Mateusz Kmiecik, WP SportoweFakty: Długo się pan zastanawiał nad decyzją o odejściu z Polskiego Związku Narciarskiego?
Jan Winkiel, sekretarz generalny PZN: Święta Bożego Narodzenia to był taki impuls, ale już od jakiegoś czasu czułem, że jestem przeciążony i zmęczony. Mimo wszystko udawało się znaleźć swojego rodzaju wewnętrzną motywację. Aczkolwiek rodzina to rodzina. W pewnym momencie musiałem zdecydować, czy chcę poświęcić wszystko dla pracy, czy domu. Niestety, nie widziałem już możliwości, aby to połączyć.
W takim razie bliscy namawiali do tej decyzji? Od razu dopytam, w żadnym wypadku nie była to tzw. ucieczka z tonącego statku?
Nie, nie, chociaż faktycznie wyniki nie były najlepsze, ale jestem przekonany, że skoczkowie w przyszłym roku wrócą na swoje miejsce. Rodzina nigdy nie wywierała presji, lecz nawet w ciągu ostatnich dwóch tygodni widziałem się z moim synem raz.
Czyli to była praca w wymiarze czasowym 24/7?
Tak, ale też sam sobie to trochę narzuciłem. Pewnie da się do tego stanowiska podejść inaczej i możliwe, że wcale nie jest ono złe. Po prostu jestem taką "Zosią samosią" i jak się czymś zajmuję, to staram się włożyć w to sto procent. To też potrafi być destrukcyjne. Czasami lepiej jest wyluzować, bo więcej niekoniecznie zawsze znaczy lepiej.
ZOBACZ WIDEO: Herosi WP. Jóźwik, Małysz, Świderski i Korzeniowski wybrali nominowanych
To wynika z pana ambicji?
Nie mi to oceniać, bo człowiek zawsze myśli o sobie lepiej niż jest w rzeczywistości. Dawałem z siebie zawsze troszeczkę więcej niż sto procent. Pewnie można wiele rzeczy mi zarzucić, ale na pewno nie braku chęci.
Co dalej? Poświęci się pan rodzinie czy planuje już inne zajęcia zawodowe?
W kwietniu będę urlopował i chcę spędzić jak najwięcej czasu z bliskimi. Podczas ostatniego spotkania zarządu padła otwarta propozycja, abym został w PZN i zajmował się wyłącznie sponsoringiem oraz marketingiem. Nie powiedziałem nie, bo jeśli będziemy w stanie wypracować formułę, w której będę mógł spędzać więcej czasu w domu, chociażby wstając i chodząc spać w nim, to pewnie jest to temat do rozmów. Aczkolwiek na to przyjdzie dopiero czas.
Mam jakieś długofalowe pomysły, raczej związane ze sportem, bo go kocham. Jest projekt, który chciałbym, aby zrealizował się po igrzyskach. Na razie dwa lata do tego. Będzie on bardziej nakierowany na stronę prosportowiec.
Dotyczy jakiejś konkretnej dyscypliny?
Nie, generalnie sportu. Sporo jego dziedzin ma podobne problemy. Co prawda w Polsce jest z tym coraz lepiej pod wieloma względami. Gdybyśmy jeszcze z powrotem cofnęli uwolnienie zawodu trenera, to pewnie nie mielibyśmy powodów do narzekania na ich liczbę.
Zostając sekretarzem generalnym, spodziewał się pan, że będzie aż tak trudno?
Miałem już wtedy sześć lat doświadczenia w Polskim Związku Narciarskim, więc wiedziałem, na co się piszę.
Dojrzewaliście wspólnie z PZN?
Na pewno widziałem tę przemianę przez 10 lat, ale trzeba zaznaczyć, że to zasługa wielu osób, nie tylko moja. Związek niesamowicie się rozwinął w tym czasie. Czasami zastanawiamy się, czy nawet nie za szybko, bo niektóre rzeczy momentami można byłoby poukładać spokojniej i lepiej, ale sport też polega na wykorzystywaniu szansy i zawsze staraliśmy się to robić. Trzy rzeczy, które najbardziej mnie cieszą z tego okresu, to medal mistrzostw świata w Lahti Piotra Żyły, wygrana w Pucharze Europy Maryny Gąsienicy-Daniel i oczywiście tytuł mistrza świata Oskara Kwiatkowskiego.
