Z okazji wygranej Kamila Stocha w Turnieju Czterech Skoczni, przypominamy wywiad Pawła Kapusty z Kamilem Stochem.
[b][tag=61510]
Paweł Kapusta[/tag]: Jak to jest latać?
[/b]
Kamil Stoch: Wspaniałe uczucie, trudno to nawet opisać.
Spróbujesz?
Od ruszenia z belki do odpięcia nart mija kilkanaście sekund. To chwilka, momencik. Sam lot to z kolei tylko kilka sekund. I teraz sobie wyobraź, że tych kilkanaście sekund jest tylko dla ciebie. Nie ma nic wokół. Totalnie nic. Jesteś tylko ty, to, co robisz i co kochasz oraz siły natury. Czasem masz fart, dostajesz podmuch wiatru i skok ci się wydłuża – nie trwa pięć, tylko sześć sekund. A sześć sekund w powietrzu to już naprawdę dużo. Każda dodatkowa sekunda to wieczność twojej przyjemności, swobody i wolności. I to nawet nie są myśli. To się dzieje w podświadomości.
Co to dokładnie znaczy?
Skok to automatyzm, a klucz to koncentracja. Musisz być wystarczająco skupiony, ale nawet w momencie największego wyzwania mogą ci wpadać do głowy przeróżne myśli, również absurdalne. Zapinasz narty, musisz oddać skok, a w twojej głowie pojawia się błysk: "Hmm, ciekawe, co dziś będzie na kolację". Albo: "Za kilka dni mam coś ważnego do zrobienia". To się czasem zdarza. A już najgorsze, co może się zadziać, to myślenie o zawodach. O długości skoku, postawie rywali, którzy skakali przed tobą. Gdy dopada cię na belce takie myślenie - to koniec, zabójcza sprawa. To całkowicie rozbija twoje przygotowanie.
Musiałem nauczyć się wytwarzać pustkę w głowie. Taką totalną. Było to dla mnie przeogromne wyzwanie. Nauczyć się doprowadzania do sytuacji, w której siadam na belkę i działam jak maszyna. Wiem, co mam robić i nic innego mnie nie interesuje. Przecież gdy patrzę przed siebie tuż przed skokiem, nie mówię do siebie: "Dobra, Kamil! To teraz musisz ruszyć! Wybić się! Zrobić to, tamto, a za chwilę wylądować!". Siadam na belce z malunkiem skoku w głowie. Ruszam i nie ma nic, pustka.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: nożyce, poprzeczka, a potem... coś niewiarygodnego! To może być bramka roku
Pozwalam, by ciało samo wykonywało, czego uczyło się przez lata. Gdy wychodzę z progu, nie ma wokół mnie kibiców, nie ma oczekiwań. Nie ma niczego. Na nic innego nie ma tam czasu. Wszystko dzieje się zbyt szybko, by cokolwiek mogło mi zaprzątać myśli.
Bo widzisz… Tego w telewizji nie widać. Telewidz nie ma pojęcia, z czym w powietrzu musi się liczyć zawodnik. Każdy podmuch wiatru, zmiana prędkości, przyspieszenie, spowolnienie, każdy odruch, poczucie, że jesteś za mało albo za bardzo pochylony - ty to wszystko czujesz. Tam, w powietrzu, nie ma czasu na analizę. Tam jest tylko czas na reakcję.
Promieniejesz, gdy o tym opowiadasz. Co z tobą będzie za pięć albo dziesięć lat, gdy nie będziesz już miał tego fruwania?
Ale przecież ja będę skakał! To dawno postanowione! Gdy skończę karierę i nie będę brał udziału w zawodach, to i tak będę od czasu do czasu chodził na skocznię. Postaram się utrzymywać taką masę ciała, żeby odrywać się od skoczni. Będę fruwał tak długo, jak tylko będzie mi na to pozwalać zdrowie.
Spytałem kiedyś Adama Małysza:
- Adam, a ty za tym nie tęsknisz?
