Rafał Sonik swoje doświadczenie z Rajdów Dakar chce wykorzystać do stworzenia w Polsce pierwszego kobiecego teamu rajdowego. Projekt ma nie tylko zapisać się w historii motosportu, ale także przełamać społeczne uprzedzenia. Zespół już w 2025 roku miałby być gotowy nie tylko wystartować w najtrudniejszym rajdzie świata, ale także walczyć o czołowe miejsca. Inicjator pomysłu przekonuje, że kobiety są lepszymi kierowcami niż mężczyźni.
Mateusz Puka, WP Sportowefakty: Ostatnio rzucił pan pomysł stworzenia w Polsce pierwszego teamu rajdowego składającego się z samych kobiet. Skąd wzięła się ta inicjatywa?
Rafał Sonik (zwycięzca Rajdu Dakar w 2015 roku): Zastanawiałem się, w jaki sposób mogę wykorzystać ponad 20-letnie doświadczenie w sporcie wyczynowym do zrobienia czegoś nowego. Ostatecznie wpadłem na pomysł sprawdzenia kobiet za kierownicą samochodów offroadowych. Do projektu zaprosiliśmy 20 pań, ale ostatecznie w testach wzięło ich udział blisko 50. Celem było sprawdzenie, jak radzą sobie z jazdą małymi samochodami offroadowymi typu Maverick. Ostatecznie zrobiliśmy pięć dni szkolenia i okazało się, że kobiety sprawdzają się w roli kierowców znacznie lepiej niż mężczyźni. To było olśnienie, bo nikt nie spodziewał się takich wyników.
Dlaczego uważa pan, że kobiety są lepszymi kierowcami?
Przy użytkowaniu aut przez mężczyzn praktycznie bez przerwy musieliśmy naprawiać jakieś usterki. Odkąd za kierownicą usiadły kobiety, praktycznie nie mamy żadnych awarii, a jedyne serwisy dotyczą przebitych opon. To wszystko przekłada się na realne oszczędności. Proszę sobie wyobrazić, że koszty naprawy sprzętu do momentu, gdy korzystali z niego panowie, wynosiły około stu tysięcy złotych. U kobiet to raptem pięć tysięcy złotych. Widziałem już w swoim życiu wiele i mogę z całą odpowiedzialnością stwierdzić, że u panów za kółkiem nie działa coś takiego jak odpowiedzialność czy bezpieczeństwo, a w naszych testach facetom zależało tylko na tym, by być szybszym od kolegi. W czasie szkolenia mężczyźni praktycznie niczego się nie uczyli, a dodatkowo niszczyli sprzęt.
Jakie konkretnie są atuty kobiet w rywalizacji z mężczyznami?
Panie podchodziły do zadania bardzo nieufnie i musiały się przełamywać. Wiele z nich do ostatnich chwil nie wierzyło, że to rzeczywiście projekt adresowany tylko do nich, a nie do ich mężów. Gdy jednak wsiadały za kierownicę, działo się coś nieprawdopodobnego. Proszę mi wierzyć, że kobiety są naprawdę lepsze i to nie jest żadna kokieteria, czy podlizywanie się. Kobiety są zdyscyplinowane, odpowiedzialne, chcą się szybko nauczyć, ale jednocześnie słuchają instruktora. Dodatkowo wzajemnie się motywują i inspirują.
Łatwo było namówić kobiety do spróbowania swoich sił w tak wymagającym sporcie?
Do tej pory zawsze słyszałem, że kobiety nie nadają się do motosportów, bo są dużo wolniejsze od mężczyzn. Okazało się jednak, że na trasie uzyskują co prawda nieco słabsze czasy, ale nie psują samochodu i nie tracą czasu na serwisach. Ostatecznie więc na dłuższych odcinkach mogą przyjeżdżać przed teoretycznie dużo szybszymi kierowcami. Według naszych doświadczeń kobiety są lepsze w motosportach. Praca z nimi to przyjemność, a zaznaczę, że pracowaliśmy z paniami w bardzo szerokim przedziale wiekowym. Szkoliliśmy 14-letnie dziewczyny, ale także 60-letnie panie. Wszystkie były uśmiechnięte od ucha do ucha. W życiu nie spodziewałem się, że ten projekt zakończy się takim odkryciem.
Pana obserwacjom przeczą jednak fakty. Kobiety w Rajdzie Dakar wciąż stanowią zdecydowaną mniejszość i rzadko są w stanie walczyć o czołowe miejsca. Jak to wytłumaczyć?
