Kamil Stoch: Fruwać nie przestanę

- Musiałem nauczyć się wytwarzać pustkę w głowie. Taką totalną. Było to dla mnie przeogromne wyzwanie. Nauczyć się doprowadzania do sytuacji, w której siadam na belkę i działam jak maszyna - mówi nam Kamil Stoch.

Paweł Kapusta
Paweł Kapusta
Kamil Stoch Getty Images / Stanko Gruden / Na zdjęciu: Kamil Stoch

Z okazji wygranej Kamila Stocha w Turnieju Czterech Skoczni, przypominamy wywiad Pawła Kapusty z Kamilem Stochem.

Paweł Kapusta: Jak to jest latać? Kamil Stoch: Wspaniałe uczucie, trudno to nawet opisać.

Spróbujesz?

Od ruszenia z belki do odpięcia nart mija kilkanaście sekund. To chwilka, momencik. Sam lot to z kolei tylko kilka sekund. I teraz sobie wyobraź, że tych kilkanaście sekund jest tylko dla ciebie. Nie ma nic wokół. Totalnie nic. Jesteś tylko ty, to, co robisz i co kochasz oraz siły natury. Czasem masz fart, dostajesz podmuch wiatru i skok ci się wydłuża – nie trwa pięć, tylko sześć sekund. A sześć sekund w powietrzu to już naprawdę dużo. Każda dodatkowa sekunda to wieczność twojej przyjemności, swobody i wolności. I to nawet nie są myśli. To się dzieje w podświadomości.

Co to dokładnie znaczy?

Skok to automatyzm, a klucz to koncentracja. Musisz być wystarczająco skupiony, ale nawet w momencie największego wyzwania mogą ci wpadać do głowy przeróżne myśli, również absurdalne. Zapinasz narty, musisz oddać skok, a w twojej głowie pojawia się błysk: "Hmm, ciekawe, co dziś będzie na kolację". Albo: "Za kilka dni mam coś ważnego do zrobienia". To się czasem zdarza. A już najgorsze, co może się zadziać, to myślenie o zawodach. O długości skoku, postawie rywali, którzy skakali przed tobą. Gdy dopada cię na belce takie myślenie - to koniec, zabójcza sprawa. To całkowicie rozbija twoje przygotowanie.

Musiałem nauczyć się wytwarzać pustkę w głowie. Taką totalną. Było to dla mnie przeogromne wyzwanie. Nauczyć się doprowadzania do sytuacji, w której siadam na belkę i działam jak maszyna. Wiem, co mam robić i nic innego mnie nie interesuje. Przecież gdy patrzę przed siebie tuż przed skokiem, nie mówię do siebie: "Dobra, Kamil! To teraz musisz ruszyć! Wybić się! Zrobić to, tamto, a za chwilę wylądować!". Siadam na belce z malunkiem skoku w głowie. Ruszam i nie ma nic, pustka.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: nożyce, poprzeczka, a potem... coś niewiarygodnego! To może być bramka roku

Pozwalam, by ciało samo wykonywało, czego uczyło się przez lata. Gdy wychodzę z progu, nie ma wokół mnie kibiców, nie ma oczekiwań. Nie ma niczego. Na nic innego nie ma tam czasu. Wszystko dzieje się zbyt szybko, by cokolwiek mogło mi zaprzątać myśli.

Bo widzisz… Tego w telewizji nie widać. Telewidz nie ma pojęcia, z czym w powietrzu musi się liczyć zawodnik. Każdy podmuch wiatru, zmiana prędkości, przyspieszenie, spowolnienie, każdy odruch, poczucie, że jesteś za mało albo za bardzo pochylony - ty to wszystko czujesz. Tam, w powietrzu, nie ma czasu na analizę. Tam jest tylko czas na reakcję.

Promieniejesz, gdy o tym opowiadasz. Co z tobą będzie za pięć albo dziesięć lat, gdy nie będziesz już miał tego fruwania?

Ale przecież ja będę skakał! To dawno postanowione! Gdy skończę karierę i nie będę brał udziału w zawodach, to i tak będę od czasu do czasu chodził na skocznię. Postaram się utrzymywać taką masę ciała, żeby odrywać się od skoczni. Będę fruwał tak długo, jak tylko będzie mi na to pozwalać zdrowie.

Spytałem kiedyś Adama Małysza:
- Adam, a ty za tym nie tęsknisz?

Powiedział, że kiedyś tęsknił, ale już mu przeszło. Wie, co to latanie, i już go do tego nie ciągnie. Ja sobie tego, przynajmniej teraz, nie wyobrażam.

Ponoć nie można cię pytać o koniec kariery, bo się strasznie denerwujesz. Prawda to?

