytem do mistrzostwa Hiszpanii, czy jednak za bardzo osłabło?

Roman Kosecki: Atletico ma jeszcze później mecz na Camp Nou, więc wiele może się wydarzyć. Poza tym jeśli w El Clasico padnie remis, a drużyna Diego Simeone wygra na wyjeździe z Betisem, to może odskoczyć. Myślę, że walka o tytuł potrwa do samego końca. Martwi mnie trochę skuteczność Atletico i toporna gra. Nadal są na 1. miejscu w La Liga, jednak w Lidze Mistrzów przeciwko Chelsea wyglądali fatalnie. Bezradność była uderzająca. O ile Real i Barcelona są na fali wznoszącej, to Atletico ustatkowało się na dość przeciętnym poziomie. Zobaczymy, czy Diego Simeone będzie miał pomysł, by z tego impasu wyjść. Na razie zmaga się z kryzysem.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: piłka leciała, leciała i leciała. Gol z 90 metrów!

W Realu i Barcelonie nigdy pan nie zagrał, ale przeciwko nim nieraz.

Mam mnóstwo fajnych wspomnień. Gdy wpadałem na Real, w jego składzie byli naprawdę wielcy piłkarze - Raul Gonzalez, Fernando Hierro, Ivan Zamorano czy Emilio Butragueno. To było jeszcze w czasach, gdy występowałem w Osasunie. Więcej ciekawego działo się jednak w starciach z Barceloną. Wtedy byłem już w Atletico. W najbardziej pamiętnym meczu przegrywaliśmy do przerwy 0:3, a ostatecznie skończyło się naszą wygraną 4:3. Strzeliłem dwa gole i dołożyłem asystę. Pamiętam też nasz wielki triumf 4:1 w Pucharze Króla na Camp Nou. Po drugiej stronie stali Romario, Christo Stoiczkow czy Jose Maria Bakero, a na ławce słynny Johan Cruyff.

Samych pozytywów jednak nie było. Kiedyś podczas meczu z Barcą okradziono panu mieszkanie.

Tak, choć to zdarzyło się w Warszawie, gdy byłem jeszcze zawodnikiem Legii. Wpadliśmy na Barcę w Pucharze Zdobywców Pucharów i przegraliśmy 0:1. Mieszkałem na Targówku, żona siedziała na trybunach, a dzieci spędziły ten czas u sąsiadów. Po meczu wracam zmęczony do domu, a tam wszystko wygląda jak po wybuchu bomby. Okradli mnie chyba jacyś kibice piłkarscy. Wzięli telewizor, ale na stole stały jeszcze trzy kieliszki po wódeczce. Pewnie oglądali mecz, a gdy widzieli, że się kończy, to sobie poszli. Zniknęły sprzęt, ubrania i pieniądze.

Udało się złapać sprawców?

A skąd! Śledztwo wyglądało komediowo. Funkcjonariusz milicji przyszedł i zaczął pytać, czy wiem, kto mógł mnie okraść. Poza tym nie zrobili nic.

Jak blisko był pan przenosin do Barcelony? Podobno chciał pana Johan Cruyff.

To było właśnie w trakcie dwumeczu w Pucharze Zdobywców Pucharów. Na Camp Nou zremisowaliśmy 1:1, a gdy prowadziliśmy, strzeliłem bramkę, której nie uznał mi sędzia. Miałem też wtedy propozycję z Espanyolu, jednak Legia postawiła zaporową cenę i nic z tego nie wyszło. Ostatecznie wyjechałem później do Galatasaray. Trafiłem na ciężkie czasy, nie było tak łatwo o zagraniczny transfer. Mogłem przeżyć coś pięknego, bo w Barcelonie grały wielkie gwiazdy. Byłem młody, wierzyłem w siebie i miałem przekonanie, że powalczyłbym o pierwszy skład.

W końcu w La Liga pan zagrał - najpierw w Osasunie, a potem w Atletico. Na transfer do Madrytu trzeba było zapracować rozciętym łukiem brwiowym.

Zgadza się, wygraliśmy z Atletico 1:0 po mojej bramce. Wyszedł mi świetny mecz. W tej sytuacji mogłem jeszcze podawać do Jana Urbana, ale stwierdziłem, że skoro mam przed sobą tylko bramkarza, skończę to sam. Mogłem wybierać, bo w tym samym czasie wpłynęły też oferty z CD Tenerife i Valencii.

Koledzy z reprezentacji zazdrościli takiego rozwoju kariery? To nie były czasy, w których prawie cała kadra opierała się na zawodnikach zagranicznych.

Trochę nas jednak było. Krzysztof Warzycha grał w Panathinaikosie, Robert Warzycha w Evertonie, Janek Urban w Osasunie, Jacek Ziober w Montpellier, Wojciech Kowalczyk w Betisie, a Jan Furtok w HSV. Mieliśmy zawodników w fajnych klubach. Atmosfera na kadrze była bardzo dobra, mimo że czasem sobie dogryzaliśmy.

Przy alkoholu?