Okazało się, że w ostatnich latach nie pokazaliśmy kobietom w motosporcie, że są równie ważne. Pierwszą barierą, którą musieliśmy przełamać, był brak wiary, że ten projekt jest faktycznie dla nich i nie ma w nim żadnego drugiego dna. Kobiety widząc przygotowane samochody, gogle, kask pytały, co z ich mężami. My z kolei otwarcie informowaliśmy, że szansę na jazdę dostaną tylko kobiety. W ten sposób przełamaliśmy funkcjonujący od dziesięcioleci system, w którym to faceci są motoryzacyjnie uprzywilejowani.
Co pan przez to rozumie?
Gdyby mocniej się w to zagłębić, to jestem przekonany, że okazałoby się, że statystycznie wartość samochodów kupowanych przez kobiety jest zapewne o połowę niższa niż auta, które kupuje mężczyzna. Utarło się, że kobiety siadają za kółko tylko w celach dojazdu do pracy, czy innych powiązanych z codziennymi obowiązkami. Mężczyźni częściej mogą to robić tylko dla przyjemności. Kobiety przez lata były spychane na bok w kwestiach motoryzacyjnych i takie przeświadczenie utrwaliło się w naszym społeczeństwie dość wyraźnie. My podczas kilkudniowych testów pokazaliśmy, że może być inaczej i doznaliśmy olśnienia. Trzy czy cztery kobiety po kilku miesiącach jazd prezentują taki poziom, że śmiało mogłyby zostać instruktorami.
Jak to wykorzystać?
Jestem przekonany, że gdybyśmy z tego pilotażowego projektu mieli zrobić jakiś ogólnokrajowy system, to zaraz okazałoby się, że w Polsce bardzo szybko można doprowadzić do wielu zmian, do których bezskutecznie dążymy od lat. Mowa choćby o zmniejszeniu liczby wypadków na polskich drogach, poprawie relacji w związkach oraz pokazaniu kobiet jako świetnie prosperujących w biznesie. Aspekt sportowy miałby być jedynie dodatkiem do tego wszystkiego.
Jak daleko sięgają pana plany? Ma pan już jakieś konkretne cele?
Marzy mi się w stu procentach kobiecy zespół na Rajd Dakar. Jeśli miałoby się to wydarzyć, to na pewno próbowalibyśmy wystartować w kategorii UTV. Rywalizacja w klasie UTV, motocyklach i quadach to synonim dzielności, bo śmiałkowie muszą sobie radzić ze wszystkimi przeszkodami praktycznie samodzielnie, bez dodatkowych udogodnień. Nie umniejszam kierowcom samochodów czy ciężarówek, ale oni korzystają z tak daleko posuniętych udogodnień, że w ich przypadku bardziej mówimy o wyścigach niż rajdach. Jazda samochodami na Dakarze dzięki elektronicznym systemom przypomina coraz mocniej wirtualną rywalizację.
Dlaczego pana zdaniem w motosporcie wciąż jest tak mało kobiet?
To nie jest tylko polski problem, bo podobnie, a może nawet gorzej jest w innych krajach. To dodatkowa motywacja do działania w tej sprawie. Liczę, że do wiosny uda nam się wypracować szczegółową koncepcję drużyny i zaczniemy rozmowy z potencjalnymi sponsorami. Gdyby wszystko się udało, to na Rajd Dakar 2025 bylibyśmy gotowi nie tylko z kandydatkami do jazdy, ale także mielibyśmy solidne podstawy i duże szanse na dobry wynik. Mówię naprawdę o poważnym projekcie, w który zaangażowane byłyby wyselekcjonowane pasjonatki, wieloletni poważni sponsorzy, a realne wsparcie dawałby PZM.
Ile potrzeba na taki projekt w perspektywie kilku lat? Domyślam się, że może chodzi o setki milionów.
Pytanie, czy myśli pan o złotówkach, czy euro. Wiadomo, że potrzebne są gigantyczne pieniądze, ale na razie nie ma sensu mówić o pieniądzach. Wierzę w kobiety i jestem przekonany, że jeśli wszystko zostanie dobrze przeprowadzone, to nasze zawodniczki nie tylko dojechałyby do mety, ale także uzyskałyby bardzo dobry wynik. W męski team nie zainwestowałbym ani czasu, ani pieniędzy.
Czy te plany oznaczają, że nie myśli pan już o kolejnych Rajdach Dakar w roli zawodnika? Ma pan już 56 lat i nie startował w dwóch ostatnich edycjach.
