PGNiG Superliga. Marek Janicki: Zdrowia i igrzysk [WYWIAD]

Prezes PGNiG Superligi, Marek Janicki, odsłania kulisy zarządzania ligą w czasie pandemii i nie ucieka od trudnych pytań. - Decyzje zapadają non stop. W sobotę z telefonem przy uchu przeszedłem 21 kilometrów! Wierzę, że dogramy ten sezon - mówi.

Maciej Szarek
Maciej Szarek
PGNiG Superliga z nagrodą Biznesu Sportowego (Marek Janicki z lewej) Materiały prasowe / PGNiG Superliga / PGNiG Superliga z nagrodą Biznesu Sportowego (Marek Janicki z lewej)
Maciej Szarek, WP SportoweFakty: Zarządzanie Superligą w okresie pandemii to największe wyzwanie w pana zawodowym życiu?

Marek Janicki, prezes PGNiG Superligi: Myślę, że tak. To moje największe wyzwanie menedżerskie, jeśli chodzi o zarządzanie ligą i sprawami organizacyjnymi. Każda nasza decyzja jest bezprecedensowa, bo mamy bezprecedensowe czasy. Proces podejmowania decyzji trwa 24 godziny na dobę. W ostatni piątek dostałem telefon dwanaście minut po północy, że jest test pozytywny w jednej z drużyn i trzeba było reagować. Rano w sobotę, dostałem kolejny, że jest drugi. Rozmawiamy o 10 rano, a za mną już kilka rozmów z prezesami klubów. W sobotę z telefonem przy uchu przeszedłem 21 kilometrów!

To się da do czegokolwiek porównać?

Zachowując oczywiście wszelką skalę, ogromnym wyzwaniem i sukcesem w moim zawodowym życiu było pokonanie przez Orlen Wisłę Płock ówczesnych Vive Targów Kielce w 2011 roku (Marek Janicki był wówczas dyrektorem zarządzającym spółką SPR Wisła Płock S.A - red.). Wielką sprawą było stworzyć wspólnie z Andrzejem Miszczyńskim zawodowy, konkurencyjny klub w Płocku i odebrać tytuł Kielcom. To przyniosło nam wszystkim wiele satysfakcji. Chciałbym, żeby teraz było podobnie, żebyśmy pokonali wirusa, wynaleźli szczepionkę, a w tym czasie doprowadzili sezon do końca i za rok spotkali się w zupełnie innych nastrojach.

Jeszcze przed startem rozgrywek mówił pan, że sezon 2020/2021 będzie “najtrudniejszym w historii piłki ręcznej”. Chyba nie mamy wątpliwości?

Tak. To jest bez wątpienia najtrudniejszy sezon w historii. Szczególnie ostatnie dni są intensywne, bo przynoszą nieoczekiwane zwroty akcji – choć wiedzieliśmy, że tak będzie. Wszystkim, którzy kierują w tym czasie organizacjami, która łączy kilka podmiotów i które muszą współpracować, myślę o nas, ligach halowych - siatkówce, koszykówce - niezmiernie trudno jest zachować ciągłość rozgrywek. Prawda jest taka, że jeśli sytuacja i emisja wirusa będzie skalowała, nie wiem czy to w ogóle możliwe.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: niesamowity pech kolarza! Prowadził w wyścigu, ale... wylądował w krzakach

Pana rola wydaje mi się o tyle trudna, że wszyscy ciągną w swoją stronę: sponsorzy, organizatorzy i kibice chcą gry, kluby pomocy, reprezentacje i federacje europejskie chcą kontynuować swoje rozgrywki, zawodnicy muszą być bezpieczni, a rząd wyznacza obostrzenia. To da się połączyć?