Powiedział, że kiedyś tęsknił, ale już mu przeszło. Wie, co to latanie, i już go do tego nie ciągnie. Ja sobie tego, przynajmniej teraz, nie wyobrażam.
Ponoć nie można cię pytać o koniec kariery, bo się strasznie denerwujesz. Prawda to?
No prawda, bo ile można pytać o to samo? I ile można powtarzać? Udzieliłem już setek wywiadów na ten temat. I każdy wciąż o to pyta. Tak, jakby dziennikarze się na to umówili. Kiedy pan skończy karierę? Kiedy się możemy spodziewać zakończenia przez pana kariery? Dla dziennikarzy byłoby najlepiej, gdybym powiedział: "Kończę! Dzisiaj! Do widzenia!". Jak skończę, to powiem. Na razie nie kończę.
Odczuwasz dyskomfort sportowego przemijania? Strachu przed "momentem przejścia"?
Troszkę, ale z drugiej strony kilka lat temu wykonałem kroki, by mieć co robić po karierze. Otworzyliśmy z żoną klub sportowy, który dziś świetnie funkcjonuje. Jest dwóch trenerów, prawie 40 dzieciaków. Każdego roku uświadamiam sobie, że był to superpomysł i że chcę to robić, gdy kariera się skończy. Przekazywać wiedzę, którą zdobywałem przez wiele sezonów. Wdrażać te dzieciaki w dorosłość skoczka narciarskiego.
Kiedyś czułem strach przed tym, co będzie po zakończeniu kariery, ale takich emocji już we mnie nie ma. Nauczyłem się podchodzić do tego na chłodno, praktycznie. Mam świetnie poukładane życie - i to prywatne, i zawodowe. Wiele osiągnąłem. Mam świadomość, że gdyby miało się tak zdarzyć - a wszystko w życiu jest możliwe - że od jutra nie będę już mógł uprawiać skoków, to świat by mi się nie zawalił. Mam co robić. Mam dla kogo żyć. Mam gdzie żyć. Wszystko jest pod kontrolą.
Mówisz: wiele osiągnąłem. Dość skromnie jak na fakt, że jesteś trzecim najbardziej utytułowanym polskim sportowcem pod względem medali olimpijskich. Gdy patrzysz na gablotę - myślisz: "Jestem legendą"?
A skąd. Staram się nie patrzeć wstecz. Momenty z przeszłości przypominam sobie tylko okazjonalnie - gdy z kimś rozmawiam, wywiadu udzielam. Bardzo rzadko wracam z myślami do moich największych osiągnięć.
Dlaczego? Przecież to przyjemne wspomnienia.
Taki po prostu jestem. Wolę patrzeć przed siebie. Na to, co jest jeszcze do osiągnięcia. Co jeszcze można zrobić. Co mogę jeszcze udoskonalić w swoich skokach. To jest mój główny motor napędowy. Nie zaprzątam sobie głowy myślami o tym, co już było.
Ponoć to cecha spotykana u osób nastawionych na sukces. Że nie patrzy się wstecz. Tyle tylko, że dodatkowo takie osoby nie potrafią się cieszyć z osiągnięć. Bo zamiast się cieszyć, myślą o kolejnych wyzwaniach.
U mnie tak nie ma, ja się potrafię cieszyć. Trudne jest coś innego. Gdy przychodzą największe sukcesy - na przykład złoto olimpijskie, mistrzostwo świata - nigdy nie ma czasu, by osiągnięcia celebrować. Po odebraniu medalu zawsze muszę od razu jechać do hotelu, bo trzeba się regenerować i być gotowym na kolejne zawody. Być może właśnie to wyrobiło we mnie umiejętność czerpania większej radości w danej chwili. Zdolność całkowitego oddania się temu momentowi. Tak, żeby jak najwięcej z niego zapamiętać, wchłonąć. Nie zmienia to faktu, że te obrazki szybko odkładam na tył głowy, zamykam je w tajemnej szufladce. Bo wiem, że kolejnego dnia mam wyzwanie, którego nie mogę odpuścić.