Różne historie się opowiada o mitycznych latach 90., ale wcale nie było tak, że dużo piliśmy. Organizacja kulała, często lecieliśmy na te zgrupowania za własne pieniądze, a trenować musieliśmy w swoich strojach, jednak każdy był zadowolony. Kadra miała wtedy o wiele trudniej niż teraz. W eliminacjach awans zawsze przypadał jednemu zespołowi i gdy wpadaliśmy na naszpikowanych gwiazdami Francuzów czy Holendrów, to szanse nie były za duże. Prowadziliśmy się jednak sportowo. Jeśli ktoś chciał się napić piwa po meczu, najpierw trzeba było podnieść rękę na kolacji i spytać o zgodę trenera. Inna sprawa, że w zagranicznych klubach nikt nie robił z tego wielkiej rzeczy. W Turcji piwo czy lampka wina przy posiłku to coś całkowicie normalnego. Gdy grałem w Osasunie, miałem taką śmieszną sytuację, że nie chciałem wchodzić na salę podczas jednej z klubowych imprez, bo na każdym stole stało czerwone wino. Dopiero Janek Urban mi powiedział, że to u nich zwyczaj i nie ma się czym przejmować. Gdy byliśmy w USA, przed wejściem do samolotu jedliśmy w McDonald's. Nikt nie robił awantur, trener wiedział, ale wychodził z założenia, że to nasza sprawa, a jak będziesz grał słabo, posadzi cię na ławce. Z niej w dobrym klubie nie było tak łatwo wstać, bo konkurenci tylko czekali na swoją szansę.

Z prezydentem Atletico Jesusem Gilem trzeba już było postępować ostrożnie. Czasem bardziej szanował swojego krokodyla i konia niż piłkarzy.

Oj tak. O krokodylu słyszałem głównie z opowiadań, ale z koniem było wiele ciekawych historii. Gdy prezydent kiedyś stwierdził, że ten koń zagrałby lepiej niż my, odparliśmy, że zapraszamy na trening. Powiedziałem, że skombinujemy nawet dla niego koszulkę, a najlepiej, gdyby jeszcze Jesus Gil na niego wsiadł. Skończyło się potem rozmową dyscyplinującą.

Akurat Jesus Gil miał do pana uwagi o niewyparzony język?

Dokładnie, uznał, że przesadziłem. W jego ustach takie pretensje były wyjątkowo dziwne.

Raz sobie odpuścił w przerwie meczu z Barcą i podziałało, a po 45 minutach przegrywaliście 0:3.

Pokazał wtedy klasę. Pocieszył nas, a po przerwie ruszyliśmy do odrabiania strat i wygraliśmy 4:3. Mimo że łatwo wpadał w furię, kochał Atletico. Miał jednak bardzo ciężki charakter. Kłócił się z władzami federacji, kiedyś nawet pobił prezesa Deportivo La Coruna. Mimo to robił wszystko, żeby jego ukochanemu klubowi niczego nie brakowało. Mnie potraktował bardzo dobrze, gdy doznałem złamania kości policzkowej i nie mogłem zagrać z Rayo Vallecano. Zaprosił do gabinetu i stwierdził żebym spakował rodzinę i pojechał na wakacje do Marbelli. Był tam burmistrzem. Największą słabość miał jednak do Portugalczyka Paulo Futre. Traktował go jak syna.

Spodziewał się pan, że sobotnie El Clasico będzie mieć jeszcze tak duże znacznie dla losów mistrzostwa Hiszpanii?

Obie drużyny się rozpędziły i wykorzystały wpadki Atletico. Do tego Barcelona jest w komfortowej sytuacji, bo może się skupić na lidze. Został jej jeszcze tylko finał Pucharu Króla. Widać, że ta drużyna się skonsolidowała. Ronald Koeman stosuje typową holenderską szkołę i wprowadza młodych zawodników. Nie ma się co dziwić. Sam grał w Barcelonie w czasach Johana Cruyffa i wie, ile znaczy akademia. Jeśli jeszcze uda mu się zorganizować dobre wzmocnienia dla Leo Messiego, efekty mogą być świetne.

A Real Madryt?

Jego siłą jest ogranie. Też miał gorsze okresy, ale teraz idzie mu świetnie. Po zwycięstwie 3:1 z Liverpoolem jest bliski półfinału Ligi Mistrzów i też można tu mówić o fali wznoszącej. Układ tabeli sprawia, że El Clasico zapowiada się bardzo ciekawie. Nie tylko tabela jednak decyduje. Zwycięstwo w tym meczu jeszcze bardziej poprawiłoby morale każdego z zespołów, a to byłby następny pozytywny kopniak w walce o tytuł.

To jaki będzie wynik?

Stawiam na bramkowy remis, powinno się to zakręcić w okolicach 2:2. Życzę sobie podziału punktów, bo taki rezultat byłby najlepszy dla Atletico.

Transmisja meczu w Eleven Sports 1, również w WP Pilot. Początek w sobotę o godzinie 21.00.

Przegrana Realu w El Clasico załatwi sprawę tytułu? Zidane bagatelizuje sprawę >>

Nieoczekiwana zmiana dzień przed El Clasico! Znamy powód decyzji >>

Komentarze (0)