No prawda, bo ile można pytać o to samo? I ile można powtarzać? Udzieliłem już setek wywiadów na ten temat. I każdy wciąż o to pyta. Tak, jakby dziennikarze się na to umówili. Kiedy pan skończy karierę? Kiedy się możemy spodziewać zakończenia przez pana kariery? Dla dziennikarzy byłoby najlepiej, gdybym powiedział: "Kończę! Dzisiaj! Do widzenia!". Jak skończę, to powiem. Na razie nie kończę.

Odczuwasz dyskomfort sportowego przemijania? Strachu przed "momentem przejścia"?

Troszkę, ale z drugiej strony kilka lat temu wykonałem kroki, by mieć co robić po karierze. Otworzyliśmy z żoną klub sportowy, który dziś świetnie funkcjonuje. Jest dwóch trenerów, prawie 40 dzieciaków. Każdego roku uświadamiam sobie, że był to superpomysł i że chcę to robić, gdy kariera się skończy. Przekazywać wiedzę, którą zdobywałem przez wiele sezonów. Wdrażać te dzieciaki w dorosłość skoczka narciarskiego.

Kiedyś czułem strach przed tym, co będzie po zakończeniu kariery, ale takich emocji już we mnie nie ma. Nauczyłem się podchodzić do tego na chłodno, praktycznie. Mam świetnie poukładane życie - i to prywatne, i zawodowe. Wiele osiągnąłem. Mam świadomość, że gdyby miało się tak zdarzyć - a wszystko w życiu jest możliwe - że od jutra nie będę już mógł uprawiać skoków, to świat by mi się nie zawalił. Mam co robić. Mam dla kogo żyć. Mam gdzie żyć. Wszystko jest pod kontrolą.

Mówisz: wiele osiągnąłem. Dość skromnie jak na fakt, że jesteś trzecim najbardziej utytułowanym polskim sportowcem pod względem medali olimpijskich. Gdy patrzysz na gablotę - myślisz: "Jestem legendą"?

A skąd. Staram się nie patrzeć wstecz. Momenty z przeszłości przypominam sobie tylko okazjonalnie - gdy z kimś rozmawiam, wywiadu udzielam. Bardzo rzadko wracam z myślami do moich największych osiągnięć.

Dlaczego? Przecież to przyjemne wspomnienia.

Taki po prostu jestem. Wolę patrzeć przed siebie. Na to, co jest jeszcze do osiągnięcia. Co jeszcze można zrobić. Co mogę jeszcze udoskonalić w swoich skokach. To jest mój główny motor napędowy. Nie zaprzątam sobie głowy myślami o tym, co już było.

Ponoć to cecha spotykana u osób nastawionych na sukces. Że nie patrzy się wstecz. Tyle tylko, że dodatkowo takie osoby nie potrafią się cieszyć z osiągnięć. Bo zamiast się cieszyć, myślą o kolejnych wyzwaniach.

U mnie tak nie ma, ja się potrafię cieszyć. Trudne jest coś innego. Gdy przychodzą największe sukcesy - na przykład złoto olimpijskie, mistrzostwo świata - nigdy nie ma czasu, by osiągnięcia celebrować. Po odebraniu medalu zawsze muszę od razu jechać do hotelu, bo trzeba się regenerować i być gotowym na kolejne zawody. Być może właśnie to wyrobiło we mnie umiejętność czerpania większej radości w danej chwili. Zdolność całkowitego oddania się temu momentowi. Tak, żeby jak najwięcej z niego zapamiętać, wchłonąć. Nie zmienia to faktu, że te obrazki szybko odkładam na tył głowy, zamykam je w tajemnej szufladce. Bo wiem, że kolejnego dnia mam wyzwanie, którego nie mogę odpuścić.

W tym przypadku zazdroszczę sportowcom uprawiającym dyscypliny drużynowe. Na przykład w piłce mają inaczej. Gdy sięgasz po najważniejszy puchar, masz możliwość pocelebrowania tego, na dodatek z kumplami z drużyny. Doświadczył tego ostatnio Robert Lewandowski, który wygrał Ligę Mistrzów. No i super, bo to wspaniała sprawa. Cieszył się wspólnie z kolegami, przeżywał to z nimi. U nas jest trochę inaczej: jasne, mamy drużynę, mamy wspaniały sztab szkoleniowy, ale jednak to jest sport indywidualny.

Na kolejnych stronach przeczytasz między innymi, dlaczego Kamila Stocha tak bardzo denerwowały zawsze porównania z Adamem Małyszem, jak wyglądało jego pierwsze spotkanie z wielkim poprzednikiem, kiedy chciał rzucić skoki oraz co może być dużym kłopotem podczas rozpoczynającego się, pandemicznego sezonu w skokach narciarskich.

Czytaj inne wywiady autora: Adam Małysz, Marcin Gortat, Justyna Kowalczyk, Robert Kubica, Wilfredo Leon, Anna Lewandowska, Tomasz Gollob, Bartosz Zmarzlik.

Czy według Ciebie Kamil Stoch wygra zmagania w Pucharze Świata w startującym właśnie sezonie?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×