Kamil Stoch: Fruwać nie przestanę

Paweł Kapusta
Paweł Kapusta
To prawda, że zawsze cię irytowały porównania do Adama Małysza?

Wiesz co? Już mi to spowszedniało.

A więc jednak.

Bardziej chodziło mi w tych nerwach o to, że porównania były w pewnym momencie naprawdę kiepskie. Niewiele brakowało, by za moment zaczęto porównywać długość naszych nóg. Albo palców u rąk. Dla mnie to już było absolutnie bez sensu. Po co to? Jeżeli ktoś coś osiągnął - a Adam osiągnął w tym sporcie rzeczy niewyobrażalne, na dodatek niebywale rozpędził tę dyscyplinę - to po co to rozdrabniać takimi porównaniami?

No i właśnie: czy bez odnoszącego przede mną sukcesy Adama Małysza byłbym tu, gdzie jestem teraz? Nie wiem, nie potrafię tego stwierdzić. Oczywiście: Adam ani za mnie nie trenował, ani za mnie nie skakał. Dziś nie siedzi w mojej głowie, nie podpowiada mi, gdy siedzę na belce. Ale przecież z drugiej strony dzięki jego sukcesom miałem zupełnie inne warunki rozwoju. Trzeba o tym zawsze pamiętać.

Nigdy nie byłem i nie będę taki jak on. Adam skakał w zupełnie innych czasach, miał zupełnie inny styl latania, robił to na innym sprzęcie, innych skoczniach. Osiągnął... Nie no, nie wystarczyłoby nam czasu, żeby wymienić wszystko, co osiągnął.

Powiem ci coś jeszcze. Ja nawet nigdy nie chciałem być taki jak on. Ja chciałem być po prostu skoczkiem. Sam chciałem się zapisać w historii, a nie być kimś skaczącym po kimś.

Pamiętasz w ogóle swoje pierwsze spotkanie z Adamem?

Miałem chyba 11 lat. Byłem z siostrą na zawodach, to były mistrzostwa Polski w Zakopanem. Pod skocznią było bardzo niewiele ludzi, dosłownie kilkanaście osób. Zawodnicy między nimi, szli w stronę wyciągu. Nikt ich za bardzo nie zaczepiał, bo to było w czasach, gdy skoki narciarskie były znaną dyscypliną, ale jednak nie na tyle popularną, by prosić skoczków o zdjęcia. Gdzieś tam też sobie dreptał Adam. Pamiętam, że z moją siostrą do niego podbiegliśmy. Siostra poprosiła Adama o autograf. Wiadomo, co tam jej nabazgrał - coś jak doktor wypisujący receptę. Ja, chłopaczek, nie wiedząc, co mam powiedzieć i o co zapytać, mały kajtek, podleciałem do niego jeszcze raz i mu wypaliłem:

- Ale żeś się podpisał mojej siostrze...

Takie było moje pierwsze zdanie wypowiedziane do kogoś, kto później, za kilka lat, stał się jednym z największych w historii.

Gdy ty zaczynałeś skakać, to Adam jeszcze nie osiągał największych sukcesów. Jak pamiętasz moment, w którym zaczął stawać regularnie na podium?

Ja już wtedy byłem przecież bardzo świadomym zawodnikiem, w okresie gimnazjalnym. Adam zaczął swój wspaniały czas na przełomie 2000 i 2001 roku. Miałem wtedy 13 lat. Człowiek w tym wieku może nie do końca rozumie, co jest w życiu najważniejsze, ale rozumie, co się wokół niego dzieje. Byłem już wtedy w szkole sportowej. I nagle - wow - Polak, w dyscyplinie, którą uwielbiam i w której chcę być najlepszy, zaczyna wygrywać. To był dla mnie znak. Że jeśli masz dobre warunki rozwoju, wystarczającą wiarę w siebie, wytrwałość oraz dużo szczęścia, jesteś w stanie osiągać rzeczy wielkie, niezależnie od tego, z jakiego kraju pochodzisz, gdzie się urodziłeś i gdzie mieszkasz.

Jeśli bym powiedział, że tamten przełomowy rok dla Małysza był przez to również przełomowym rokiem dla ciebie, to bym przesadził?

Bezpośrednio nie można tak powiedzieć. Skoki już wtedy były na tyle ważnym elementem mojego życia, że i tak wiedziałem, w co chcę iść. U mnie przełomowy, czyli najtrudniejszy okres nadszedł później - w momencie dojrzewania. Od 16. do 19. roku życia, gdy zacząłem rosnąć, przybierać postać mężczyzny. 13-, 14-latek to uczniak, chłopiec poznający świat. Później wiedziałem już jednak, co chcę w życiu robić i czemu się poświęcić. Niestety zacząłem rosnąć, zaczęło mi się zmieniać ciało, wszystkie jego parametry. Totalnie przestało mi wtedy iść, nie umiałem sobie z tym poradzić.

