Talent w wojsku, przepaść w kraju i cała nadzieja w kadrze. Szara rzeczywistość białoruskiej piłki ręcznej

PAP/EPA / MARTIN DIVISEK  / Na zdjęciu: Artsiom Karalek (po lewej)
PAP/EPA / MARTIN DIVISEK / Na zdjęciu: Artsiom Karalek (po lewej)

W kraju dominuje prywatny klub oskarżany o ustawienie meczu, talent trafia do armii, jednemu z liderów nie po drodze z trenerem. To obraz białoruskiego szczypiorniaka. Polacy zagrają z wschodnimi sąsiadami o awans do II fazy ME w piłce ręcznej.

- Na początku prezydent związku dla celów propagandowych zapowiedział, że Białorusini jadą wygrać mistrzostwa, potem chyba oprzytomniał, bo zaczął mówić o wyjściu z grupy. To tak naprawdę realne podsumowanie możliwości - ocenia Aleksandr Buszkow, białoruski skrzydłowy od 13 lat występujący w Polsce.

Tamtejszą piłkę ręczną rozsławił regularnie uczestniczący w Lidze Mistrzów Mieszkow Brześć, ale nie ma ostatnio dobrej passy. Przegrywał mecz za meczem, do tego doszły poważne oskarżenia o ustawienie spotkania z Montpellier (TUTAJ WIĘCEJ).

- Mieszkow trochę zakrzywia obraz. To inna bajka, prywatny klub, jego właściciele współpracują z Gazpromem. Spośród reszty tylko SKA - wojskowy klub z dużymi tradycjami - dostaje dość duże pieniądze z państwa. Pozostałe zespoły jak Gomel czy Grodno nie gwarantują dużych zarobków. Lepsi gracze wyjeżdżają np. do Polski, gdzie mają korzystniejsze warunki i wyższy poziom. Nie można nawet porównywać się do hokeja, który jest ulubioną zabawką Łukaszenki. Piłka ręczna na pewno nie ma lepszego finansowania niż piłka nożna, która też nie dostaje dużych środków - opowiada zawodnik Grupy Azoty Unii Tarnów.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Messi na parkiecie? Nie porywa

Mieli podbić świat

Oczkiem w głowie federacji stała się reprezentacja, działania związku są podporządkowane jej sukcesom. Niedawno wydawało się, że lada moment Białorusini - z utalentowaną generacją zawodników urodzonych w połowie lat 90. - na stałe przebiją się do ścisłej czołówki. Przynajmniej taka opinia pokutowała w Polsce, bo właśnie nasi wschodni sąsiedzi doprowadzili do schyłku naszpikowanej gwiazdami kadry Tałanta Dujszebajewa. Mecz z maja 2017 roku to jeden z największych koszmarów polskich kibiców, młodzi Artsiom Karalek i Władisław Kulesz do spółki z kolegami rozbili 31:23 zespół z Karolem Bieleckim i innymi legendami, przy okazji zapewniając sobie angaż w Łomży Vive Kielce. Rewanż trzy dni później oficjalnie zakończył epokę w polskiej piłce ręcznej, remis oznaczał brak awansu do mistrzostw Europy. Bezpośrednio po meczu do dymisji podał się trener Tałant Dujszebajew.

Oczekiwany progres jednak nie nastąpił. Trener Jurij Szewcow, bardzo szanowany w Niemczech, doprowadził zespół jedynie do 10. miejsca w Europie. - Kilka lat temu miałem takie wrażenie, że będą lepsi - przyznaje Buszkow.

I dodaje: - Artsiom Karalek to top 3 kołowych na świecie, ale jest uzależniony od podań. W Polsce wszyscy wiedzą, że Kulesz potrafi zagrać super 2-3 mecze, potem znika na kilka spotkań, jest bardzo nierówny. Teraz świetnie zaczął z Niemcami, rzucił kilka bramek i jestem ciekawy, czy utrzyma tę dyspozycję przez cały turniej. Poza tym jest też Mikita Waliupow, białoruski odpowiednik Arka Moryty. Skuteczny ze skrzydła, świetnie biega do kontr, egzekwuje karne. Szybki, zwinny i potrafi grać na rozegraniu. Problem pojawia się na prawym rozegraniu. Polacy mają teraz Daszka, Astraszapkin nie zapewnia takiego poziomu. Przewaga także wśród bramkarzy, Kornecki jest lepszym graczem niż Mackiewicz i Sałdacenka, ale oni też dysponują dużym potencjałem.

Lider odstawiony

Największą bolączką Białorusinów jest wyraźna dysproporcja między podstawowymi graczami a rezerwowymi. Szczególnie było to widać na inaugurację z Niemcami, pierwszej siódemce po dobrym początku brakło paliwa w ostatnim kwadransie.