Czuł się pan trochę jak tarcza ochronna Polskiego Związku Narciarskiego?
W jakimś stopniu to jest taka praca. Najczęściej sukces ma wielu ojców, a porażka jest sierotą. Faktycznie zawsze starałem się odebrać telefon, ponieważ myślę, że to nie tylko kwestia, czy nam się coś podoba, ale też poczucia obowiązku. Trzeba odpowiadać, kiedy jest źle, bo gdy wszystko jest dobrze, to każdy to widzi. Uważam, że taka była moja rola. W niektórych organizacjach są od tego rzecznicy prasowi, choć osobiście nie do końca jestem zwolennikiem takiego stanowiska, bo najczęściej osoba na nim jest już drugą ręką, czyli nie ma informacji bezpośrednio. Czasami dostaje tylko jakieś wiadomości, które ma przekazać w jak najlepszy sposób. W każdym razie nikt mnie o to nigdy nie prosił i wyszło to samo z siebie.
Właśnie, pan pełnił funkcję rzecznika trochę przy okazji?
Jeszcze, gdy prezesem był Apoloniusz Tajner, prowadziliśmy rozmowy na temat, czy zatrudnić kogoś takiego w związku. Zaczęliśmy od tego, że potrzebujemy takiej osoby, a skończyliśmy na tym, kto zadzwoni do niej, skoro w PZN są Adam Małysz, Apoloniusz Tajner, Michal Doleżal oraz zawodnicy, którzy nie kryją się przed dziennikarzami. Doszliśmy do wniosku, że tak naprawdę nie bylibyśmy zdolni przetworzyć się w organizację, w której byłaby strumieniowa komunikacja.
Czyli takiego rzecznika nadal nie będzie?
Ostatnio odbyło się spotkanie dotyczące reorganizacji tego, co mamy w biurze i tam funkcja sekretarza ma być troszeczkę ochroniona, czyli taka, jak w zamyśle. Zgodnie z nim, ma on być kierownikiem gabinetu. Myślę, że sam zbierałem niektóre tematy, trochę efektem kuli śnieżnej. Dlatego zakładam, że nie będzie rzecznika prasowego, szczególnie że mamy już dział komunikacji. Moim zdaniem ustami Polskiego Związku Narciarskiego w dalszym ciągu będzie prezes.
Wnioskuję w takim razie, że woli pan zrobić coś samemu niż zlecić komuś jakieś zadanie?
W pewnym stopniu tak. Dodatkowo pracuję w różnych godzinach i nie chcę ludziom przeszkadzać w ich czasie prywatnym, gdy akurat wpadnie mi do głowy jakaś koncepcja. Często prościej było coś zrobić samemu niż to kontrolować. To jest złe i doskonale o tym wiem, jednakże po prostu tak było. Gdy zaczynałem, związek nie był takich rozmiarów, jak obecnie. My się wychowaliśmy w systemie, zgodnie z którym zanim się coś zrobi, to warto się zastanowić, czy jest jakaś opcja, aby to wykonać taniej, efektywniej i samemu. I tak mi już zostało. Momentami czułem, że będzie łatwiej, gdy uczynię coś sam. To nie była dobra cecha, ale brakowało czasu, aby zastanowić się, jak ktoś inny może się czymś zająć.
Czy zlecanie zadań innym było najtrudniejszym wyzwaniem w tej pracy?
Ta umiejętność jest największą sztuką menedżerską. Myślę, że to nie udało mi się do końca wypełnić. Na pewno można mi zarzucić, że nigdy nie zbudowałem dobrego systemu przekazywania poleceń. To też nie jest tak, że nigdy tego nie robiłem, ale bez wątpienia była możliwość, aby wykonać lepiej.
Gdybym zapytał, co mógł pan zrobić inaczej, to pewnie byłaby właśnie ta kwestia?
To na pewno jest jedna z kluczowych spraw, jeśli chodzi o mnie samego. W przypadku związku, to teraz z perspektywy czasu łatwo mówić, gdzie pojawiły się jakieś błędy, a sport polega na tym, że ich nie wybacza. Z reguły plony decyzji zbiera się po dwóch lub trzech latach. Liczę jeszcze, że na igrzyskach w 2026 roku Maryna Gąsienicy-Daniel lub Magdalena Łuczak staną na podium i wtedy byłbym chyba człowiekiem zupełnie spełnionym pod względem sportowym.
