Pasmo niepowodzeń w Europie. Nie pomógł mu nawet Lewandowski
Drużyny Pepa Guardioli dominują niemal we wszystkich rozgrywkach. Wyjątkiem jest jednak Liga Mistrzów. W tym sezonie Katalończyk ma szansę przełamać złą serię, ale na drodze utytułowanego trenera staje jego największa zmora.
Hiszpan z pewnością pamięta zwycięski finał edycji 2010/11 z Manchesterem United (3:1). Wtedy wydawało się, że będzie seryjnie wygrywał Champions League. Na kolejny triumf w najważniejszych klubowych rozgrywkach czeka jednak do dziś - 11 długich lat. Po odejściu z Barcelony szukał nowych wyzwań, pracował z wielkimi piłkarzami, ale do finału dotarł tylko raz, przed rokiem.
Półfinał nie do przeskoczenia
Guardiola miał za sobą bogatą karierę piłkarską i dodatkowo zaczął z wysokiego C pracę w roli trenera, więc miał w rękach wiele argumentów przy negocjacjach z zainteresowanymi klubami. Po rocznym urlopie w Nowym Jorku postanowił wrócić do zawodu.
W swoim pierwszym sezonie szkoleniowiec dotarł aż do półfinału Ligi Mistrzów, gdzie został upokorzony przez Real Madryt (0:5 w dwumeczu). Sytuacja powtórzyła się w kolejnej edycji. Tym razem Bayern walczył o awans do finału z Barceloną i przegrał łącznie 3:5. Nie pomógł nawet Robert Lewandowski, który trafił na Allianz Arena latem 2014 roku.
Rodacy stali się prawdziwą zmorą Guardioli. W sezonie 2015/16 Bayern po raz trzeci z rzędu grał w półfinale i odpadł, tym razem z Atletico (2:2). Zadecydowała zniesiona już zasada o golach strzelonych na wyjeździe.
O krok od pucharu
Nie wystarczyły trzy kolejne mistrzostwa Niemiec. Guardiola opuszczał Bayern ze sporym poczuciem niedosytu. Zresztą już kilka miesięcy przed wygaśnięciem umowy było wiadomo, że zmieni otoczenie. Szejkowie z Man City zaproponowali mu bajeczne warunki w Manchesterze City.
Guardiola wraz z Txikim Begiristainem przeprowadził rewolucję na Etihad Stadium. Obaj świetnie znali się z czasów wspólnej pracy w Barcelonie. Kierownictwo klubu nie szczędziło pieniędzy na transfery. Nowy menedżer szybko zaczął odnosić sukcesy na Wyspach Brytyjskich. Przez pięć lat wygrał trzy razy Premier League i jest na dobrej drodze do zdobycia czwartego mistrzostwa.
Ale znowu - ekipa Guardioli zawodzi w europejskich pucharach. Pierwsze podejście zakończyło się klęską w 1/8 finału z AS Monaco (5:3 i 1:3) Kamila Glika. W następnych latach "The Citizens" nie potrafili przebrnąć przez ćwierćfinał. Anglicy przegrywali kolejno z Liverpoolem (1:5 w dwumeczu), Tottenhamem Hotspur (4:4), a nawet Olympique Lyon (1:3).W finale doszło do starcia angielskich drużyn. Na Estadio do Dragao niepokonany Man City musiał uznać wyższość Chelsea (0:1). Guardiola po 10 latach przerwy znów był w finale Ligi Mistrzów, ale to nawet nie był plan minimum dla drużyny zbudowanej za ponad miliard euro. Porażka była ogromnym ciosem dla menedżera.
W bieżącej edycji Manchester City zaliczał potknięcia, choć nadal ma szanse na końcowy triumf. W półfinale Guardiola ponownie jednak wpadł na Real Madryt, a o jego złej serii z hiszpańskimi rywalami już wspomnieliśmy. Przed meczem szkoleniowiec próbował zdjąć presję ze swoich zawodników.
- Gdybyśmy mieli rywalizować z historią Realu, to nie mielibyśmy żadnych szans. Dziesięć lat temu nie było nas w tym miejscu. Powtarzam piłkarzom, żeby cieszyli się chwilą. To zaszczyt, że możemy grać w półfinale Ligi Mistrzów. Musimy rozegrać dwa rewelacyjne spotkania, aby awansować do finału - tłumaczył na konferencji.
Niedawno Guardiola zadeklarował, że chce zostać w Manchesterze tak długo, jak to będzie możliwe. Porażka z Realem może jednak poważnie wpłynąć na jego pozycję w klubie. Pierwszy mecz zaplanowano na wtorek (26 kwietnia), natomiast rewanż odbędzie się za tydzień (4 maja).
Rafał Szymański, dziennikarz WP SportoweFakty
Czytaj także:
Koniec marzeń Lewandowskiego. Benzema pewnym krokiem zmierza po Złotą Piłkę
Gwiazda PSG szczerze o sytuacji w klubie. "Brodziliśmy w g***ie"