Fin de siècle. Piłka ręczna zaczyna od nowa

- Po nas nie będzie nic - ostrzegał kiedyś Karol Bielecki. Bał się, że po dekadzie Wielkiej Drużyny polska piłka ręczna zacznie chylić się ku upadkowi. Teraz gwiazdy odchodzą. Kończy się epoka, wracamy do punktu wyjścia.

Kamil Kołsut
Kamil Kołsut
WP SportoweFakty / Łukasz Trzeszczkowski

To był dziwny turniej olimpijski. Szczypiorniści zabrali nas na karuzelę, zafundowali jazdę bez trzymanki.

Przez dwa tygodnie zobaczyliśmy historię tej drużyny w pigułce. Rozpiętą między występami kiepskimi i wybornymi; między wstydliwymi porażkami i zachwycającymi sukcesami; między płaczem radości i łzami goryczy. Z finałem bolesnym, choć życiowo prawdziwym: oto ekipę starych asów w meczu o brąz zgnietli młodzi gniewni. Nie było perły w koronie kariery, było smutne pożegnanie.

Co zrobić, kiedy gladiator płacze?

Widziałem tych największych, gdy płaczą. Gladiatorów, którzy stracili ostatnią w karierze szansę na epokowy sukces. Widziałem spuszczone głowy, wzrok wbity w podłogę. Nie jest prawdą, że chłopaki nie ronią łez. Tylko co zrobić, gdy płaczą gladiatorzy?

W Rio grali pod ogromną presją. Mam wrażenie, że przede wszystkim nałożyli ją sobie sami. Wiedzieli, że to ostatnia szansa; że pokolenie Sławomira Szmala, Bartosza Jureckiego, Adama Wiśniewskiego oraz Krzysztofa Lijewskiego już więcej o olimpijski medal nie zagra.

Oblężona twierdza

Słuchając Tałanta Dujszebajewa i widząc zachowanie kadrowiczów miałem wrażenie, że mimowolnie przyjęli taktykę oblężonej twierdzy. "My konta świat". Były ciche narzekania na sędziów, były zgrzyty na linii drużyna - dziennikarze.

Po meczu ze Słowenią kadrowicze minęli żurnalistów bez słowa. Zatrzymał się tylko jeden. I między wierszami dał do zrozumienia, że drużyna niektórymi komentarzami w mediach czuje się skrzywdzona. Dwa dni później inny, udzielając wywiadu po meczu z Chorwacją, przeglądał wiadomości w telefonie. - Spływają gratulacje? - zapytaliśmy. - Tak, od prawdziwych przyjaciół - odpowiedział.

Krzyż bólu

Ten turniej był jak życie. Był na nim dramat, czyli kontuzja młodszego z braci Jureckich. Było odrodzenie, czyli życiowy turniej Bieleckiego. Byli niespodziewani bohaterowie, jak świetny na skrzydle Michał Daszek czy wznoszący się na poziom dostępny tylko dla wybitnych Piotr Wyszomirski. Były dziwne apele, jak ten Dujszebajewa skarżącego się na krzywdzące go nacjonalistyczne głosy.

I wreszcie był ten uderzający monolog, definiujący los sportowca lepiej niż jakikolwiek inny. Wygłoszony przez Wyszomirskiego i wskazujący, że w życiu każdego przychodzi czas, gdy dźwiga krzyż naciągnięty bólem, cierpieniem oraz niespełnionymi marzeniami. Ale wówczas, gdy ten krzyż przygniata, trzeba wstać i walczyć.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×