Sobiesław Zasada jest nestorem polskiego motorsportu. Na jego karierę składają się zwycięstwa w 148 rajdach - na szczeblu krajowym, jak i międzynarodowym. Czterokrotnie zwyciężał Rajd Polski, trzykrotnie zostawał mistrzem Europy, ośmiokrotnie sięgał po tytuł w Rajdowych Samochodowych Mistrzostwach Polski. Zaraz po II wojnie światowej występował też w Rajdzie Monte Carlo, co wtedy było nie lada wyczynem dla kierowcy z Polski.
Mimo komunistycznych czasów, zapracował na miano kierowcy fabrycznego w takich markach jak Steyr Puch, Porsche, BMW i Mercedes. Odniósł też sukces jako biznesmen. Rozwinięte przez niego firmy sprawiły, że obecnie majątek Zasady szacowany jest na ok. 1,4 mld zł.
Były kierowca chętnie udziela się w akcjach charytatywnych. W ubiegłym roku należał do osób biorących udział w "Wielkiej Wyprawie Maluchów" - pokonał trasę z Bielska-Białej do Monte Carlo, aby zebrać pieniądze na dzieci poszkodowane w wypadkach drogowych. W tym roku znów wspomoże wyprawę - już w lipcu fiaty 126p ruszą pod Monte Cassino.
ZOBACZ WIDEO: Robert Kubica zaprasza na ORLEN 80. Rajd Polski. To będzie sportowe święto
Zasada zapisał się w historii rajdowych samochodowych mistrzostw świata. W sezonie 2021 wystartował w Rajdzie Safari mając 91 lat. Został wtedy najstarszym kierowcą rajdowym, który wziął udział w rundzie WRC. W rozmowie z WP SportoweFakty legenda polskich rajdów zdradziła, że chciałaby w przyszłym roku ponownie zmierzyć się z wymagającymi trasami rajdowymi w Kenii. Ma to być prezent na 95. urodziny.
Łukasz Kuczera, WP SportoweFakty: Występ w Rajdzie Safari w wieku 91 lat, wyprawa fiatem 126p do Monte Carlo przed rokiem, teraz podróż pod Monte Cassino. Nie ma dla pana rzeczy niemożliwych?
Sobiesław Zasada, wielokrotny mistrz Polski i Europy, legenda polskich rajdów: Oczywiście, że są rzeczy niemożliwe, ale jeśli chodzi o jazdę samochodem, wiek mi nie przeszkadza. Spokojnie jestem w stanie ścigać się w Rajdzie Safari czy jechać "maluchem" przez Europę. Ja uważam, że życie zaczyna się po 90-stce.
Będzie pan stanowił duet z Longinem Bielakiem, który ma 98 lat i niedowidzi. Z tego powodu nie może pan liczyć na zmianę za kierownicą w podróży pod Monte Cassino. To problem czy wyzwanie?
Jest to jakiś problem, ale ja lubię jeździć z Longinem. Mamy wspólną historię. Jechaliśmy pierwszy wspólny Rajd Monte Carlo za kierownicą fiata abartha zaraz po wojnie. Dzięki temu występowi dostałem zaproszenie do Steyr Pucha na jazdy testowe, a po nich była próba górska. Wygrałem ją i zostałem kierowcą fabrycznym Steyra. Potem były kontrakty w Porsche, BMW i Mercedesie. Zawdzięczam to Longinowi, bo wspólnie jechaliśmy w Monte Carlo.
Mamy też wspólną historię, bo w 1975 roku razem pojechaliśmy fiatem 126p do Monte Carlo, w ramach tego rajdu, zimą - w śniegu i po lodzie. Warunki były bardzo trudne. W Alpach zmieniano nam opony na takie z kolcami, ale daliśmy radę. Pokazaliśmy milionom Polaków, którzy czekali na "malucha", bo jego produkcja zaczęła się w 1973 roku, że on daje radę. Już po roku były tysiące wpłat na ten samochód. Im wszystkim chcieliśmy pokazać, że fiat 126p może w zimowych warunkach pokonać Alpy.
Skąd pomysł na to, aby dołączyć do "Wielkiej Wyprawy Maluchów"?
