Choć z tymi warunkami to też nie do końca, bo przecież nasz mistrz miał w pierwszej serii kiepski wiatr. Musiał sobie radzić mimo wsparcia od losu. Ba! Mocno spóźnił wyjście z progu, a mimo tego prowadził, co zauważył również Adam Małysz w swoich komentarzach pokonkursowych.
Aż trudno sobie wyobrazić, jak ogromny potencjał musi drzemać w Stochu, skoro nie sprzyja mu szczęście i popełnia błędy, a i tak jest najlepszy. Jednak nie ma się czemu dziwić. Polak, dzięki sobotnim dwóm skokom, po raz wtóry przeszedł do historii. Nie tylko polskich skoków, ale w ogóle. 30-latek obronił tytuł mistrza olimpijskiego jako... trzeci w dziejach tej dyscypliny. Wcześniej dokonali tego tylko Birger Ruud i Matti Nykanen.
Nie znam bardziej stabilnego pod względem formy i psychiki zawodnika na świecie. To swoisty specjalista od wygrywania. Przetrwa nawet najbardziej obciążającą presję, co w skokach, ze względu na konieczność zachowania niebywałej precyzji, liczy się ogromnie.
Wyniki drużynowe zawodów indywidualnych potwierdzają, że Polacy są w gronie niemal murowanych faworytów do medalu. Jednak nie do złota. W sobotę lepsi od Polaków byli Norwegowie i Niemcy. Ale jeśli Stefan Hula przypomni sobie skok z pierwszego konkursu, Dawid Kubacki poprawi regularność, a Maciej Kot - po prostu - skoczy swoje, to może być pięknie także w poniedziałek. Wspaniale, że możemy czekać na drużynówkę w tak cudownych nastrojach.
Nie mogliśmy tego powiedzieć po pierwszym konkursie, w którym rządził wiatr, a ludzie decydujący o przebiegu zawodów doprowadzili kibiców i samego Małysza, do szewskiej pasji. Na szczęście 17 lutego oliwa okazała się sprawiedliwa. Wygrana Stocha to świetna odpowiedź dla rywali i organizatorów. I tak można oglądać igrzyska.
ZOBACZ WIDEO: Piotr "Izak" Skowyrski: "Złota era" esportu trwa, liczby cały czas rosną