Kilka dni temu świat obiegła zaskakująca informacja. Ryoyu Kobayashi w Islandii spróbował skoczyć 300 metrów. Ostatecznie ta sztuka się nie udała, ale 291 metrów to i tak niebotyczna odległość, do której w Pucharze Świata w skokach narciarskich nikt się jeszcze nawet nie zbliżył i pewnie długo się to nie zmieni.
- To jest niesamowite, że on tam przyjechał, siadł na belkę jako pierwszy, a jednocześnie ostatni i skoczył, bez jakichś innych testów, które normalnie się odbywają. Pewnie, gdyby dano mu więcej szans, to przeskoczyłby 300 metrów. Mimo wszystko granica 290 metrów i tak jest niepojęta dla wyobraźni. Wynik jest imponujący i pewnie, jeśli będzie następna szansa na przekroczenie 300 metrów, to się to uda - mówi w rozmowie z WP SportoweFakty Jakub Kot.
- Zaskoczenie jest ogromne. Zakładam, że tylko garstka osób o tym wiedziała. Nagle miesiąc po zakończeniu sezonu widzimy takie obrazki. To jest niewiarygodne. Widać też, jaki był odbiór nie tylko środowiska, ale też całego świata sportu. Ta informacja dotarła do wielu osób. To chyba także taki prztyczek w nos FIS-u - dodaje.
ZOBACZ WIDEO: Pia Skrzyszowska: 100 dni do igrzysk? To bardzo dużo
"FIS musi przejrzeć na oczy"
Nie spodziewa się on jednak, aby w najbliższym czasie aktualnie istniejące już skocznie powiększono w taki sposób, aby móc latać na nich ponad 300 metrów. Jeżeli będą jakieś próby modernizacji, to wyłącznie po to, aby można było uzyskać tam kilka lub kilkanaście metrów więcej, co i tak byłoby krokiem w dobrą stronę. Aczkolwiek Kot nie łudzi się, że nagle w ciągu roku czy dwóch zobaczymy w PŚ obiekt, gdzie można bezpiecznie wylądować na 292. metrze.
- FIS musi przejrzeć na oczy. Chcemy, aby była widownia, oglądalność, pieniądze, reklamy i wiele innych elementów. Na razie to wygląda marnie. Różne decyzje jury i federacji spowodowały, że sporo grupa kibiców otwarcie przyznaje się do niekupowania tego produktu. A tu nagle Red Bull robi sobie swój event. Obawiam się, że ten poziom widowiska tak został przez tę firmę wywindowany, że trudno będzie temu dorównać - twierdzi nasz rozmówca.
Mamut w Dubaju?
Być może pewną opcją na wybudowania nowego obiektu byłyby kraje, w których do tej pory skoków narciarskich nie było. O otwieraniu się na nowe rynki mówił przecież sam Sandro Pertile, dyrektor Pucharu Świata. Kot nie ukrywa, że jest to temat rzeka, w której pojawia się wiele głosów poparcia, jak i sprzeciwu, co jest zrozumiałe.
- Z jednej strony obecne skoki mają większe problemy, jak malejąca liczba zawodników, więc wydaje się, że bez sensu jest myśleć o organizowaniu konkursów na Estadio Do Maracana w Rio de Janeiro czy w Dubaju. Z drugiej strony musimy otwierać się na nowe rynki. Tak zrobiono chociażby w Stanach Zjednoczonych. Dlatego rozumiem FIS i ich pomysł. Jeżeli mamy jakiegoś szejka i będzie chciał wybudować taki mamut, to dlaczego nie? - uważa.
- Gdyby ktoś miał zamiar coś takiego zrobić w Polsce, to od razu byłyby głosy sprzeciwu mówiące, że lepiej wybudować kilka małych obiektów, bo one przydadzą się w szkoleniu. Podobnie byłoby pewnie w Niemczech czy Austrii. Red Bull pokazał, jak można to jednak ciekawie zrobić i chyba lepiej, żeby taka skocznia stała w Dubaju, gdzie nikomu nie będzie zawadzała. Skoki narciarskie, tak samo jak Formuła 1, mogą raz w roku przyjeżdżać w takie miejsca i zrobić super event. Aczkolwiek na pewno będzie dużo przeciwników takie pomysłu i też to rozumiem - przyznaje 34-latek.
Co dalej?
Jeszcze inną ideą jest stworzenie tego rodzaju imprezy po sezonie Pucharu Świata dla zainteresowanych zawodników. Już chwilę po wyczynie Kobayashiego wielu skoczków wyraziło chęć zrobienia czegoś podobnego. Dlatego tutaj powstaje pytanie, czy dobrą opcją nie byłoby porozumienia FIS-u z Red Bullem. Wszystko można transmitować w telewizji, a i nagrody dla uczestników byłyby wysokie ze względu na austriacką firmę.
- Boję się, że jednak to się nigdy nie stanie. Oczywiście zostaje wtedy też pytanie, jak to wszystko zorganizować pod względem przepisów. Dla przykładu, co z kontrolami sprzętu? Inna sprawa, to kto wziąłby odpowiedzialność? FIS czy może sami skoczkowie podpisywaliby odpowiednie dokumenty, że biorą to na siebie. Z drugiej strony kontuzja może zdarzyć nawet na K40. Jednakże chętni pewnie by się znaleźli - mówi Jakub Kot.
Jednocześnie ma wątpliwości, czy wszyscy skoczkowie, którzy teraz deklarują ochotę skoczenia 300 metrów, tak samo zachowaliby się przykładowo w styczniu, gdy ktoś wyszedłby z taką propozycją. Nie wiadomo też, czy jakiś trener by na to pozwolił. Naszemu rozmówcy trudno uwierzyć, aby Stefan Horngacher wydał zgodę Andreasowi Wellingerowi na wyjazd do Islandii. - W całym tym wydarzeniu znaczenie miała nieszablonowość Japończyka - zaznacza były zawodnik.
Zwraca uwagę na jeszcze jeden szczegół. Oficjalnie przepisy zabraniają trenowania na mamutach, więc teoretycznie Kobayashi je złamał. - Pytanie, jak federacja na to zareaguje? Teraz mu pogratulowała, ale czy pozwoli na coś takiego w przyszłości? Jeżeli zrobilibyśmy takie zawody bez niej, to co wtedy zrobi FIS? Zgodzi się, czy może pogrozi palcem? Tutaj trzeba byłoby znaleźć złoty środek, ponieważ taką reklamę, jaką stworzyli Red Bull z Japończykiem, FIS chyba nie zrobił przez ostatnie 10 lat - podsumowuje Jakub Kot.
Mateusz Kmiecik, dziennikarz WP SportoweFakty
Czytaj także:
- Dobre informacje dla Polaków. To zadzieje się nieopodal granicy
- Szef PŚ reaguje na wyczyn Kobayashiego. "Dla mnie szok"