W tym przypadku zazdroszczę sportowcom uprawiającym dyscypliny drużynowe. Na przykład w piłce mają inaczej. Gdy sięgasz po najważniejszy puchar, masz możliwość pocelebrowania tego, na dodatek z kumplami z drużyny. Doświadczył tego ostatnio Robert Lewandowski, który wygrał Ligę Mistrzów. No i super, bo to wspaniała sprawa. Cieszył się wspólnie z kolegami, przeżywał to z nimi. U nas jest trochę inaczej: jasne, mamy drużynę, mamy wspaniały sztab szkoleniowy, ale jednak to jest sport indywidualny.
Na kolejnych stronach przeczytasz między innymi, dlaczego Kamila Stocha tak bardzo denerwowały zawsze porównania z Adamem Małyszem, jak wyglądało jego pierwsze spotkanie z wielkim poprzednikiem, kiedy chciał rzucić skoki oraz co może być dużym kłopotem podczas rozpoczynającego się, pandemicznego sezonu w skokach narciarskich.
Czytaj inne wywiady autora: Adam Małysz, Marcin Gortat, Justyna Kowalczyk, Robert Kubica, Wilfredo Leon, Anna Lewandowska, Tomasz Gollob, Bartosz Zmarzlik.
[nextpage]To prawda, że zawsze cię irytowały porównania do Adama Małysza?
Wiesz co? Już mi to spowszedniało.
A więc jednak.
Bardziej chodziło mi w tych nerwach o to, że porównania były w pewnym momencie naprawdę kiepskie. Niewiele brakowało, by za moment zaczęto porównywać długość naszych nóg. Albo palców u rąk. Dla mnie to już było absolutnie bez sensu. Po co to? Jeżeli ktoś coś osiągnął - a Adam osiągnął w tym sporcie rzeczy niewyobrażalne, na dodatek niebywale rozpędził tę dyscyplinę - to po co to rozdrabniać takimi porównaniami?
No i właśnie: czy bez odnoszącego przede mną sukcesy Adama Małysza byłbym tu, gdzie jestem teraz? Nie wiem, nie potrafię tego stwierdzić. Oczywiście: Adam ani za mnie nie trenował, ani za mnie nie skakał. Dziś nie siedzi w mojej głowie, nie podpowiada mi, gdy siedzę na belce. Ale przecież z drugiej strony dzięki jego sukcesom miałem zupełnie inne warunki rozwoju. Trzeba o tym zawsze pamiętać.
Nigdy nie byłem i nie będę taki jak on. Adam skakał w zupełnie innych czasach, miał zupełnie inny styl latania, robił to na innym sprzęcie, innych skoczniach. Osiągnął... Nie no, nie wystarczyłoby nam czasu, żeby wymienić wszystko, co osiągnął.
Powiem ci coś jeszcze. Ja nawet nigdy nie chciałem być taki jak on. Ja chciałem być po prostu skoczkiem. Sam chciałem się zapisać w historii, a nie być kimś skaczącym po kimś.
Pamiętasz w ogóle swoje pierwsze spotkanie z Adamem?
Miałem chyba 11 lat. Byłem z siostrą na zawodach, to były mistrzostwa Polski w Zakopanem. Pod skocznią było bardzo niewiele ludzi, dosłownie kilkanaście osób. Zawodnicy między nimi, szli w stronę wyciągu. Nikt ich za bardzo nie zaczepiał, bo to było w czasach, gdy skoki narciarskie były znaną dyscypliną, ale jednak nie na tyle popularną, by prosić skoczków o zdjęcia. Gdzieś tam też sobie dreptał Adam. Pamiętam, że z moją siostrą do niego podbiegliśmy. Siostra poprosiła Adama o autograf. Wiadomo, co tam jej nabazgrał - coś jak doktor wypisujący receptę. Ja, chłopaczek, nie wiedząc, co mam powiedzieć i o co zapytać, mały kajtek, podleciałem do niego jeszcze raz i mu wypaliłem:
- Ale żeś się podpisał mojej siostrze...
