"Tak daleko latają tylko bociany". Największy triumf Adama Małysza w karierze
Jednak te spekulacje okazały się funta kłaków niewarte. Małysz w pierwszym skoku leciał bardzo niespokojnie i doleciał do 122. metra. Pozwoliło mu to zająć 4. miejsce po pierwszej serii (z trzecim Roarem Ljoekelsoeyem przegrywał o ledwie 0,5 pkt). W drugiej wprawdzie znacząco się poprawił skacząc 133 metry, ale rywale byli jeszcze lepsi. Polak skończył zawody na najgorszym dla sportowca czwartym miejscu, tuż za podium. Musiał uznać wyższość Ammanna, Olliego i Ljoekelsoeya. Triumf Szwajcara nie stanowił sensacji, ale medale Fina i Norwega już tak. Jeszcze przed południem pełne optymizmu nagłówki gazet stały się nieaktualne.
Dzień później Polacy stanęli przed wielką szansą na zdobycie medalu w zawodach drużynowych. Małysz spisywał się lepiej niż w sobotę (indywidualnie osiągnął 2. wynik), niezłe skoki oddawali również Kamil Stoch i Piotr Żyła, ale co z tego, skoro katastrofalny występ zanotował Robert Mateja. Polacy, zamiast na 3. miejscu, uplasowali się dopiero na 5. pozycji.
Prędkości i kombinezon
Czwarte miejsce przyjęto jako porażkę. Nie krył tego sam Małysz. "Jest we mnie złość i wielki niedosyt" - mówił Polak po konkursie. Na forach dyskusyjnych, na łamach prasy, zastanawiano się, co stało za niepowodzeniem.
Czy było to przemęczenie wynikające z oddawania przez Małysza skoków we wszystkich możliwych próbach poprzedzających konkurs (przytaczano tu m.in. sytuację sprzed kilku tygodni, kiedy w Klingenthal Małysz na treningach i w kwalifikacjach był nie do pobicia, a w konkursie zajął "tylko" 3. miejsce)? A może kryzys aklimatyzacyjny, który pojawił się czwartego dnia po przylocie do Japonii (skoczkowie do Sapporo dotarli dopiero we wtorek wieczorem, jeszcze tydzień przed pierwszym konkursem na MŚ rywalizowali w mistrzostwach Polski)? Czy to niższe prędkości na progu - w każdym skoku był o 0,4 km/h gorszy od złotego Ammana, dotychczas osiągającego niemal identyczne wyniki - odegrały kluczową rolę? A może zawiodła psychika? Już wcześniej w sezonie 2006/07 kilka razy się zdarzało, że Małysz na treningach bywał bezkonkurencyjny, a w zawodach musiał uznawać wyższość rywali.
- Adam nie najlepiej czuł się też w kombinezonie, w którym skakał na dużej skoczni. W drugim konkursie skakał już w swoim dość wysłużonym, treningowym - wspomina wydarzenia sprzed 10 lat Rafał Kot, wówczas fizjoterapeuta reprezentacji Polski.
Na piechotę do hotelu
Drugi konkurs indywidualny odbywał się na Miyanomori. Obiekt o punkcie K-90 dawno nie gościł skoczków ze światowej czołówki - ostatnie zawody Pucharu Świata odbyły się 10 lat wcześniej. Wtedy zwyciężył Adam Małysz. Niektórzy uznawali to za optymistyczny prognostyk.
Ale Polak w skokach treningowych nie prezentował się olśniewająco na tle reszty stawki. We wtorek był 6. i 9., a w czwartek 16. i 9. - To dziwna skocznia - mówił dziennikarzom po swych próbach. Nie był to jedyny problem Małysza. W kadrze miała miejsce mini epidemia - z gorączką zmagał się Żyła, a na podwyższoną temperaturę uskarżali się Kamil Stoch i Robert Mateja. "Orzeł z Wisły" na szczęście nie miał powodów do narzekania na swe samopoczucie.