Dotknął pan sedna sprawy. Jest tak dużo różnych interesów, że na pierwszy rzut oka pogodzenie ich wydaje się zupełnie niemożliwe. Jeżeli jednak będziemy się razem trzymać, mówię na razie o klubach i naszej organizacji, to jakoś ten okres przetrwamy. Przetrwamy, bo nie mamy wyjścia. To przecież walka o być albo nie być naszej dyscypliny. Mamy kontrakty telewizyjne, sponsorskie, zgrupowania reprezentacji, klubowe wyjazdy międzynarodowe. Każda nasza decyzja jest tak trudna, bo zawsze będzie przez kogoś kontestowana. Jeśli podejmuje się decyzje w jednym kierunku, zawsze jest drugi, na który liczy druga połowa.

Gdzie wyznaczyć granicę między profilaktyką i bezpieczeństwem a próbą powrotu do normalności?

Nie ma reguł. My się do tego przygotowywaliśmy, oczywiście na tyle, ile da się przygotować do takiej eskalacji i transmisji wirusa. Mamy specjalny, bardzo dokładnie przygotowany dla nas przez lekarzy i wirusologów protokół sanitarno-epidemologiczny, który reguluje funkcjonowanie klubów i sportowców w trakcie pandemii. W każdym klubie wyznaczono koordynatorów. Oni kontaktują się z Komisarzem Ligi (jest nim Piotr Łebek - red.), zdają raporty i to Komisarz jako pierwszy wie, co się dzieje. Ja rozmawiam z prezesami, ale główną rolę odgrywają koordynatorzy, za co im bardzo dziękuję. Są przy zawodnikach, sprawdzają ich, mierzą temperaturę, na końcu raportują. Korzystamy też z aplikacji ProteGO Safe, aby być podłączonym do krajowego zarządzania. Kiedy Komisarz dostaje sygnał, że coś się dzieje, od razu zarządza kto ma zostać odizolowany, kiedy wezwać sanepid itd. Większe decyzje oczywiście konsultuje ze mną, ale to on jest na pierwszej linii frontu.

Pytam, bo na świeżo mamy przykład Pucharu Polski w Lublinie. Co robić, by unikać takich sytuacji i odwoływania meczów na ostatnią chwilę?

Nie ma możliwości uniknięcia takich momentów. Stoimy przed trudnymi wyborami i musimy podejmować trudne decyzje. Mamy dziś taką transmisję wirusa, zachowujemy wszelkie środki ostrożności, jakie się da, ale nie zawsze one wystarczą. Pan także po tym wywiadzie pójdzie do sklepu, czy redakcji. I przy badaniach może okaże się, że wynik jest pozytywny.

Musimy działać tak, żeby nie narażać innych i eliminować ryzyko zakażenia na ile się da. To jest podstawa. Tutaj mieliśmy też sytuację wyjątkową, bo udział brały trzy nasze drużyny eksportowe, nawiasem mówiąc przebadane od góry do dołu i od lewej do prawej. Nie dziwmy się więc obawom tych drużyn. Chociaż to fake newsy, że powodem odwołania był ich protest. Gdyby coś się stało, zaraz wszyscy wróciliby do tego turnieju i stwierdzili, że to przez niego nie ma Ligi Mistrzów i Ligi Europejskiej. Do soboty zrobiliśmy, co było można. Właśnie wtedy okazało się, że mamy zakażenie w Lubinie, w kadrze B i w Kaliszu. O 9.47 odebrałem telefon, że wykryto zakażenie z kadry A, a kadry trenowały razem. Nie było innej możliwej decyzji. Niech każdy postawi się w tej sytuacji: czy naraziłby 60 zawodników, nawet jeśli zagrożenie jest tylko potencjalne, bo nie każdy po kontakcie z wirusem będzie zarażony? Podobne zalecenie wydał Centralny Ośrodek Medycyny Sportu. Nie ma więc o czym dyskutować.

Najbardziej palącą kwestią są testy. Wyjaśnijmy: kiedy i w jakich odstępach kluby muszą je przechodzić?