Takie było moje pierwsze zdanie wypowiedziane do kogoś, kto później, za kilka lat, stał się jednym z największych w historii.
Gdy ty zaczynałeś skakać, to Adam jeszcze nie osiągał największych sukcesów. Jak pamiętasz moment, w którym zaczął stawać regularnie na podium?
Ja już wtedy byłem przecież bardzo świadomym zawodnikiem, w okresie gimnazjalnym. Adam zaczął swój wspaniały czas na przełomie 2000 i 2001 roku. Miałem wtedy 13 lat. Człowiek w tym wieku może nie do końca rozumie, co jest w życiu najważniejsze, ale rozumie, co się wokół niego dzieje. Byłem już wtedy w szkole sportowej. I nagle - wow - Polak, w dyscyplinie, którą uwielbiam i w której chcę być najlepszy, zaczyna wygrywać. To był dla mnie znak. Że jeśli masz dobre warunki rozwoju, wystarczającą wiarę w siebie, wytrwałość oraz dużo szczęścia, jesteś w stanie osiągać rzeczy wielkie, niezależnie od tego, z jakiego kraju pochodzisz, gdzie się urodziłeś i gdzie mieszkasz.
Jeśli bym powiedział, że tamten przełomowy rok dla Małysza był przez to również przełomowym rokiem dla ciebie, to bym przesadził?
Bezpośrednio nie można tak powiedzieć. Skoki już wtedy były na tyle ważnym elementem mojego życia, że i tak wiedziałem, w co chcę iść. U mnie przełomowy, czyli najtrudniejszy okres nadszedł później - w momencie dojrzewania. Od 16. do 19. roku życia, gdy zacząłem rosnąć, przybierać postać mężczyzny. 13-, 14-latek to uczniak, chłopiec poznający świat. Później wiedziałem już jednak, co chcę w życiu robić i czemu się poświęcić. Niestety zacząłem rosnąć, zaczęło mi się zmieniać ciało, wszystkie jego parametry. Totalnie przestało mi wtedy iść, nie umiałem sobie z tym poradzić.
To szalenie ważny moment dla zawodnika, bo okres między 15. a 19. rokiem życia to czas, gdy jesteś jeszcze juniorem, a już chciałbyś skakać i trenować z seniorami. I rzeczywiście, jeśli ci dobrze idzie, możesz być dołączony do seniorskiej grupy. A ja miotałem się wtedy gdzieś pomiędzy. Byłem bardzo ambitny, pracowity, ale wiele rzeczy mi nie wychodziło. Na szczęście miałem wokół siebie wspaniałych ludzi. Przede wszystkim moich rodziców. Moje rodzeństwo. No i trenera szkolnego Krzysztofa Sobańskiego, który mi wtedy niesamowicie pomógł. Zawsze we mnie wierzył i to mi dodawało energii.
Nie chciałeś wtedy rzucić skoków?
To jasne, że nachodziły mnie myśli, by skoki rzucić. Najczęściej były to sporadyczne, chwilowe odczucia, przeważnie po porażkach, bardzo nieudanych zawodach. Albo po tygodniu treningów, gdy nie miałem choć jednego skoku, który dałby mi satysfakcję. Wracało się wtedy do domu, rzucało sprzęt w kąt i przez dwie godziny w głowie hulały różne myśli. "Kurczę, może to rzucę? Może to nie dla mnie? Ja już tak dalej nie mogę. Nie idę więcej na trening!". Ale później siedziałem i myślałem: "Nie no, jak mam to rzucić, skoro nic innego nie umiem robić? Cały czas tylko skaczę, to czym ja mam się niby teraz zająć?". Jeszcze chwilę później przychodziła kolejna refleksja, że jednak lubię to, co robię. I nie chcę tego zmieniać.
Gdy w przeszłości czytało się wypowiedzi twojego ojca, można było odnieść wrażenie, że nie miałeś normalnego dzieciństwa, bo non stop trenowałeś. Nie masz poczucia, że sport dał ci wiele, ale też wiele zabrał?
