- To fantastyczne. Jestem przeszczęśliwy, że chłopaki wykonali tak świetną robotę. Na górze mogłem być już prawie zupełnie zrelaksowany - tłumaczył po zakończeniu niedzielnego konkursu Markus Eisenbichler, który po sobotnich zawodach nadwyrężył struny głosowe, dając upust euforii. - Jestem po prostu emocjonalnym typem, który musi wyrzucać z siebie tę całą frustrację, radość.
Choć w sobotę został mistrzem świata, jeszcze większą satysfakcję dały mu niedzielne zawody drużynowe. - Ten konkurs jest dla mnie najważniejszy, bo doceniona została praca całego teamu: fizjoterapeutów, techników, trenerów. To dotyczy dosłownie wszystkich, którzy z nami pracują. Jesteśmy zespołem mistrzów świata. Ma to dla mnie niesamowicie duże znaczenie - tłumaczył.
Czytaj także: MŚ w skokach 2019. Szymon Łożyński: Nie szukajmy usprawiedliwień. Polacy zawiedli na całej linii (komentarz)
Eisenbichler zdradził także, że mimo sobotniego sukcesu jego samego oraz Karla Geigera nikt przedwcześnie nie stracił głowy. - Jesteśmy profesjonalistami. Wieczorem wypiliśmy jedno piwo, mieliśmy sesję fizjoterapeutyczną i poszliśmy spać. Wszyscy wiedzą, że to jest nasze życie, nasza pasja, więc nie chcieliśmy tego zaprzepaścić - wyjaśnił.
ZOBACZ WIDEO: Witold Bańka: Przyszłość Horngachera? Tu nie chodzi o pieniądze
Sympatyczny skoczek przyznał, że na większe świętowanie będą mogli pozwolić sobie dopiero w niedzielny wieczór. Zapytany przez jednego z dziennikarzy, czy wreszcie będzie mógł sobie trochę pofolgować i wypić więcej niż jedno piwo, odparł: - No może, zobaczę, ile dam radę (śmiech).
Z Innsbrucka Barbara Toczek