Kluby są zobligowane, by prowadzić testy wtedy, kiedy są jakiekolwiek objawy u zawodników. Drużyny w europejskich pucharach muszą z kolei przebadać się przed każdym pucharowym meczem. Później reaguje się w zależności od wyników. Jeżeli po zgłoszeniu objawów, kontakcie z sanepidem, test daje wynik pozytywny, zawodnika i cały zespół czeka kwarantanna. Po 6-7 dniach wykonuje się nowy test całej drużyny, który będzie miarodajny, bo około tygodnia to okres wykluwania wirusa. Po uzyskaniu wyników negatywnych można zwrócić się do sanepidu o zwolnienie z 10-dniowej kwarantanny zdrowych graczy.

Problemem nie jest jednak liczba zawodników zarażonych, a właśnie tych na kwarantannie! To jest kluczowe. Jedno zakażenie eliminuje na jakiś czas kilkadziesiąt osób, które miały z nim styczność. To jest śnieżna kula i tego boimy się najbardziej. Tutaj pojawia się też słynne już powiedzenie, że „zawodnika zarażonego traktujemy jak kontuzjowanego”. Tak, ponieważ on ma dwutygodniową kwarantannę. Jeśli więc jest jeden zarażony, a pozostali na kwarantannie dostaną wyniki negatywne, to cała drużyna będzie gotowa do gry wcześniej niż on i będzie mogła rozegrać mecz. I o to w tym wszystkim chodzi.

Pan rozumie ten cały system?

To skomplikowane i zajmuje mi 24 godziny na dobę. Mam jednak kilka zapytań. Nie wiem, jak działają kluby piłki nożnej, skoro w piątek mamy informację, że jest zarażenie w sztabie szkoleniowym klubu, a w sobotę i tak mecz odbywa się normalnie? My takiej możliwości nie mamy, odpowiedzi dlaczego - również nie dostaliśmy. Jako sporty halowe jesteśmy traktowani jak zwykły obywatel, musimy przejść wszystkie testy i kwarantanny. Do tego w różnych częściach kraju sanepidy inaczej interpretują niektóre sprawy, np. skracanie kwarantann.

Obecnie koszty testów pokrywają w pełni kluby. Nie ma pomysłu, by je dofinansować, by testować chętniej i bardziej regularnie?

To prawda, na tym etapie testy finansowane są przez kluby. Dotyczy to jednak pojedynczych testów. Te masowe, jak przed sezonem, pół na pół pokryła Superliga oraz ZPRP, zbadaliśmy wówczas 700 osób, nie tylko zawodników, ale też sztaby i pracowników klubów. Jeśli znów trzeba będzie testy wykonywać masowo, bo sytuacja będzie eskalować, mamy przygotowany fundusz na ten cel i go wykorzystamy. Współpraca z klubami wyglądała i wygląda bardzo dobrze. Wywiązują się one z tego, co jest na nie nałożone. Nie ma cienia winy klubów w ostatnich wydarzeniach. Wszystkie zachowały się profesjonalnie.

Jest jakiś limit, co musi się wydarzyć, by przełożyć lub odwołać mecz?

Limitu nie ma, bo trudno mówić o masowości zakażeń. Jak mówiłem, problemem jest masowość kwarantann. Do tej pory w polskim sporcie mieliśmy tylko jeden przypadek, gdy cały klub został zarażony, mówię o piłkarskiej Pogoni Szczecin. Chcę myśleć, że w piłce ręcznej nie dojdzie do podobnej sytuacji. Reagujemy na bieżąco. Chcemy grać i póki mamy po siedmiu zawodników w składzie, to uważam, że trzeba grać. To trochę żart, bo zmierzam do tego, że trzeba po prostu zrobić wszystko, by zagrać cały sezon.

Na przykładzie ostatnich dni widzimy, że działania jednego podmiotu - jak organizacja zgrupowania kadry przez ZPRP - rezonują znacznie szerzej. Efektem przecież nie tylko odwołanie PP, ale też przełożenie kolejki Superligi. W środowisku czuć coś takiego jak poczucie wspólnej odpowiedzialności?