Tacie w wywiadach bardziej chodziło o to, że sport zabrał mi standardowe dzieciństwo. Takie, jakie ma większość dzieciaków. Ja bym nie szedł w stronę, że sport mi zabrał dzieciństwo. Bardziej bym powiedział, że sport dał mi mnóstwo innych rzeczy. Dzięki przygodzie ze sportem doświadczyłem bardzo wiele bardzo wcześnie. Bo bardzo wcześnie musiałem się usamodzielnić. Dzięki sportowi zawierałem nowe znajomości, poznawałem nowe miejsca. Może nie tak dokładnie, jak by się chciało, bo jednak poza skoczniami, hotelami, siłowniami wiele się nie widzi podczas wyjazdów, ale też bez przesady - czasem można coś zobaczyć, poznać inną kulturę, nawet inny język można usłyszeć, gdy jest się za granicą. Może się to wydawać błahostką, ale gdy wszystko połączy się w jeden obrazek, okazuje się, że jest tego naprawdę wiele. Aktywności, możliwości, które poszerzają horyzonty.
Pytam o to również dlatego, że podczas rozmów z najlepszymi sportowcami przeważnie wychodzi mi jeden obraz: by dojść na szczyt, by być najlepszym, trzeba mieć w sobie coś z wariata. Trzeba się oddać dyscyplinie w całości. Czy bez tego można stać się najlepszym na świecie?
Nie wiem. Może się da, może się nie da. Ale fakt, trzeba być pozytywnie zakręconym na punkcie tego, co się robi. Często słyszę pytanie: "Masz jeszcze motywację?". A ja przecież mogę mieć różne motywy do działania. Choćby motyw finansowy. Tu chodzi o coś zupełnie innego. O to, czy wciąż masz pozytywną energię do działania. Taką, która pozwala ci wstawać codziennie o 7 rano albo jeszcze wcześniej, przygotować posiłek, a później przez trzy godziny bardzo intensywnie pracować. No i tu trzeba być pozytywnie nakręconym. Żeby cieszyć się z bieżącej roboty. Pojawiają się myśli: "Muszę zrobić ten trening, trochę się go boję, bo dziś będzie bardzo mocno i będę to czuł na drugi dzień. Ale ten trening przybliży mnie do założonego celu". Zawsze uśmiecham się po zakończonych zajęciach. Dla mnie to świetne uczucie, błogie zmęczenie i satysfakcja.
Na ostatniej stronie przeczytasz między innymi, czy Kamil Stoch chciałby w końcu posmakować życia bez treningowego reżimu i diety, ile razy ciążąca na nim presja sprawiała, że miał wszystkiego dość oraz o rozpoczynającym się sezonie.
[nextpage]Po prawie dwóch dekadach startów trudniej o tę pozytywną energię?
Mam takie samo podejście od lat. Jasne, dziś jestem mądrzejszy. Mam duży bagaż doświadczeń, wiedzę, jak się nastawić do sezonu. Tak, by nie przesadzić z żadnym elementem. Trzeba podejść normalnie, z radością. W końcu masz możliwość sprawdzenia się po mozolnych treningach przez wiele miesięcy. Po wielu godzinach wylewania potu. Możesz rywalizować z innymi zawodnikami. Tak do tego podchodzę.
Trudniejsze jest trzymanie w ryzach kwestii fizycznych czy psychologicznych? Bo wytrenowanie to jedno, ale przecież jest też presja oczekiwań.
Pod względem fizycznym rozwijam się z każdym rokiem. Dopóki mój organizm jest w stanie znosić trudy treningów, dopóty jestem w stanie ulepszać moje ciało. Dziś wiem, że wciąż staje się bardziej wydajne, jeszcze doskonalsze.
A presja… Najgorsza presja, jaką możemy na siebie nałożyć, to presja nakładana przez nas samych. Jeśli mamy przerost ambicji, jeśli chcemy dokonać czegoś nieosiągalnego, nierealnego w danym momencie. Co to naprawdę jest ta presja? To zaangażowanie się grupy ludzi z zewnątrz, która chce naszych wygranych, by przeżywać pozytywne emocje. I w ten sposób chcę na to patrzeć: cieszę się, że mam wsparcie, że skoki są popularne. Że kibice chcą mnie oglądać.