To szalenie ważny moment dla zawodnika, bo okres między 15. a 19. rokiem życia to czas, gdy jesteś jeszcze juniorem, a już chciałbyś skakać i trenować z seniorami. I rzeczywiście, jeśli ci dobrze idzie, możesz być dołączony do seniorskiej grupy. A ja miotałem się wtedy gdzieś pomiędzy. Byłem bardzo ambitny, pracowity, ale wiele rzeczy mi nie wychodziło. Na szczęście miałem wokół siebie wspaniałych ludzi. Przede wszystkim moich rodziców. Moje rodzeństwo. No i trenera szkolnego Krzysztofa Sobańskiego, który mi wtedy niesamowicie pomógł. Zawsze we mnie wierzył i to mi dodawało energii.

Nie chciałeś wtedy rzucić skoków?

To jasne, że nachodziły mnie myśli, by skoki rzucić. Najczęściej były to sporadyczne, chwilowe odczucia, przeważnie po porażkach, bardzo nieudanych zawodach. Albo po tygodniu treningów, gdy nie miałem choć jednego skoku, który dałby mi satysfakcję. Wracało się wtedy do domu, rzucało sprzęt w kąt i przez dwie godziny w głowie hulały różne myśli. "Kurczę, może to rzucę? Może to nie dla mnie? Ja już tak dalej nie mogę. Nie idę więcej na trening!". Ale później siedziałem i myślałem: "Nie no, jak mam to rzucić, skoro nic innego nie umiem robić? Cały czas tylko skaczę, to czym ja mam się niby teraz zająć?". Jeszcze chwilę później przychodziła kolejna refleksja, że jednak lubię to, co robię. I nie chcę tego zmieniać.

Gdy w przeszłości czytało się wypowiedzi twojego ojca, można było odnieść wrażenie, że nie miałeś normalnego dzieciństwa, bo non stop trenowałeś. Nie masz poczucia, że sport dał ci wiele, ale też wiele zabrał?

Tacie w wywiadach bardziej chodziło o to, że sport zabrał mi standardowe dzieciństwo. Takie, jakie ma większość dzieciaków. Ja bym nie szedł w stronę, że sport mi zabrał dzieciństwo. Bardziej bym powiedział, że sport dał mi mnóstwo innych rzeczy. Dzięki przygodzie ze sportem doświadczyłem bardzo wiele bardzo wcześnie. Bo bardzo wcześnie musiałem się usamodzielnić. Dzięki sportowi zawierałem nowe znajomości, poznawałem nowe miejsca. Może nie tak dokładnie, jak by się chciało, bo jednak poza skoczniami, hotelami, siłowniami wiele się nie widzi podczas wyjazdów, ale też bez przesady - czasem można coś zobaczyć, poznać inną kulturę, nawet inny język można usłyszeć, gdy jest się za granicą. Może się to wydawać błahostką, ale gdy wszystko połączy się w jeden obrazek, okazuje się, że jest tego naprawdę wiele. Aktywności, możliwości, które poszerzają horyzonty.

Pytam o to również dlatego, że podczas rozmów z najlepszymi sportowcami przeważnie wychodzi mi jeden obraz: by dojść na szczyt, by być najlepszym, trzeba mieć w sobie coś z wariata. Trzeba się oddać dyscyplinie w całości. Czy bez tego można stać się najlepszym na świecie?

Nie wiem. Może się da, może się nie da. Ale fakt, trzeba być pozytywnie zakręconym na punkcie tego, co się robi. Często słyszę pytanie: "Masz jeszcze motywację?". A ja przecież mogę mieć różne motywy do działania. Choćby motyw finansowy. Tu chodzi o coś zupełnie innego. O to, czy wciąż masz pozytywną energię do działania. Taką, która pozwala ci wstawać codziennie o 7 rano albo jeszcze wcześniej, przygotować posiłek, a później przez trzy godziny bardzo intensywnie pracować. No i tu trzeba być pozytywnie nakręconym. Żeby cieszyć się z bieżącej roboty. Pojawiają się myśli: "Muszę zrobić ten trening, trochę się go boję, bo dziś będzie bardzo mocno i będę to czuł na drugi dzień. Ale ten trening przybliży mnie do założonego celu". Zawsze uśmiecham się po zakończonych zajęciach. Dla mnie to świetne uczucie, błogie zmęczenie i satysfakcja.

Na ostatniej stronie przeczytasz między innymi, czy Kamil Stoch chciałby w końcu posmakować życia bez treningowego reżimu i diety, ile razy ciążąca na nim presja sprawiała, że miał wszystkiego dość oraz o rozpoczynającym się sezonie. 

Czy według Ciebie Kamil Stoch wygra zmagania w Pucharze Świata w startującym właśnie sezonie?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×