Były piłkarz Jagiellonii i Cracovii odnalazł się w biznesie. "U mnie zawsze była ta ambicja"

Kuba Cimoszko
Kuba Cimoszko
W Jagiellonii spędził pan najdłuższy okres kariery. Chociaż wtedy to był zupełnie inny klub niż ten obecny.

Klub był wówczas w trudnej sytuacji, brakowało pieniędzy i wielu innych rzeczy. Przyszedłem za czasów trenera Wojciecha Łazarka w ówczesnej II lidze, ale spadliśmy do III ligi i zastąpił go Witold Mroziewski. Niebawem zmienił się również prezes, który nie wierzył w nasz powrót na zaplecze Ekstraklasy. Powiedział nam, że nie mamy na niego środków finansowych i powinniśmy odpuścić. My jednak zrobiliśmy swoje, wygraliśmy całe te rozgrywki i Jaga zaczęła stawać na nogi. Pojawiło się kilku inwestorów, a po pewnym czasie nowym szkoleniowcem został Adam Nawałka. Przychodziło dużo kibiców, więc przenieśliśmy się z Jurowieckiej i zaczęliśmy grać na stadionie przy Słonecznej. Widać było, że sytuacja się polepsza i wszystko zmierza w dobrą stronę.

Ostatecznie skończyło się awansem do Ekstraklasy, choć już bez pana udziału.

1,5 roku wcześniej odszedłem do Górnika Łęczna, który grał wówczas w Ekstraklasie. To jednak czas w Jagiellonii był przełomowy dla mojej kariery. Kilka miesięcy po spadku do III ligi zastanawiałem się nad przejściem do Stomilu Olsztyn, który grał wówczas poziom wyżej. Niebawem jednak ten klub upadł, a my awansowaliśmy. Później miałem zaś bardzo dobre okresy w Białymstoku i udało mi się wybić. Dlatego cały czas miałem ten sentyment, bywałem na meczach tej drużyny, a po pewnym czasie chciałem nawet do niej wrócić. To było kiedy trenerem był Artur Płatek, mieliśmy nawet dogadany kontrakt. W sumie byłem na tyle pewny, że powiedziałem o tym powrocie w jakiejś gazecie. Niemniej kiedy przyszło do podpisania umowy to zmieniono warunki. Przy takim obrocie spraw postanowiłem odmówić, skontaktował się ze mną Stefan Majewski i zamiast tego wylądowałem w Cracovii.

Trochę wcześniej mógł pan wylądować nawet w Legii Warszawa.

Tak, temat Legii był po półfinale Pucharu Polski z Jagiellonią w 2004 roku. Ja dowiedziałem się jednak o tym po czasie, gdy Dariusz Kubicki powiedział mi o tym w Górniku. Dwukrotnie chciał mnie wtedy również Lech Poznań, który prowadził Czesław Michniewicz. To było naprawdę zaawansowane zainteresowanie, bo już z gotowymi kontraktami. Ostatecznie ich jednak nie podpisałem. Raz byłem chyba zbyt młody i zwyczajnie się przestraszyłem tak dużego klubu. Przy drugim podejściu miałem przejść tam w rozliczeniu za Ariela Jakubowskiego, ale on ostatecznie przyszedł do Jagi na innych warunkach.

Żałuje pan, że tak się to potoczyło?

Nie, dziś trudno zresztą to ocenić jednoznacznie. Zrobiłem dobrze czy źle? Tak naprawdę nie wiadomo. Poza tym ja nie jestem człowiekiem, który rozpamiętuje takie rzeczy. Choć jest jedna sprawa, której teoretycznie mógłbym żałować z kariery piłkarskiej.

Co ma pan na myśli?

Chodzi o kontuzję, którą złapałem kilka lat później. Oczywiście nie było w niej mojej winy, ale gdyby nie ona to wszystko później mogłoby się potoczyć inaczej. Trochę szkoda też, że nie udało się zadebiutować w reprezentacji Polski. Niewiele osób o tym wie, ale miałem na to szansę, kiedy selekcjonerem był Leo Beenhakker. Miałem bardzo dobry okres w Cracovii, gdy strzeliłem 5 czy 6 goli w Ekstraklasie. Rozmawiał wtedy ze mną Adam Nawałka, który był jego asystentem i zapewnił mnie, że mogę liczyć na powołanie, jeśli utrzymam swoją dyspozycję przez kilka kolejnych miesięcy.

To był okres, gdy część ekspertów wymieniała pana w czołówce polskich prawych obrońców. Dlaczego ta forma tak szybko uciekła?

Dużo spraw miało na to przełożenie, także pewnych prywatnych. Życiowych, że tak powiem. Kiedy jednak zostałem wypożyczony do Górnika Zabrze to w I lidze wszystko szło w dobrą stronę ku odbudowie. Zagrałem w 15 meczach i wtedy przyszły feralne derby z GKS-em Katowice, podczas których poszły mi więzadła. Choć w sumie dziś trochę z tego... śmiejemy się z żoną. To było bowiem akurat jedyne spotkanie, na którym się pojawiła. Na Śląsku ją jednak poznałem, więc z perspektywy czasu na pewno nie żałuję tego transferu.

Przemysław Kulig i Dariusz Dudka na terenie Oazy Mazurskiej/fot. Archiwum Prywatne Przemysław Kulig i Dariusz Dudka na terenie Oazy Mazurskiej/fot. Archiwum Prywatne
Nawet biorąc pod uwagę, że przez tą kontuzję po powrocie do Krakowa musiał pan trenować w "Klubie Kuliga" i w sumie zakończył pan poważną karierę?