W minionych latach wiele razy zdarzało się, że miałem tego obciążenia po prostu dość. Chciałem skakać tylko dla siebie. Dla przyjemności. A na pewno nie dla kogokolwiek wokół. Tak, żebym mógł to robić sam dla siebie, z uśmiechem na twarzy, z takiego rozbiegu, jakiego sam chcę. Każdy tak chyba ma, w każdej dziedzinie, że przychodzi trudniejszy moment. Później, po latach zbierania doświadczeń, umiem dojść do wniosków, o których ci powiedziałem: wszystko ma swój cel i jest potrzebne.
Takie trudne momenty zdarzają się cyklicznie, dochodzi do nich w każdym sezonie. Nigdy nie jest tak, że sezon od początku do końca jest pasmem sukcesów. Zawsze pojawiają się pagórki. A dodatkowo im większa intensywność, tym trudniej. Przychodzą ważne konkursy: te polskie, Turniej Czterech Skoczni, mistrzostwa świata, igrzyska - fakt, ten ciężar czuje się na barkach. Wtedy jest większe zainteresowanie, więcej wywiadów - to wszystko na nas wpływa. Dziś jednak zdecydowanie lepiej potrafię sobie radzić w takich momentach.
A zdrowie? Gdy rozmawiałem ponad rok temu z Justyną Kowalczyk albo Marcinem Gortatem, mówili, że wyczynowy sport na topowym poziomie zabiera kawał zdrowia. Wspominali o zniszczonych kolanach, innych "pamiątkach". Czujesz, że nie masz już 19 lat (ma 33 lata - przyp.red.)?
I tak, i nie. Czasem odczuwam trudy treningów. Ból w mięśniach, stawach. To zawsze jest jednak związane z tym, że poprzedniego dnia miałem bardzo mocny trening siłowy. No i na drugi dzień bardzo cierpię. Nie wiem, czy to kwestia wieku, czy samego wysiłku i reakcji organizmu. W dalszym ciągu czuję się młody duchem. Nie brakuje mi energii do porannego wstawania i jechania na trening. A to najważniejsze - nie stracić zapału.
Nie ma w tobie pragnienia posmakowania normalnego życia? Takiego poza życiem na walizkach? Poza reżimem treningowym, poza dietą?
W sensie - od imprezy, do imprezy?
Nawet nie o to mi chodziło. Po prostu: że wiesz, że nic nie musisz. I że wszystko możesz.
Z jednej strony tak, ale przecież kilka razy doświadczałem tego w trakcie mojej kariery. Bo albo miałem wymuszone wolne przez kontuzję, albo sam prosiłem trenerów o wolne. Nigdy nie miałem problemu, by odpocząć. Z tyłu głowy zawsze było jednak pragnienie, by już wznowić treningi. Po paru dniach wolnego organizm sam się domaga intensywności i adrenaliny, którą dają skoki. To jest coś, czego potrzebuję.
A trzymanie wagi przez wiele lat nie jest mordęgą?
Nigdy nie miałem z tym problemów. Waga mi się waha, maksymalnie do dwóch kilogramów, zwłaszcza po sezonie zimowym. Później jednak przychodzi intensywniejszy czas - więcej treningów, wyjazdów. I waga znów leci. No ale umówmy się też: nigdy nie byłem zwolennikiem jedzenia pod korek. Wyleczyłem się też z jedzenia fast foodów, nie jem ich od dobrych kilku lat.
Nauczyłem się, przez lata prób i błędów, słuchać swojego organizmu. Wiem, kiedy i jakiego jedzenia potrzebuję. Przecież jedzenie to paliwo. Skoczek nie może jechać na samej wodzie i powietrzu. Potrzebujemy energii, zawody to ogromny wysiłek. Kluczem jest wiedza, jak rozłożyć siły. I wiedza odnośnie żywienia. Dziś jest ona powszechnie dostępna, ale jeszcze dziesięć lat temu wszystko było w powijakach.
