Początek spotkania był zgoła odmienny niż w Kwidzynie. Tam Azoty po kilku udanych akcjach objęły prowadzenie 3:0. W piątkowym rewanżu to MMTS nadawał ton wydarzeniom na boisku (5:2 w 8 min., 6:3 w 12).
- W pierwszych minutach nie graliśmy tego, co było ustalone w szatni. Wychodzenie do kontry nie wychodziło. Sami w obronie popełniliśmy za to trzy proste błędy, z których MMTS zdobył łatwe bramki - stwierdził Bogdanow.
Po kwadransie było już jednak 6:6. Poziom emocji na parkiecie i poza nim wzrastał z każdą minutą. Gracze z Puław po każdej udanej akcji gestem wznoszonych do góry rąk i bojowymi okrzykami w kierunku trybun zachęcali kibiców do jeszcze bardziej żywiołowego dopingu. Dobre fluidy przepływały niczym fale magnetyczne.
- Takich emocji jak w tym meczu dawno u nas nie widziałem. Chyba od siedmiu-ośmiu spotkań. Medal oczywiście cieszy najbardziej, ale mnie tak samo raduje to, że w końcu było widać drużynę która żyje. Takich chciałbym nas oglądać zawsze.
ZOBACZ WIDEO Znakomity powrót Barcelony na nic. Zobacz skrót meczu z Eibar [ZDJĘCIA ELEVEN]
Efekt był taki, że gra puławian wreszcie zaczęła wyglądać tak, jak choćby u progu sezonu. Błędy w ataku, które były ostatnio zmorą puławian gdzieś zniknęły. - Nie pamiętam kiedy ostatnio rzuciliśmy 30 bramek. Skuteczność była całkiem dobra - potwierdził rozmówca.
Bogdanow też miał swój niemały wpływ na taki obrót spraw. Rosyjski bramkarz Azotów bronił z precyzją szwajcarskiego, nie rosyjskiego zegarka. Zgodnie z niepisaną tradycją obronił też rzut karny. Egzekutorem - przyszły klubowy kolega Mateusz Seroka.
Okazuje się, że patent na to jest banalnie prosty. - Trochę w tym szczęścia, sportowego fartu i... oglądanie video. W końcu przecież od tego zaczynamy przygotowanie do każdego meczu.