W ciągu ostatnich 20 lat nie ukończyłem Rajdu Dakar tylko z powodu kontuzji, a te zdarzyły się w 2011 i 2018 roku oraz pandemii w 2021 roku. W ubiegłym roku udało mi się jednak zdobyć tytuł wicemistrza świata. Ostatnio wróciłem do treningów po paru miesiącach przerwy, ale nie jest przesądzone, że wrócę do sportu, bo to zależy od mojego syna, który ma obecnie sześć lat i bardzo potrzebuje taty. On jest jeszcze w takim wieku, że nie do końca potrafiłby zrozumieć moje ciągłe nieobecności. Chodzi przecież nie tylko o 2-3 miesiące na wyjazdy związane z zawodami, ale także kolejne 2-3 miesiące na treningi na pustyniach. Uznałem, że priorytetem jest mój syn Gniewek i to jemu poświęcam obecnie większość swojego czasu.
To oznacza, że w przyszłym roku znów nie zobaczymy pana na żadnych zawodach?
Jestem w treningu, więc teoretycznie mógłbym wrócić nawet na tegoroczny Rajd Dakar, a już na pewno na marcowe zawody Pucharu Świata. Skłaniam się jednak ku temu, by odłożyć te plany przynajmniej o rok. W kolejnym sezonie wystartuję w pojedynczych zawodach PŚ, by nie zardzewieć, a na poważnie wrócę, gdy syn będzie starszy. Wtedy łatwiej będzie mi opuścić dom, bo będę miał pewność, że mój syn wie, gdzie jest jego tata i dlaczego tam pojechał. Być może Gniewek będzie miał już swoją własną pasję, więc łatwiej będzie mi to wytłumaczyć. Nie wiem jednak, czy potrwa to rok, czy może dwa. Na pewno jednak nie skończyłem jeszcze swojej kariery.
Czy to prawda, że rozważa pan zmianę kategorii i jazdę samochodami UTV?
W tym roku najwięcej czasu spędzam właśnie w nich, a konkretnie w Maverickach. To połączenie quada i samochodu, więc wciąż można poczuć wiatr we włosach i piasek w zębach. Na razie nie wiem, czy na kolejny Rajd Dakar wrócę do quada, czy może jednak zostanę przy UTV, bo to też ciekawe wyzwanie.
Jak radzi pan sobie z rolą ojca?
W tak późnym ojcostwie mam wrażenie, że dochodzi do kumulacji uczuć, które dziecko jest darzone przez ojca i dziadka. Ja siebie faktycznie mógłbym nazwać ojcem do kwadratu. Bardzo się troszczę o Gniewka i szczerze mówiąc, to obecnie nie wyobrażam sobie, bym mógł opuścić go na kilka miesięcy. Emocje są naprawdę duże.
Nie miał pan myśli, by zakończyć karierę i skupić się na życiu osobistym?
W 2020 roku w wieku 56 lat ukończyłem Rajd Dakar na trzecim miejscu, a o stracie drugiego miejsca zadecydowała usterka techniczna skrzyni biegów oraz kilka błędów nawigacyjnych. Żaden prawdziwy sportowiec nie podda się, dopóki nie wyeliminuje wszystkich błędów. W Dakarze nie powiedziałem jeszcze ostatniego słowa i jestem przekonany, że wciąż mam ogromne szanse na kolejne miejsca na podium klasyfikacji generalnej. Dodatkową motywacją jest fakt, że ścigam się obecnie z zawodnikami o połowę ode mnie młodszymi.
Jest pan spełnionym biznesmenem. Dlaczego aż tak bardzo kręcą pana rajdy?
To olbrzymi przywilej, by patrzeć na obecny XXI-wieczny świat od strony niecywilizowanej. Dużo się mówi o przeludnieniu, globalizacji, a podczas rajdów mamy okazję zobaczyć inną rzeczywistość, jak choćby nietkniętą przez człowieka pustynię. Zdaję sobie sprawę, że gdyby nie rajdy, to nigdy nie miałbym okazji zobaczyć najbardziej dziewiczych kawałków świata. To największa wartość tego sportu.
Rozmawiał Mateusz Puka, WP SportoweFakty
Czytaj więcej:
Świątek rozbawiła dziennikarzy
Poważny problem w norweskich skokach
ZOBACZ WIDEO: "Lewy" się nie zatrzymuje! Kto pożegna się z kadrą przed mundialem? - Z Pierwszej Piłki #24