Z rzeczy, które mógłbym sobie jeszcze zarzucić, chociaż jest to związane z systemowymi rozwiązaniami, czyli brakiem klubów, trenerów, reorganizacją czy nie do końca jasną strukturą międzynarodową, to niestworzenie zalążka freestyle'u w Polsce wcześniej. Teraz się on rozwija i mamy infrastrukturę, ale szkoda, że nie udało się tego zrobić kilka lat temu. Aczkolwiek wówczas byłoby to "przepalanie środków", bo nie mielibyśmy co z nimi robić. Teraz mamy szkolenie i to jest mały sukces, ale żałuję, że dopiero teraz.
Jak już jesteśmy przy tym temacie, to zapytam, czy jednym z wyzwań było pokazanie, że Polski Związek Narciarski to nie tylko skoki narciarskie?
To też wynika trochę z uwarunkowań ekonomiczno-społecznych. Skoki narciarskie przede wszystkim są tradycyjnie głęboko ukorzenione w naszym kraju. One nie pojawiły się nagle wraz z Adamem Małyszem. Największą pasją człowieka od zawsze było latanie. Dodatkowo przez lata były pokazywane w telewizji publicznej a teraz w TVN, więc mają najszerszy zasięg. Zawodników z sukcesami też było kilku, a wynik sportowy także miał znaczenie.
Justyna Kowalczyk również była czołową biegaczką narciarską świata i dzięki temu zyskały one ogromną popularność. Dyscypliny, które nie przebiją się do telewizji publicznej, nie osiągną takiego wyniku oglądalności. Polski sport mimo wszystko jest w lepszej kondycji niż 20 lat temu, więc także jest trudniej się przebić. Chociaż przykład Igi Świątek pokazuje, że zwycięstwa potrafią przyciągnąć ludzi. Można budować całą otoczkę wokół danego sportu, a na końcu i tak sprzedaje się sukces.
Nie ma żalu, że Justyna Kowalczyk nigdy nie została bardziej zaangażowana w PZN?
Współpracowaliśmy przez chwilę, a później przeniosła się do biathlonu. Na pewno szkoda. W ogóle sytuacja naszych biegów narciarskich powoduje lekki smutek. Mamy świetny projekt dotyczący juniorów i rozwijamy go wraz ze Skandynawami. Nie da się ukryć, że to jest bardzo trudna dyscyplina, wymagająca ogromnej determinacji i zaangażowania, przez co nie jest łatwo przekonać do niej młodzież. Kilka lat temu nie było także obiektów, co wiązało się z wyjazdami. Teraz się one otwierają i na pewno pomogą w rozwoju. Być może Justyna wówczas wróci i zajmie się tą dyscypliną.
Nie da się ukryć, że jest pan odbierany przez całe środowisko bardzo pozytywnie. To cieszy?
Na pewno mam zwolenników, ale też wrogów. Miło, że odchodzę w takiej atmosferze. Co więcej, od razu pojawił się pomysł, abym kontynuował współpracę ze związkiem. To świadczy o tym, że chyba nie najgorzej wykonywałem swoją pracę. 12 lat trwa moja przygoda ze sportami zimowymi, więc to także wiele mówi. Chociaż nie ukrywam, że zawsze w tej pracy przerażała mnie ilość papierologii, która była konieczna. Gdyby się dało to zmienić, zdecydowanie byłby to olbrzymi plus.
Poza tym, że jest pan bardzo dobrym pracownikiem, to również chyba po prostu normalnym człowiekiem, otwartym na rozmowy?
Ostatnio rodzina miała do tego najmniej okazji, dlatego muszę to zmienić. Aczkolwiek może to po prostu kwestia osobowości? Miło słyszeć takie słowa, bo zawsze starałem się być dobrym człowiekiem, lecz to nie znaczy, że za każdym razem uległym, bo też potrafiłem być konfliktowy oraz uparty. Wychodzę z założenie, że: "jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie" i tyle. Traktuję innych tak, jak sam chciałbym być traktowany.
Czytaj także:
- Wróci do pracy z polską kadrą? Odpowiedział jednym słowem