Piotr Włodarczyk o kibicach Legii. "Przeżyłem to"

PAP / Leszek Szymański / Na zdjęciu: transparent kibiców Legii Warszawa
PAP / Leszek Szymański / Na zdjęciu: transparent kibiców Legii Warszawa

Piotr Włodarczyk obserwował na żywo porażkę Legii z Wisłą Płock. Były zawodnik komentuje zachowanie kibiców, którzy wtargnęli do autokaru z piłkarzami.

[tag=5759]

Piotr Włodarczyk[/tag] to były napastnik Legii Warszawa, który zdobył z drużyną mistrzostwo i Puchar Polski. W barwach drużyny wystąpił 133 razy i strzelił 52 gole. Jego syn - Szymon Włodarczyk - występuje w obecnym zespole mistrzów Polski. W niedzielę grał w spotkaniu z Wisłą Płock (0:1), po którym do autokaru z drużyną wtargnęli kibice. Legia przegrała w Płocku dwunasty mecz w tym sezonie i zajmuje ostatnie miejsce w tabeli ekstraklasy.

Mateusz Skwierawski, WP SportoweFakty: Jest pan zaskoczony tym, co dzieje się z Legią?

Piotr Włodarczyk: Nie można zarzucić piłkarzom braku zaangażowania, oni chcą. Ale na boisku jest straszny bałagan. Nikt nie odpowiada za swoje strefy. Brakuje mi reakcji po stracie piłki i po odbiorze - zdecydowanie szybciej Legia powinna wyprowadzać kontrataki. Jest coś w powiedzeniu, że jak nie idzie, to już na całego. Wiem, jak to teraz brzmi, ale Legia wygląda coraz lepiej. Nie szedłbym w kierunku, że piłkarzom nie zależy. Raczej brakuje im przełamania.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: szaleństwo w domu Messiego. Synowie idą w ślady gwiazdy

W niedzielę Legia przegrała dwunasty raz w tym sezonie.

W Płocku Szymon (syn Piotra Włodarczyka - red.) miał super okazję. Chciał strzelić głową, choć wrzutka była za niska na takie uderzenie. Tego meczu, podobnie jak innych spotkań, Legia wcale nie musiała przegrać. W Płocku straciła bramkę po własnym rzucie rożnym. Z Cracovią, kolejkę wcześniej, też nie grali najgorzej. Obiektywnie patrząc - w drużynie nie ma "dramatu" z piłkarzami. Jeżeli wszyscy będą zdrowi i wrócą do formy, to będzie dalej mocny zespół.

A nie jest trochę tak, że w Legii grają obecnie po prostu średniej klasy zawodnicy?

Fakty są takie: dziś cały zespół jest pod kreską, tylko niektórzy dają radę. Myślę, że raczej wszyscy mieli jednak duże nadzieje po letnich transferach Legii. Ihor Charatin grał w Lidze Mistrzów, Joel Abu Hanna grał w lidze ukraińskiej, Lindsay Rose w lidze greckiej i tak dalej. Na papierze wyglądało to dobrze.

Może należało zatrudnić trenera z większym doświadczeniem po zwolnieniu Czesława Michniewicza?

Często asystenci przejmują zespoły i wszystko idzie w górę. Myślę, że jednak kwestia przygotowania zaważyła. Drużyna długo biegała w jednym tempie. Czasem jest tak, że serducho chce, a nogi nie pozwalają.

Chce pan powiedzieć, że zespół jest "zajechany"?

Zajechany nie, raczej w drugą stronę. Zawodnicy, którzy grali regularnie wcześniej, prezentowali dobrą formę. Natomiast ci, którzy występowali mniej, mieli problem z dyspozycją. Z nimi potrzebna była "mocniejsza" praca w tygodniu.

Na razie trzeba jednak wyjść z kolejnego kryzysu. W niedzielę po meczu z Wisłą kibice wtargnęli do autokaru drużyny. Niektórym miało się oberwać po głowie.

Myślę, że piłkarze, trenerzy i wszyscy pracownicy klubu i tak wiedzą, w jak złej sytuacji się znaleźli. To już dwanaście porażek w lidze, a przecież te wszystkie osoby mają świadomość, w jakim są zespole. Sytuacja, która miała miejsce w niedzielę, na pewno nikomu nie pomoże. Każdy wie, że kibice Legii są wymagający, ale nawet bez ich interwencji zawodnicy wiedzą, dla kogo grają.

Co zawodnik myśli w takim momencie?

Miałem taki sytuacji mnóstwo. W Grecji też są kibice w gorącej wodzie kąpani. Potrafili przychodzić i "motywować" albo szatnie rozwalać. Spotkałem się z tym w Polsce, w Grecji. W autokarze, w szatni, na lotnisku. W Warszawie, Salonikach, na Krecie. W Grecji kibice wchodzili na boisko, gdy trenowaliśmy. Powiedzmy, że pojawiał się wtedy "dialog". Na przykład przed derbami Salonik i to nawet, gdy graliśmy dobrze.

Podzielił się pan doświadczeniem z synem Szymonem?

Rozmawialiśmy o tym. Mówiłem Szymonowi, że długo w Legii nie gra, ale już sporo przeszedł. Zdobył dwa mistrzostwa, ale i przeżył coś takiego. Hartuje się.

W niedzielę doszło do starć w autokarze?

Nie chce o tym za dużo opowiadać, raczej nikomu to nie służy. Mogę powiedzieć tyle, że Szymon wrócił do domu późno, ale nic mu się nie stało.

Mecz w Płocku oglądał pan w towarzystwie Leszka Ojrzyńskiego, jednego z głównych kandydatów na trenera Legii.

Z Leszkiem znamy się długo. Nasze dzieci przecinają się na szlaku piłkarskim, także w reprezentacji. Dyskutowaliśmy o spotkaniu, o innych sprawach. Dołączył do nas Paweł Tomczyk (wicedyrektor sportowy Legii - red), ale podczas meczu nie było żadnych rozmów o pracy Leszka w Legii. Nawet my między sobą o tym nie rozmawialiśmy, bo nikt nie sądził, że po spotkaniu z Wisłą Płock odejdzie Marek Gołębiewski.
Po meczu Gołębiewski pożegnał się z drużyną.

Coś trzeba zrobić. "Gołąbka" już nie ma, trochę ryzykownie zaufać znowu asystentowi. Do szatni musi wejść ktoś z autorytetem, charyzmą. Jak kota nie ma, to myszy harcują.

A kolejny mecz Legii już w środę - z Zagłębiem Lubin.

Do końca rundy zostały dwa spotkania, trzeba je wygrać, wyczyścić głowy i opuścić ostatnie miejsce w lidze. W klubie przydałoby się teraz trochę spokoju.

Myśli pan, że Legii potrzebny jest sezon przejściowy, bez pucharów, by oczyścić zespół?

Nie, puchary muszą być. Dla kibiców, dla zawodników. Trzeba wyciągnąć wnioski, dlaczego nie udało się pogodzić gry na dwóch frontach i przygotować zespół pod kątem fizycznym, mentalnym i personalnym. Trzeba powalczyć o Puchar Polski i wywalczyć awans do Ligi Konferencji.

Z jakim trenerem? Leszkiem Ojrzyńskim?

Leszek ma dużą charyzmę, potrafi zapanować nad szatnią. Myślę, że gdyby otrzymał szansę, to by się sprawdził. To dobry kandydat.

To jego pobili kibole Legii? Wpis żony nie pozostawia wątpliwości
Skandal. Kibole Legii "wymierzyli sprawiedliwość" piłkarzom

Źródło artykułu: