Od początku sezonu kadra polskich skoczków spisywała się fatalnie, w efekcie czego trener Thomas Thurnbichler zdecydował się na zmiany. Na konkursy do Klingenthal powołania nie otrzymał Aleksander Zniszczoł, a jego miejsce zajął Maciej Kot.
W przypadku ostatniego z wymienionych oczekiwania były całkiem spore. Biorąc pod uwagę jego wyniki w skokach próbnych i kwalifikacjach, wydawało się, że wejście do drugiej serii w sobotnim konkursie będzie formalnością.
Szczególne wrażenie mogła wywrzeć jego próba z piątku. Wtedy to podczas serii próbnej 32-latek oddał fantastyczny skok na odległość 139 metrów. Polak przeskoczył tym samym rozmiar skoczni i wlał w serca kibiców sporo nadziei (wideo znajdziesz pod TYM LINKIEM).
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Zrobił to na siedząco. Po prostu magia
W konkursie było jednak zdecydowanie gorzej. Kot skoczył zaledwie 109 metrów, co uplasowało go pod koniec stawki, a dokładnie na 46. miejscu. Po swojej próbie polski zawodnik nie ukrywał rozczarowania, ale jednocześnie zaznaczał, że towarzyszyły mu spore nerwy.
- Emocje były, ale czułem się dobrze przed skokiem. Tylko tybetańskim mnich mógłby się tak wyluzować, że nie widziałby tego, co dzieje się dookoła i medytował przy tętnie 90 - powiedział Kot, którego cytuje "Interia".
Stres w połączeniu z brakiem pewności siebie to sposób na klęskę. Tak też było w przypadku Macieja Kota.
- Wydaje mi się, że po piątkowych kwalifikacjach pojawiła się większą chęć kontrolowania tego, co robię. Jakby było za mało zaufania do tych skoków, a to wprowadza trochę więcej napięcia. Byłem zbyt agresywny w pozycji - dodawał skoczek.
Szansa na poprawę już w niedzielę (10 grudnia). Tego dnia odbędzie się bowiem drugi konkurs indywidualny w Klingenthal. Jego początek o godzinie 16:00. Wcześniej, bo o 14:30, przeprowadzone zostaną kwalifikacje.
Zobacz także:
Ujawnił kulisy protestu na Polaków