Jeśli po przegranym, acz udanym meczu z mistrzami Europy Hiszpanami urosła wiara w kadrę, to co napisać po laniu, jakie Polacy sprawili Brazylijczykom (33:23)? Nie drużynie z trzeciego świata, a jakby nie patrzeć czołowej reprezentacji globu, dziewiątej podczas turnieju dwa lata temu, kiedy pokonali m.in. Chorwatów i Islandczyków. Kanarkowi odbijali się od obrony jak kauczukowe piłeczki. Zostali zdeklasowani. Sprani na kwaśne jabłko przez polski walec. Albo jak to ujął prestiżowy portal handball-planet, zalani przez polską nową falę.
Nasza kadra, przez ostatnie lata nawet trochę wyszydzana (czasem słusznie), rośnie z meczu na mecz. O świadomości własnej siły najlepiej świadczy rozgoryczenie, jakie towarzyszyło minimalnej porażce z Hiszpanami po heroicznym boju. Z mistrzami Europy! Kibicom bliżej było do euforii, bo przez ostatnie cztery lata przyzwyczaili się do ciągłych utyskiwań na stan polskiej piłki ręcznej. Kadrowiczom ta przegrana tkwiła jednak w głowie jak drzazga w palcu. Gdzieś podskórnie czuli dyskomfort z tego powodu.
Przynajmniej udało się odblokować i uwierzyć, że nie jest się w niczym gorszym od rywali z czołówki. Efekt był piorunujący. Od igrzysk w Rio reprezentacja nie pokonała przeciwnika tej klasy co Brazylia. Nie wspominając już o stylu. Jeśli niedawno cieszyły nas zwycięstwa z Rosją i Turcją czy wyrównane boje z Białorusią, to teraz trzeba postawić sprawę jasno - Biało-Czerwoni znowu liczą się w stawce. I nie chodzi tu o sztuczne (słowo klucz) pompowanie balonika. W Egipcie tylko nieliczni wygrywali w tak przekonującym stylu jak Polacy z Brazylią.
ZOBACZ WIDEO: Skoki. Polacy zawiedli podczas weekendu w Zakopanem? "Nie robimy tragedii"
Na razie zresztą prawie wszystko układa się po myśli Biało-Czerwonych. Niemcy jeszcze przed wylotem do Egiptu wydawali się - pomimo absencji - poza zasięgiem. Dla mniej zorientowanych - trener Alfred Gislason dał zawodnikom wolną rękę, kilku z nich, w tym wielu podstawowych, zasłoniło się strachem przed pandemią i zostało w domu; inni leczą rany po kontuzjach. Wciąż to mocny rywal, m.in. z Andreasem Wolffem w bramce, ale kiedy ich złamać, jeśli nie teraz? Węgrzy to też żadna potęga. Madziarom akurat żre w Egipcie, choć na razie przeszli tylko poważną weryfikację z Niemcami. Od lat wykładają grube środki na piłkę ręczną, mają swoje talenty jak Zoltan Szita i Dominik Mathe, ale czy Szymon Sićko i Maciej Majdziński muszą się czegoś wstydzić? W żadnym wypadku. Tych młodych i nieprzewidywalnych chyba nawet więcej po naszej stronie.
Paradoksalnie, wyrównana grupa z Tunezją, Hiszpanią i Brazylią mogła okazać się zbawieniem. W przeciwieństwie do Niemców i Węgrów, Polacy są w gazie, podczas gdy rywale koncentrowali się na tym, by nie zrobić sobie krzywdy z Republiką Zielonego Przylądka i Urugwajem. Ci ostatni dopełnią stawkę w II rundzie i na tym skończy się ich rola. Gdyby nie infekcje koronawirusem wśród Kabowerdeńczyków, nigdy nie znaleźliby się w tak zacnym gronie.
To, co przed turniejem miało być sufitem, stało się podłogą. Kilka tygodni temu z pocałowaniem ręki wzięlibyśmy awans do II rundy, nawet w męczarniach, nie mówiąc już nawet o jakiejś miłej niespodziance. Wygrana z Brazylijczykami jest tylko bramą do lepszego świata, w którym nie zagościliśmy - jako kadra - od igrzysk w Rio de Janeiro.
ZOBACZ:
Węgrzy zaskoczyli Niemców
Ekspert WP: Nie musimy bać się rywali