"Wielka Wyprawa Maluchów" to zasługa Rafała Sonika. Jednak wcześniej pan Marcin Małysz wspólnie z małżonką organizował wyprawę z okazji 50. rocznicy uruchomienia produkcji fiata 126p. Wtedy jechaliśmy do Turynu. To był rok 2022. Potem było Monte Carlo, a teraz Monte Cassino. To też ważne miejsce, biorąc pod uwagę, jak ważny był udział Polaków w tamtejszych walkach podczas II wojny światowej.
Jak wygląda plan na taką wyprawę?
Dziennie jest do pokonania ok. 600 kilometrów. "Maluch" nie ma klimatyzacji, więc musimy jakoś dać radę. To wszystko są oryginalne samochody. Tu nie ma żadnych przeróbek. To jest wyzwanie nie tylko dla organizmów, ale też dla tych konstrukcji. Mamy jednak przez cały okres trwania wyprawy zaplecze techniczne. Jedzie za nami serwis i gdy trzeba coś wymienić, to naprawa odbywa się natychmiastowo.
Od ostatniego Rajdu Safari minęło parę lat, lada moment mamy ORLEN 80. Rajd Polski. Nie kusi pana, aby jeszcze wsiąść do rajdówki?
Kusi! Chciałbym jeszcze raz pojechać Rajd Safari - najlepiej w przyszłym sezonie. Miałbym akurat skończone 95 lat. Oczywiście jeśli dożyję. Zobaczymy. To byłby taki prezent na urodziny.
Skąd pana słabość akurat do Rajdu Safari?
Safari to był bardzo ciekawy rajd w latach 70., gdy zaczynałem starty na arenie międzynarodowej. To bez wątpienia był wtedy najtrudniejszy rajd świata. Teraz też kierowcy WRC mówią, że to najbardziej wymagająca runda mistrzostw świata. Tyle że dla mnie wygląda to nieco inaczej. To już nie jest ta sama impreza co kiedyś.
Kiedyś Rajd Safari polegał na tym, że był bardzo długi. Zwykle liczył powyżej 4 tys. kilometrów. Praktycznie, bo nie było specjalnych odcinków rajdowych, tylko były wyznaczone czasy na etapy, to od startu do mety to był jeden wielki wyścig. Unoszący się kurz, warunki na trasie, to wszystko powodowało, że każdy chciał być na czele. Ci jadący z tyłu mieli trudniej. Nie było nic widać. Łatwo było uderzyć w jakiś głaz, zwierzynę.
Jeden z najtrudniejszych odcinków w Rajdzie Safari w moich czasach miał ponad 6,4 tys. kilometrów. Przed kolejną trasą zaplanowanych było 10 godzin przerwy. Były tylko trzy samochody, który zmieściły się w tym limicie przerwy. Byliśmy pierwszą rajdówce w stawce, dzięki czemu mieliśmy tę chwilę odpoczynku. Jednak inni się nie zmieścili, więc ruszali bez przerwy.
Tyle że dla nas, po takiej morderczej przeprawie, te 9-10 godzin odpoczynku to też było niczym brak przerwy. To była jazda non stop, trzy dni i trzy noce. Proszę sobie wyobrazić, co wtedy odczuwał organizm.
A Rajd Polski? Pojawi się pan w Mikołajkach pod koniec czerwca?
Rajd Polski też się zmienił. To też nie jest ta sama impreza, którą było mi dane czterokrotnie wygrywać. To jest pochodna tego, że rajdy zmieniły się same w sobie. Praktycznie nie ma w ogóle ścigania w nocy. Dawniej było tak, że Rajd Polski miał długość ponad 3,5 tys. kilometrów. Jechało się non stop przez dwie noce.
Pamiętam edycje rozgrywane na Dolnym Śląsku, gdy ta druga noc była straszna. Zmęczenie wtedy dawało o sobie znać. Rajd Polski to był wtedy jeden wielki wyścig. Teraz mamy imprezy rozgrywane w dzień. Tak samo Safari. Rywalizacja w nocy dodawała kolorytu, utrudniała zadanie. Trzeba jednak wspierać rajdy samochodowe, również te w Polsce, bo są bardzo przydatne. Uważam, że to jest najlepsza szkoła jazdy dla kierowcy.
Rozmawiał Łukasz Kuczera, dziennikarz WP SportoweFakty
Czytaj także:
- Formuła 1 jak Mario Kart? "Dajmy jeszcze kierowcom banany"
- "Co on tu jeszcze robi?!". Dawny mistrz bezlitosny dla kierowcy F1