- Trener Szewcow nie wierzy w zmienników. Karalek grał 54 minuty po kontuzji, Astraszapkin ponad 40, choć spisywał się słabo. Kulesz występował nawet gdy był już mniej skuteczny. Trochę przypomina to sytuację sprzed pięciu lat, kiedy trener Norwegów Christian Berge dotarł jedną siódemką do półfinału, tylko że Skandynawowie byli wtedy w lepszej formie - mówi nam dziennikarz portalu handballfast Ivan Sapeha.

- Karaleka może zmienić Wiaczesław Bochan, który dobrze spisuje się w Lidze Mistrzów w barwach Motoru. Osobiście nie jestem jego wielkim zwolennikiem, w ataku radzi sobie nieźle, w obronie jest słabszy na nogach i łapie wykluczenia, tak jak z Niemcami. Wadim Gajduczenko trochę zatrzymał się w rozwoju. Wydawało się, że odkąd trafił do Saint-Raphael będzie jednym z liderów reprezentacji, zwłaszcza że jest dynamicznym graczem - dorzuca Buszkow.

Kadrze mógłby pomóc Boris Puchowski, ale wielokrotny reprezentant i lider Motoru Zaporoże nie mieści się w koncepcji selekcjonera. - Uważam, że to spora strata. Dużo wniósłbt do kadry, pamiętam go jeszcze jak grałem na Białorusi, cały czas się rozwijał w barwach SKA Mińsk. Teraz wciąż jest jednym z liderów Motoru Zaporoże. Najwidoczniej nie dogadali się z trenerem - mówi Buszkow.

- To efekt polityki Szewcowa. Puchowski jest geniuszem, ale to nie typ drużynowego zawodnika. Główną ideą Szewcowa jest zbudowanie zespołu, którą łatwo kontrolować. To dlatego woli stawiać na gorszych graczy, ale lepiej prowadzących się zawodników - wyjaśnia Sapeha.

Boris Puchowski nie mieści się w koncepcji selekcjonera
Boris Puchowski nie mieści się w koncepcji selekcjonera

Wielki talent... w armii

Szewcow zabrał do Bratysławy kilku graczy młodszej generacji, którzy prawie cały mecz z Niemcami przesiedzieli na ławce. Najlepiej rokuje 19-letni rosły Kiryl Samoiła rodem z Grodna.

- Uważam, że Samoila mógł dostać więcej minut. To kandydat na nowego Kulesza. Można dyskutować czy Szewcow powinien postawić na doświadczonych Szumaka, Patockiego, może Kniaziewa czy Baczkę ale tak naprawdę wybrał najlepszych. Zresztą od dawna stawia na młodszych, jeśli nie ma wielkiej różnicy w stosunku do starszych. Krywanka i Nikanowicz już teraz są dobrymi skrzydłowymi. Białawski jest bardzo interesującym środkowym z dużym potencjałem, ale tak jak Samoiła potrzebuje jeszcze doświadczenia, żeby ustabilizować się na wysokim poziomie - wylicza Sapeha.

- Z Samoiłą wiąże się ciekawa historia. Wiele słyszałem o tym, że to duży talent, ale na razie musi odbyć służbę wojskową i trafił właśnie do SKA Mińsk, armijnego klubu. To tak jak w czasach komunizmu, kiedy zawodnicy lądowali np. w Śląsku Wrocław - przypomina Buszkow. SKA stało się siedliskiem dla tamtejszych talentów, którzy w młodym wieku lądują w Mińsku i dopiero potem ruszają w świat jak Kulesz, Karalek czy Gajduczenko.

Lustrzane odbicie

Inauguracja z Niemcami wypadła nieźle (29:33), choć Białorusini kiepsko spisali się pod własną bramką. - Obrona była tragiczna. Niemcy rzucali bramki właściwie po każdej próbie akcji jeden na jeden. Obrońcy byli zbyt wolni i niewystarczająco twardzi. Może gdyby Bochan nie złapał szybko dwóch kar, to wyglądałoby to trochę lepiej. Myślę, że w przypadku defensywy kluczowy jest brak sparingów przed turniejem. Na treningach zapewne wszystko funkcjonuje, ale mecz to co innego - wyjaśnia nam Ivan Sapeha.

Ostatni kwadrans spotkania z Niemcami trochę zaciemnił obraz Białorusinów. Podkreśla to nawet trener Rombel. - Z Niemcami zaczęli od 9:3, postraszyli rywali i dopiero w ostatnich 15 minutach spisali się słabiej. Nie wszyscy mogą sobie pozwolić na taki komfort, jaki mają Niemcy, dysponujący szeroką równą kadrą. Białorusini są trochę podobni do nas, mają mocną pierwszą siódemkę - ostrzega selekcjoner.

Mecz, którego stawką może być awans do kolejnej rundy, rozpocznie się 16 stycznia o godz. 20.30. Polacy w pierwszym występie pokonali Austriaków 36:31.

ZOBACZ:
Takiego powrotu nikt się nie spodziewał

Komentarze (0)