Komunikujemy się, współpracujemy, nie mamy żadnego problemu na tym polu. Z prezesem każdego klubu rozmawiam codziennie albo co drugi dzień. Jasne, zawsze będą różne interesy: ligi, reprezentacji, klubów które grają w pucharach i tych, które grają tylko w Superlidze. Dlatego cały czas podkreślam, że właśnie tylko wspólna odpowiedzialność i współpraca może nam przynieść sukces. A czy ona jest to już bardzo podchwytliwe pytanie. Pracujemy nad tym i uważam, że mamy poczucie wspólnej odpowiedzialności, ale każdy człowiek jest tylko człowiekiem, każdy człowiek ma swój charakter i to jest pytanie, na które nie ma odpowiedzi.

Sytuacja jest płynna, ale proszę powiedzieć: o jakiej skali zakażeń i kwarantann mówimy?

Z wirusem mamy czterech zawodników: dwóch z kadry A i dwóch z kadry B, a także kilka przypadków w Gwardii Opole czy w Eurobudzie JKS Jarosławiu. Ilu zawodników przebywa na kwarantannach trudno powiedzieć. Orlen Wisła Płock i Azoty Tarnów zakończyły już swoje, podobnie panie z Piotrcovii. W trakcie są gracze z Kalisza, Opola i Kwidzyna oraz żeński Eurobud JKS Jarosław (stan na czwartek, 8 października - red.). Zobaczymy, co będzie dalej.

Z racji na wspomniane zakażenia przełożyliście 4. serię gier. Kolejne kolejki także są zagrożone?

Bardzo łatwo wpaść w covidowską pułapkę, a równie trudno z niej wyjść. Odwołaliśmy serię, by mieć czas uporządkować sytuację i wykonać wszystkie wspomniane testy. Bardzo bym nie chciał, by jakakolwiek kolejna seria była w całości przełożona. Jeśli nie będzie żadnych czynników zewnętrznych czy odgórnych zaleceń, to wypadać będą pojedyncze mecze, jak teraz, a zrobimy wszystko, by serie grać normalnie. Na tym powinniśmy się skupić.

Bardzo ciężko wyważyć granicę między zaspokojeniem potrzeb sponsorów i kibiców a dbałością o zdrowie zawodników. Oni też są ludźmi. Nie możemy poświęcać zawodników dla igrzysk. Tak naprawdę nie wiemy jak to się na nich kiedyś odbije. I choroby, i ciągle zaburzone rytmy treningowe. Trudno znajdować dobre odpowiedzi nawet na dobre pytania. Bo my wielu odpowiedzi po prostu nie znamy.

Na czym polega owa “covidowska pułapka”?

Kiedy z jednego zakażenia w pewnej grupie wirus rozprzestrzenia się na różne kluby. Z jednego zakażenia robi się kilka, wypadają różne kluby w różnych terminach, sanepidy różnie zwalniają z kwarantann i mamy kompletny misz-masz. Czasem liczą się przecież pojedyncze dni, zawodnicy zwalniani są 24 godziny przed meczem. I to decyduje czy zagramy, czy przełożymy mecz. A wyjść z tej pułapki to rozegrać całą serię. To już duży sukces i czasem naprawdę karkołomne zadanie.

Ile w panu realnego optymizmu na dokończenie tego sezonu?

Dużo, choć na ten optymizm wpływa ostatnio sytuacja. Jeszcze dwa tygodnie temu nie powiedzielibyśmy, że zagrożenie będzie tak eskalować. To się stało z tygodnia na tydzień. Ale myślę, że dogramy ten sezon.

