Gdy w 2002 roku Adam Małysz rywalizował z Martinem Schmittem i Svenem Hannawaldem, na skoczni w Zakopanem niemieckich skoczków witały potężne gwizdy. Z kolei nasi zachodni sąsiedzi odpowiadali tym samym podczas zawodów w Garmisch-Partenkirchen.
Gdy w tym samym roku wspomniany Hannawald wygrywał Turniej Czterech Skoczni, nawet ówczesnemu komentatorowi TVP trudno było zachować obiektywizm i słuchaliśmy aluzji o możliwym stosowaniu przez Niemca niedozwolonych środków czy nielegalnych praktyk. Kilka miesięcy później mieliśmy apogeum polsko-niemieckiego konfliktu, gdy w Harrachovie Hannawald został obrzucony śnieżkami przez "kibiców" znad Wisły.
Dopiero apel Małysza spowodował, że w następnych latach najlepsi niemieccy skoczkowie byli witani w Polsce niemal jak swoi. Gdy "Hanni" bił w Zakopanem rekord obiektu, jego osiągnięcie było doceniane wielkimi brawami, a sam zawodnik przekonywał, że nigdy tego nie zapomni.
Jednak tak naprawdę dopiero podczas ostatniego, 66. Turnieju Czterech Skoczni można było dostrzec przemianę, jaka zaszła w naszych stosunkach z sąsiadami zza zachodniej granicy.
Podczas tej imprezy Kamil Stoch gonił osiągnięcie Hannawalda, który dotąd jako jedyny triumfował we wszystkich konkursach TCS. Przez trzy konkursy jego największym rywalem był Niemiec Richard Freitag, jednak w Innsbrucku zaliczył upadek, który wyeliminował go z walki o czołowe lokaty.
Wtedy po raz pierwszy można było zauważyć zmianę w nastawieniu polskich kibiców do Niemca. W internecie pojawiło się wiele wpisów współczujących rywalowi, a potęgowały je słowa naszych skoczków, w tym właśnie Stocha, który bardzo żałował, że Freitag nie będzie mógł z nim dalej rywalizować.
Ostatecznie nasz rodak nie miał sobie równych i gdy wygrał zawody w Bischofshofen, jednym z pierwszych, który pojawił się obok niego był Hannawald. I choć wcześniej mówił w wywiadach, że mimo wielkiej sympatii nie trzyma za niego kciuków i wolałby dalej pozostać tym jedynym i wyjątkowym skoczkiem w historii turnieju, w najważniejszym momencie pokazał ogromną klasę.
Faire Geste! @sven_hannawald gratuliert Kamil #Stoch im Auslauf sofort.
— Vierschanzentournee (@vier_schanzen) 6 stycznia 2018
Grand-Slam-Sieger unter sich! #CHAMPIONS #HISTORY #4Hills pic.twitter.com/ZpfG3xmc0Q
Jego zachowanie zostało bardzo pozytywnie odebrane przez polskich kibiców. Chwalili Hannawalda i podkreślali, że jego gest znaczy dla nich być może więcej, niż jego wcześniejsze sukcesy i mistrzowskie tytuły.
Nie minęło kilka minut, a podczas dekoracji znaczący gest wykonał inny Niemiec, Andreas Wellinger. Skoczek zdjął czapkę przed polskim skoczkiem, oddając mu hołd i doceniając ogromne osiągnięcie, co zauważyły i doceniły media w naszym kraju, a przede wszystkim kibice.
Ciepłe słowa w kierunku Stocha można było też znaleźć w niemieckiej prasie. Dziennikarze nie tylko chwalili Polaka za ogromny wyczyn, ale wręcz gratulowali sukcesu we własnym imieniu. "Królu Kamilu! Całe Niemcy gratulują Ci tego osiągnięcia!" - pisali dziennikarze telewizji Sport1. Co z pewnością nie było łatwe, ponieważ został wyrównany sukces właśnie ich zawodnika.
ZOBACZ WIDEO Apoloniusz Tajner: Rywale wiedzieli, że pierwsze miejsce jest zarezerwowane
Pojawiły się wprawdzie opinie mówiąca o istnieniu spisku Stefana Horngachera, jednak nie można traktować ich poważnie, a ludzi głoszących podobne teorie nie brakuje w żadnym kraju. W te insynuacje nie wierzą jednak sami Niemcy, w tym Martin Schmitt.
Potrzeba było na to kilku lat, ale wygląda na to, że polsko-niemiecki konflikt został na dobre zażegnany. Przynajmniej między kibicami i sportowcami, z których powinni brać przykład inni.
Kamil Stoch wchodzi na podium, drugi Niemiec Andy Wellinger ściąga czapkę i mu się kłania. Tacy są dzisiejsi Niemcy. Pojedźcie i zobaczcie. A nie #reparacje chcecie.
— Szymon Komorowski (@szykom89) 6 stycznia 2018