Przed Salt Lake City medal polskiego sportowca na zimowych igrzyskach był odległym marzeniem. Nagano, Lillehammer czy Albertville śledziliśmy po to, żeby podziwiać najlepszych na świecie hokeistów, narciarzy alpejskich. Liczyliśmy na dobre miejsca biathlonisty Tomasza Sikory czy łyżwiarskiego małżeństwa Siudków w parach sportowych. Ale podium? Wydawało się nierealne.
W 2002 roku sytuacja była już zupełnie inna. Adam Małysz sprawił, że nie tyle liczyliśmy na medal, co go wręcz pożądaliśmy. Skromny skoczek narciarski z Wisły rok wcześniej rozpalił wyobraźnię polskich kibiców, gdy został niespodziewanym, ale i bezapelacyjnym zwycięzcą Turnieju Czterech Skoczni. Później sięgnął też po złoty i srebrny medal mistrzostw świata w Lahti, zdobył Kryształową Kulę dla najlepszego zawodnika Pucharu Świata. Nie było na niego mocnych.
Czytaj także: Będzie 33. wygrana Kamila Stocha w PŚ? Polski skoczek wśród faworytów konkursu w Lahti
W kolejnym sezonie Małysz już tak nie dominował, ale i tak przystępował do igrzysk w stolicy stanu Utah jako wielki faworyt. Bitwę o złote medale miał stoczyć ze swoim wielkim rywalem Svenem Hannawaldem. Niemiec kilka tygodni wcześniej jako pierwszy zawodnik w historii triumfował w TCS wygrywając wszystkie konkursy. U polskich kibiców miał wyjątkowy status. Status arcywroga.
ZOBACZ WIDEO: Trzeci weekend PŚ w skokach w Polsce? Hofer ocenił szanse
Przed igrzyskami "Orzeł z Wisły" wygrał siedem konkursów Pucharu Świata, a Hannawald sześć. Nic nie wskazywało na to, że ktokolwiek włączy się do ich rywalizacji o złote medale olimpijskie. I wtedy jak diabeł z pudełka wyskoczył 20-letni wówczas Simon Ammann. Młody Szwajcar wtedy nie wiedział jeszcze, jak smakuje zwycięstwo w zawodach PŚ czy medal wielkiej imprezy. Na dodatek miesiąc przed igrzyskami miał groźny upadek w Willingen i mógł mówić o szczęściu, że zdążył się wyleczyć na czas.
Ammann już w kwalifikacjach pokazał, że będzie groźny, skacząc 97,5 metra. Przegrał tylko z Hannawaldem, o jeden punkt. Małysza wyprzedził o cztery, ale Polak nie przyłożył się wówczas do lądowania i dlatego mimo dłuższego skoku (98,5 metra) dostał niższą notę.
Czytaj także: Zdobył medal MŚ i zaniemówił. Dwa lata temu w Lahti Piotr Żyła pokazał nieznane oblicze
Dokładnie 17 lat temu, 10 lutego 2002 roku, przed telewizorami zasiadła niemal cała Polska. W złotej erze naszej telewizji, gdy dla większości społeczeństwa była ona głównym źródłem informacji (internet dopiero raczkował i uchodził za przejaw ekstrawagancji), zmagania na olimpijskiej skoczni K-90 w Utah Olympic Park choćby przez chwilę oglądało 20,64 miliona widzów (a średnio 11,17 miliona). Do dziś jest to polski rekord oglądalności.
Wszyscy czekali na złoto naszego skoczka, który już wtedy miał status narodowego bohatera. W pierwszej serii Małysz, jako lider Pucharu Świata, odepchnął się z belki jako ostatni. Skoczył najdalej - 98,5 metra. O 0,5 metra dalej niż prowadzący Ammann i o 1,5 dalej niż drugi Hannawald.
Jego najgroźniejsi rywale otrzymali jednak bardzo wysokie noty. Polak miał pecha, bo po wylądowaniu wpadł w legendarną już w naszych skokach narciarskich wyrwę w zeskoku po Noriakim Kasaim. Kilka minut wcześniej Japończyk przewrócił się po swojej nieudanej próbie i zrobił w śniegu dziurę, na którą Małysz najechał lewą nartą. I kto wie, czy właśnie ta dziura nie pozbawiła "Orła z Wisły" złotego medalu.
Przed drugą serią Małysz zajmował trzecie miejsce, tracił 4 punkty do Ammanna i 1,5 punktu do Hannawalda. Znów skoczył świetnie, 98 metrów, i tym razem wylądował pięknie, amerykański sędzia dał mu nawet notę 20. Niemiec i Szwajcar spisali się jednak jeszcze lepiej. Hannawald po skoku na odległość 99 metrów liczył pewnie na złoto, bo przecież wydawało się, że młody Szwajcar raczej nie wytrzyma presji. Ten zadziwił jednak po raz kolejny - 98,5 metra dało mu pierwsze miejsce i pierwszy z czterech, jak się okazało po latach, tytułów mistrza olimpijskiego.
Dokładnie 17 lat temu... Adam Małysz wywalczył brąz na skoczni normalnej w Salt Lake City To pierwszy po 30 latach medal dla Polski na zimowych igrzyskach Konkurs skomentował Krzysztof Miklas, który dziś będzie gościł w studio przed zmaganiami w Lahti. pic.twitter.com/i3yVQSiS35
— TVP Sport (@sport_tvppl) 10 lutego 2019
Brąz Małysza w Salt Lake City był pierwszym medalem dla Polski na zimowych igrzyskach po trzydziestu latach przerwy, od kiedy Wojciech Fortuna sensacyjnie zdobył w Sapporo złoto. Wtedy przyjęliśmy ten medal z lekkim rozczarowaniem, ale po latach doceniamy wagę osiągnięcia skromnego wąsacza z Wisły.
Pierwszy z jego krążków zapoczątkował złotą erę polskich sportów zimowych, bo od 2002 roku nasi reprezentanci nie wracają z igrzysk bez medali. Sam Małysz dołożył jeszcze trzy srebrne - jeden w Salt Lake City na dużej skoczni, a dwa osiem lat później w Vancouver. Złota też się doczekał - w Soczi w 2014 roku zdobył je jego następca Kamil Stoch. Potem wywalczył tytuł mistrza olimpijskiego jeszcze dwukrotnie (raz w Soczi i raz w Pjongczangu w roku 2018), a Małysz za każdym razem cieszył się i wzruszał jego sukcesem.