Drużyna z Bydgoszczy bardzo źle rozpoczęła sobotni mecz 29. kolejki PlusLigi z Cerrad Czarnymi Radom, przegrywając po pierwszych dwóch odsłonach. Obie partie gospodarze rozstrzygnęli na swoją korzyść bardzo pewnie, odpowiednio do 11 i 18.
- Po pierwszym secie wydawało się, że nastąpi jakaś katastrofa, że będzie powtórka z Bełchatowa - rozpoczął wypowiedź Marian Kardas, drugi trener Łuczniczki, przypominając bardzo bolesną lekcję ze spotkania z PGE Skrą. Rywale zwyciężali wówczas w setach: dwukrotnie do 14 i raz do 9.
- Wybrnęliśmy z trudnej sytuacji. Drugi set pokazał, że było równo do pewnego momentu, natomiast można było z niego więcej wyciągnąć. Dobra gra w trzeciej partii. Szkoda, że w czwartym secie, prowadząc 20:17, nie wygraliśmy go i nie było tie-breaka, w którym różnie mogłoby być - podkreślił asystent Dragana Mihailovicia.
Przyjezdni "stanęli" w ustawieniu z Davidem Smithem w polu serwisowym. - Przy zagrywce amerykańskiego środkowego piłka leciała w aut, niepotrzebnie odbieraliśmy, a później nie skończyliśmy trzy razy na pojedynczym bloku. Jeśli tego się nie robi, to nie można wygrać z drużyną, która została napędzona, odrodzona, bo w tym secie jej praktycznie nie było - Kardas zanalizował najważniejsze fragmenty czwartego seta.
Łuczniczka zajmuje obecnie piętnaste miejsce w tabeli z dorobkiem 20 punktów. W najbliższej, ostatniej kolejce rundy zasadniczej zagra na wyjeździe z Jastrzębskim Węglem (sobota, godz. 14:45). Czy zdoła jeszcze "przeskoczyć" znajdujący się lokatę wyżej BBTS Bielsko-Biała (21 "oczek")? - Gramy pierwszego kwietnia, w Prima Aprilis, więc ten wynik może będzie taki, że nikt w niego nie będzie wierzył - skomentował z uśmiechem drugi szkoleniowiec.
ZOBACZ WIDEO: Polska mistrzyni świata w boksie spróbuje sił w MMA. "Będę w tym naprawdę dobra!"