Teraz padnie opinia i chciałbym zaznaczyć, że to tylko moje własne zdanie, nie Superligi. Uważam, że w tym roku rozgrywki międzynarodowe powinny były zostać zawieszone, abyśmy w spokoju zagrali ligi krajowe. Wszystkie zgrupowania, wyjazdy na mecze pucharowe etc. to kumulowanie większych grup i wzrost zagrożenia zarażeniem. A jeżeli nie przeprowadzimy rozgrywek krajowych, w kolejnym sezonie nie będzie międzynarodowych. Choć zmieniliśmy system rozgrywek, to znalezienie wolnych terminów będzie trudne. Doszły zgrupowania kadry, doszły mistrzostw świata, na które Polska dostała “dziką kartę”, są kluby w pucharach. Wolne dni, by rozegrać zaległe mecze, to jeden z większych problemów.

Macie w zanadrzu jakieś awaryjne rozwiązania? Np. ignorowanie terminarza i parowanie ze sobą “zdrowych” zespołów?

Wiem, że Paweł Zagumny rozważał taki pomysł w wywiadzie jeśli chodzi o siatkówkę, ale według mnie to by wprowadziło pewien chaos. Musimy dążyć do tego, żeby rozgrywać wszystko w tych terminach, które są zaplanowane. Ten pomysł nie do końca „czuję”, ale nie wykluczam w tej chwili żadnych, nawet najbardziej ekstremalnych rozwiązań.

Trudno mówić o pozytywach tej sytuacji, ale z pewnością kibice cieszą się, że wreszcie wszystkie mecze można obejrzeć w internecie. To było planowane czy to reakcja na ograniczenie pojemności hal?

To było planowane, by pokazać w internecie mecze, które nie są pierwszym wyborem dla telewizji, natomiast pandemia przyspieszyła te działania. Czy kibice na tym wygrali? Zrobiliśmy to, bo spodziewaliśmy się, że będzie taka sytuacja jak w marcu czy kwietniu, nikt nie wiedział, co się będzie działo. Sam uważałem, że ludzie w dużej mierze będą bali się przychodzić na halę i chyba tak jest, czemu się wcale nie dziwię. Priorytet temu projektowi nadało wejście stref czerwonych i żółtych, gdzie liczba kibiców została mocno ograniczona. Cieszę się, że udało się to wprowadzić, choć było to przy dużym wysiłku technicznym i logistycznym. Wiele będziemy też jeszcze poprawiać, cały czas nad tym pracujemy.

Jakie inne pomysły macie w rękawie? Tytuł “Najlepszej organizacji sportowej 2019 roku” - bo taką nagrodę otrzymaliście niedawno – zobowiązuje.

Cieszę się, że dostaliśmy tę nagrodę, pokonaliśmy wiele innych organizacji, ale to nie czas, by się takimi rzeczami zajmować. Planów mamy bardzo dużo, jesteśmy wszyscy ambitni. Strategię, którą przedstawiliśmy PGNiG przy przedłużeniu umowy, wdrażamy systematycznie od dwóch lat. Mecze w internecie były pierwszym krokiem w tym sezonie, do końca roku chcemy wprowadzić aplikację na smartfony dla kibiców, cyfrowe biuro prasowe dla mediów, chcemy uaktywnić się w social mediach jeszcze bardziej, szkolimy z prowadzenia swoich mediów społecznościowych zawodniczki i zawodników, jednym słowem – chcemy zdigitalizować Superligę. Szykujemy dla kibiców wraz z francuskim wydawcą grę komputerową “Handball 21”, gdzie będzie dostępna polska liga. Myśleliśmy o menedżerze dla kibiców na kształt fantasy league, ale pandemia pokrzyżowała plany. Nie chciałbym też teraz wszystkiego zdradzać, żeby mimo wszystko były jeszcze jakieś niespodzianki. Mam nadzieję, że udało nam się coś zrobić z tą Superligą przez ostatnie dwa lata, ale to już pozostawiam ocenie czytelników.

Co uważa pan za największy sukces i wtopę tego okresu?

Sukces to przedłużenie umowy z PGNiG na kolejne lata. Dzięki temu Superliga istnieje i to było potężne wyzwanie. Jestem bardzo krytyczny wobec siebie, parę rzeczy bym zrobił inaczej, ale to pozostawię znów waszej ocenie. Chciałbym, żeby Superliga była jeszcze silniejsza i równiejsza, by sześć czy siedem klubów było na poziomie najlepszych i to się jeszcze nie udało, ale to też wymaga czasu.

