Wieloletni bramkarz Jagiellonii: Tego trzeba Dziekońskiemu

Kuba Cimoszko
Kuba Cimoszko
Kilkadziesiąt lat temu pan przeżywał coś podobnego w bramce Jagiellonii. Najpierw były świetne występy w ówczesnej II lidze, ale po awansie forma spadła i pojawiła się krytyka. Po kilku miesiącach zdołał się pan jednak odbudować i znowu był jednym z filarów drużyny.

Bramkarz to newralgiczna pozycja w futbolu. Nieprzypadkowo mówi się, że to właśnie on jest połową sukcesu drużyny. Pamiętam na przykład te najważniejsze mecze w wygranych przez Jagiellonię mistrzostwach Polski juniorów, gdy musiałem sporo się napracować między słupkami, by ostatecznie zespół odniósł sukces. Tak samo było w wielu spotkaniach ligowych. A dziś na tej pozycji jest jeszcze trudniej niż kiedyś. Trzeba nie tylko bronić, ale także rozgrywać a nawet atakować. To wszystko sprawia, że ta presja jest ogromna i dlatego też potrzeba więcej zrozumienia. Tym bardziej warto je okazać Xavierowi, bo to chłopak stąd.

Pan z Jagiellonią był związany przez blisko ćwierć wieku, ale o podobnych warunkach jak obecni piłkarze mógł tylko pomarzyć.

Wiadomo, że ktoś pamiętający lata pięćdziesiąte czy sześćdziesiąte również powie o trudnych czasach i one też z pewnością takie były. Ja mogę jednak odnieść się tylko do nas. Cóż, bywało bardzo trudno. Klub był biedny, ale jakoś przetrwaliśmy. Robiliśmy to z czystej pasji, więc i tak było to coś wyjątkowego dla nas. Graliśmy dla Jagiellonii - dumy regionu, każdy z nas to kochał i liczyliśmy, że kiedyś będzie lepiej. Może nie udało się doczekać tych czasów jako piłkarze, ale każdy z nas czy innych ówczesnych pracowników małą cegiełkę do obecnej sytuacji przyłożył i to cieszy.
Mirosław Dymek uchwycony w trakcie interwencji podczas jednego z meczów Jagiellonii (fot. Archiwum Prywatne Mirosława Dymka) Mirosław Dymek uchwycony w trakcie interwencji podczas jednego z meczów Jagiellonii (fot. Archiwum Prywatne Mirosława Dymka)
Blisko dwieście meczów w Jagiellonii przez kilkanaście lat, od ówczesnej I po IV ligę. Może czuć się pan jedną z legend klubu.

Spędziłem w Jagiellonii bardzo dużo czasu najpierw jako zawodnik, a później jako trener. Przyszedłem do niej w wieku 10 lat, a odszedłem po 25 latach. Na pewno jestem zżyty z tym klubem, ale czy można mnie nazywać legendą? Mało który zawodnik - trener nieprzerwanie reprezentował jeden klub przez ćwierć wieku, ale czy można o kimś takim mówić, że jest legendą? To już trzeba zostawić do oceny innym. Na pewno w Jagiellonii było wielu piłkarzy czy szkoleniowców, którzy według mnie na takie miano zasłużyli.

Ma pan jednak co powspominać.

Uzbierałem wiele występów, nawet jedną bramkę strzeliłem. Nie ma co kryć, że jest to ważne miejsce dla mnie i wiele przyjemnych chwil tu przeżyłem. Trudno byłoby jednak mi wybrać ten najlepiej wspominany moment. Były awanse wywalczane jako piłkarz, mistrzostwo Polski zdobyte z juniorami jako zawodnik i wicemistrzostwa w roli trenera. Na pewno szczególna była też możliwość poprowadzenia po raz pierwszy drużyny seniorów, gdy pierwszy szkoleniowiec został zwolniony i ja dostałem szanse samodzielnego poprowadzenia zespołu. Współpraca z takimi osobami jak Wojciech Łazarek, Adam Nawałka, Jurii Szatałow czy Ryszard Tarasiewicz to także było coś ważnego dla mnie i dla mojej późniejszej kariery szkoleniowej.

W trakcie pracy trenerskiej w Jagiellonii przyłożył się pan do wychowania późniejszego reprezentanta Polski Grzegorza Sandomierskiego, ale i... mistrza olimpijskiego w rzucie młotem Wojciecha Nowickiego.