Używasz porównania: jedzenie to paliwo. Ale przecież zawodnik to nie maszyna. Przecież momentami musisz mieć dość życia w reżimie.
No pewnie, że bywają takie momenty. Nie mówię, że nie. Nie mówię, że absolutnie nie mogę nic jeść. Są momenty, że zjem całą pizzę, popiję ją dwoma piwami i nic się nie dzieje. Trzeba tylko wiedzieć, kiedy można sobie na to pozwolić. Nie zrobię tego dzień przed zawodami, bo przecież to by mnie totalnie rozregulowało. Jest czas na bardzo mocny trening, reżim, ale po nim następuje lżejsza chwila, w której można sobie pozwolić na smakołyk. I wtedy można zjeść, ile fabryka dała. Ale to są sytuacje sporadyczne.
Pierwsze skoki w Pucharze Świata oddałeś już lata temu...
Ktoś mi dzisiaj powiedział, że to będzie mój 17. sezon w Pucharze Świata.
Będzie wyjątkowy, bo najprawdopodobniej w całości bez kibiców. Jak się z tym czujesz?
Bez kibiców miałem okazję skakać tylko raz - w Oslo. Było to dziwne doświadczenie, bo zazwyczaj jest tam mnóstwo polskich fanów. Tysiące flag, wrzeszczących gardeł. A tu - cisza większa niż na treningu. Dla mnie to była wtedy jeszcze abstrakcja. Myślałem: "Coś nowego, nikt nie wie, jak na to reagować. Pewnie to tylko na chwilę". A tu okazuje się, że będzie tak najprawdopodobniej wyglądał cały sezon.
Nie wiem, jak to będzie. Dla mnie najważniejsze jest, byśmy mieli możliwość rywalizacji. By nam po prostu nie odwoływano konkursów. Jeżeli będziemy mogli skakać, to kibice będą mogli nas oglądać w telewizji. Atmosfera będzie inna niż zawsze, ale mam nadzieję, że nie zmieni to jakości naszego skakania.
Znacie już procedury. Będzie coś wyjątkowo uciążliwego?
Nie wiem, czego się spodziewać. Na teraz myślę tylko o tym, co ja mogę zrobić, by jak najlepiej przygotować się i fizycznie, i mentalnie do pierwszych zawodów. Później rozłożyć siły na cały sezon, by utrzymać jak najwyższą formę.
Najbardziej uciążliwe będą zapewne testy, które będziemy mieć przeprowadzane co chwila. To będzie zabawa w loterię. Bo co, jeśli będę się czuł dobrze, nie będę miał objawów, a otrzymam pozytywny wynik testu? Nawet niekoniecznie z powodu choroby, tylko ludzkiego błędu albo błędnego wyniku? No i na dwa tygodnie wypadasz ze startów, czyli tracisz cztery turnieje. To w zasadzie wyklucza z walki o wygranie całego Pucharu Świata.
Jest więc we mnie spora niepewność. Dla mnie największą niepewnością było, czy w ogóle będziemy mieli możliwość startów przez cały sezon. Jeśli tak, to wszystko pozostałe jest sprawą wtórną: po prostu będziemy musieli się do tego przyzwyczaić i to zaakceptować.
Epidemia wpłynęła na twoje przygotowanie do sezonu?
Nasze plany pozwalały na realizację treningów również indywidualnie w domu. Dosyć szybko pojawiła się też możliwość trenowania na skoczni, więc mogę powiedzieć, że nie czuję, żebym stracił. Wykonałem kawał solidnej roboty przez wiosnę, lato i jesień. Zwłaszcza jesień. Czuję się dobrze przygotowany, zmotywowany i głodny skakania.
Czytaj inne wywiady autora: Adam Małysz, Marcin Gortat, Justyna Kowalczyk, Robert Kubica, Wilfredo Leon, Anna Lewandowska, Tomasz Gollob, Bartosz Zmarzlik.