Po powrocie do Krakowa byłem już zdrowy, więc na pewno nie chodziło o żadne problemy zdrowotne. Do czasów Cracovii nie chcę jednak wracać. Wolę nie wypowiadać się na temat tego klubu, mieć po prostu święty spokój. Jedynie jak słyszę o podobnych sytuacjach, to nie ukrywam, że jest mi przykro. Takie coś nie powinno mieć miejsca w sporcie. Zawodnik ma pasję, trenuje bardzo ciężko, aby spełnić marzenie, pracuje na to całe życie, a na przykład kontuzje nie są jego winą.

Dziś takie sytuacje teoretycznie miejsca nie mają, bo reguluje je prawo PZPN.

Teoretycznie. W praktyce nadal bywa z tym różnie. Znam wielu menadżerów i słyszę, że są nadal kluby ze sposobami na takie jakby przymuszanie zawodnika do rozwiązania kontraktu. Czasem na kogoś trzeba trochę pokrzyczeć, czasem zaordynować cięższe treningi indywidualne. Na pewno jednak nie powinno to mieć miejsca. W żadnym sporcie, nie tylko piłce.

Są zdania, że to jedna z kwestii, które mocno dzielą polskie kluby od tych z Zachodu. Kolejna to częste zmiany trenerów.

Te zmiany to na pewno problem naszych klubów. Trener musi pracować bardzo długo, by to dało realne efekty potrzeba 5-6 lat. Tymczasem u nas nie tylko w Ekstraklasie, ale też i na każdym innym poziomie szczebla centralnego szkoleniowcy nie mają takiego komfortu. Jasne, że liczy się wynik i ja to rozumiem. Nie można jednak patrzeć cały czas tylko przez jego pryzmat, bo aby go osiągnąć, trzeba dać najpierw komuś szansę. Nieprzypadkowo Marek Papszun jest obecnie na fali, zdobył z Rakowem Częstochowa Puchar i Superpuchar Polski. Prowadzi zespół bardzo dobrze, ale najpierw dostał czas. Ten czas jest bardzo ważny. Spójrzmy na Niemców, jak długo pracował tam Joachim Loew. Jaki tam jest szacunek. Tam nie do pomyślenia jest na przykład, by zmieniać go przed mistrzostwami.

Uważa pan, że zatrudnienie Paulo Sousy jako selekcjonera przed Euro 2020 było błędem?

Nie, tego nie powiedziałem. Uważam, że do końca nie można oceniać go negatywnie. Oczywiście szkoda, że tak nam poszło. To jest jednak turniej, w którym ten pierwszy mecz często jest najważniejszy. Przegraliśmy go, ale na pewno sporo zrobiła tu czerwona kartka dla Grzegorza Krychowiaka. Zwróćmy też uwagę, że w kolejnych dwóch spotkaniach nie wyglądaliśmy już źle. Osobiście staram się zawsze wyciągać jakieś pozytywy i dlatego też wolałbym aby on pozostał na stanowisku. Kolejna zmiana będzie się wiązać z kolejną budową od nowa, a nie o to chodzi.

Sousa postawił na odmładzanie kadry. To odpowiednia strategia?

Moim zdaniem jest to obecnie dobra droga. Poza tym skoro nasze kluby rok w rok mają problemy z awansem do fazy grupowej europejskich pucharów to również powinny postawić odważniej na młodych Polaków. Nieraz jak przeglądam składy i widzę w nich 7-8 graczy z zagranicy, to mocno zastanawiam się nad sensem takiego rozwiązania. Osobiście uważam, że jak najbardziej warto ściągnąć jednego czy dwóch graczy z zagranicy. Powinny to być jednak poważne transfery za ponad milion euro, bo sprowadzanie kilku po 100 czy 200 tysięcy euro nie doda jakości. W takim wypadku naprawdę lepiej stawiać na swoich. Tutaj jednak przydałoby się również większe wsparcie PZPN-u, by te talenty nie uciekały.

Ma pan coś konkretnego na myśli?

Przede wszystkim chodzi mi o trenerów z niższych lig i szkoleniowców młodzieży. To często są ludzie z dużymi chęciami i pasją. Jeśli jednak ktoś zarabia powiedzmy 1500 złotych pracując zarazem w klubie i szkole, prowadzi kilka treningów dziennie, to nie jest w stanie na niczym odpowiednio się skupić. W efekcie te "perełki" piłkarskie często nam uciekają. Oczywiście fajnie, że są takie projekty jak AMO czy MAMO i trzeba dalej iść w stronę takiego rozwoju. Potrzeba też jednak jakiegoś pomysłu na futbol amatorski i ten w mniejszych miejscowościach. Tam jest wiele pozytywnie nastawionych ludzi, mających dużo oddania i zaangażowania. Być może trzeba jakiegoś dofinansowania albo może warto dać im większe możliwości nauki. Na niektóre szkolenia i kursy jest bowiem niezwykle trudno się dostać, ale można się na nich niezwykle wiele nauczyć. Jeśli więc dać większą możliwość przynajmniej dla tych najlepszych, to nasz futbol na pewno by na tym skorzystał.

Czytaj także:
"Kluby Kokosa" przeszły do historii
Jagiellonia-Legia, czyli skandal i odrodzenie Jagi

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×