To była bardzo dobra klasa, zresztą do dziś słyszę dużo pozytywnych opinii o tych chłopakach. Cały czas utrzymujemy kontakt. Wiadomo jak to bywa w sporcie, nie każdemu udaje się zrobić karierę piłkarską. Fajnie jest jeżeli z każdej grupy młodzieżowej wyjdzie choć jedna osoba, która zaistnieje w tym większym futbolu. Tutaj udało się to Grześkowi. Został reprezentantem kraju, a obecnie wciąż gra w PKO Ekstraklasie. Ważne jest jednak również, by umieć się odnaleźć w innej roli i tu świetny przykład to Wojtek. Chłopak trenował u nas 3 lata, a dziś jest mistrzem olimpijskim w rzucie młotem. Być może właśnie ten czas gry w piłkę pokazał mu, że jego droga to sporty indywidualne. W każdym razie to niesamowita historia.

Dopiero jako trener zdecydował się pan po raz pierwszy opuścić Jagiellonię, zresztą również po kilku latach. Nigdy nie korciło pana, by zrobić to jeszcze podczas kariery piłkarskiej? Bo nie wierzę, że nie dostawał pan takich ofert choćby podczas gry dla młodzieżowych reprezentacji Polski.

Nie chcę pozować na nie wiadomo kogo. Gdybym miał propozycję z innego klubu to pewnie bym ją rozważył, ale takich konkretnych nie było. Nie raz były natomiast luźne rozmowy, lecz nigdy nie doszło to do finalizacji. Musi pan wziąć pod uwagę, że to były inne czasy. Kiedyś w Polsce praktycznie nie było agentów, ja sam nigdy takowego nie miałem, więc na pewno nie było o transfer tak łatwo jak obecnie. Pamiętam jednak, że był taki mecz z ŁKS-em Łódź, gdy ktoś stamtąd rozmawiał ze mną o ewentualnym transferze. Nic jednak z tego później nie wyszło. Być może utknęło to gdzieś wyżej? Nie wiem, ale z perspektywy czasu nie żałuję. Chociaż w sumie miałem krótki epizod w innym miejscu...

W nieodległym dla Białegostoku Wasilkowie, gdy działacze chcieli chytrym planem wciągnąć Jagiellonię do III ligi.

Dokładnie. W 1999 roku ten klub był wyżej w tabeli IV ligi, więc na pół roku nasza najlepsza trójka przeniosła się tam aby wywalczyć awans. Później Jaga miała przejąć licencję. Ostatecznie nic z tego wszystkiego nie wyszło, bo skończyliśmy na niepremiowanym miejscu. Po rundzie wiosennej jednak oba kluby i tak połączono, a ja grałem w Białymstoku już do końca kariery.
Drużyna Jagiellonii z początku XXI wieku na starym stadionie przy ulicy Jurowieckiej (fot. Archiwum Prywatne Mirosława Dymka) Drużyna Jagiellonii z początku XXI wieku na starym stadionie przy ulicy Jurowieckiej (fot. Archiwum Prywatne Mirosława Dymka)
Gdyby mógł pan cofnąć czas, to zmieniłby pan coś w swojej karierze piłkarskiej?

Nie, nawet nie myślę w takich kategoriach. Zresztą po wspomnianej fuzji Jagiellonii z Wasilkowem trener Witold Mroziewski zaproponował mi posadę swojego asystenta i tak sobie myślę, że to właśnie te 25 lat w klubie mogło mi nieco ułatwić drogę do trenerki po przygodzie na boisku. Oczywiście sam wiele zrobiłem w tym kierunku, kończyłem wszystkie potrzebne kursy, ale pewnie ten start był łatwiejszy. Może zaś moje losy piłkarskie toczyły się różnie, ale choćby sam fakt, że zostałem tu przez całą karierę jest nieco wyróżniające z perspektywy czasu. Walczyliśmy o tą Jagiellonię wraz z działaczami, momentami było bardzo ciężko, ale nie poddawaliśmy się i obecnie można mieć z tego dużą satysfakcję kiedy spojrzy się na warunki jakie ma dziś pierwszy zespół i wszystkie drużyny młodzieżowe.

Nastoletni bramkarz Jagi robi furorę

Wielki talent Jagiellonii na zakręcie

Czy zmiana trenera pomogłaby Jagiellonii?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×