Porozmawiajmy na koniec o zmianach wprowadzonych przed sezonem. Najważniejsze są trzy: rezygnacja z play-offów, obowiązek posiadania dwóch Polaków na parkiecie i nowy system oceny sędziów. Pierwsza z nich spotkała się z bardzo powszechnym poparciem. Czy to oznacza, że tak już zostanie?

Nie ukrywam, że zawsze byłem zwolennikiem rezygnacji z play-offów, bo regularna liga to najbardziej sprawiedliwy, uczciwy i przejrzysty model ligi i tak powinna ona grać docelowo. Ale tu znowu mamy dwie ściany: marketing i sport. Żyjemy w świecie, w którym marketing wygrywa ze sportem. Stąd były play-offy, które są “atrakcyjniejsze” dla sponsorów oraz telewizji i trzeba to zrozumieć. Ale według mnie liga tradycyjna też jest atrakcyjna, każdy mecz się liczy, do każdego trzeba się przyłożyć, nie ma spotkań nieważnych. Nawet jeśli nie pojawiłby się koronawirus, który to nieco wymusił, w perspektywie i tak bym dążył do tradycyjnego modelu ligi. Będziemy o tym rozmawiać z naszymi partnerami.

Jeśli poprzednia zmiana ucieszyła niemal wszystkich, kolejna wręcz przeciwnie. Trener Sabate mówił mi wprost, że nie rozumie przepisu o dwóch Polakach na parkiecie, według niego to w niczym nie pomoże i uderza tylko w dwa kluby.

To prawda, że przepis ten dotknął najbardziej Łomżę Vive Kielce i Orlen Wisłę Płock. Jeśli odnosimy się już do wywiadu z trenerem Sabate, to Vive nie ma z tym zapisem żadnych problemów. Kielczanie ściągnęli więcej Polaków i nie zgłaszają żadnych zażaleń, Wisła Płock mogła zrobić to samo. Mogę zapewnić, że kluby wiedziały o tym o wiele wcześniej, więc to, jak się przygotowały, to już ich indywidualna kwestia.

To przepis wprowadzony przez ZPRP. Mam duże opory przed takimi zmianami administracyjnymi, nakazami i zakazami dla klubów w kwestii ich składów, ale myślę, że nadszedł czas, by dla dobra polskich młodych, perspektywicznych graczy, których jest bardzo dużo, wprowadzić coś takiego. Po kilku ligowych seriach uważam, że to dobry przepis. Nasi zawodnicy muszą grać w najlepszych drużynach i trzeba im w tym pomóc.

I wreszcie nowy system oceny sędziów. Jak on działa w praktyce i czy uważa pan, że sędziowanie w Polsce wymaga poprawy?

Wnioskowaliśmy o taki system i został on wprowadzony od nowego sezonu przez ZPRP. Zmniejszyliśmy liczbę par uprawnionych do sędziowania w Superlidze do czternastu i są one oceniane również przez kluby. Po dwóch miesiącach dwie najsłabsze “spadną” do pierwszej ligi, a dwie najlepsze z zaplecza “awansują”. Ale że to nie jest system jawny, kulisy zostawmy za zamkniętymi drzwiami. To jednak bardzo dobry kierunek. O poziomie sędziowania nie chciałbym się wypowiadać, bo na tym niby zna się każdy, a w praktyce nikt. Z całą pewnością deklarujemy jednak sędziom pełną pomoc.

*wywiad autoryzowany

Obserwuj autora na Twitterze i czytaj jego pozostałe teksty!

Czytaj także:
10 przypadków w Gwardii Opole
Mateusz Kornecki zdrowy

Czy jesteś zadowolony(a) z działań PGNiG Superligi w obliczu pandemii?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×