Zwycięstwo Kamila Stocha, trzecie miejsce Dawida Kubackiego, łącznie aż czterech reprezentantów Polski w pierwszej "6" końcowej klasyfikacji tegorocznego Turnieju Czterech Skoczni. Do tego trzech Biało-Czerwonych w czołowej piątce Pucharu Świata, prowadzenie w Pucharze Narodów.
Po ostatnich konkursach PŚ i 69. edycji TCS reprezentacja Polski jawi się jako dominator, który pozostałe kraje rozstawia wręcz po kątach. Czy jesteśmy aż tak mocni? Dokładnie rok temu nastroje wokół polskich skoków były przecież zupełnie inne, choć TCS także zakończył się triumfem naszego zawodnika.
Skoki albo praca
- Jest problem i trudno zdiagnozować jego przyczynę. Musimy spotkać się i porozmawiać, a następnie podjąć działania - mówił wtedy wprost Adam Małysz, dyrektor Polskiego Związku Narciarskiego, żywa legenda i autorytet w polskim sporcie.
ZOBACZ WIDEO: Skoki narciarskie. Kto po Stochu, Kubackim i Żyle? "Potrzebujemy skoczków, których nazwisk jeszcze nie znamy"
Pytanie było całkowicie zasadne. Wprawdzie Dawid Kubacki wygrał Turniej Czterech Skoczni, jednak trudno było spoglądać z optymizmem w przyszłość. W Pucharze Kontynentalnym młodzi skoczkowie spisywali się na tyle słabo, że w konkursach PŚ w Zakopanem nie byliśmy w stanie wystawić przysługującej nam liczby zawodników!
Powracał problem, o którym mówiło się już od kilkunastu miesięcy, a który przedwcześnie zakończył kariery zwycięzców konkursów PŚ, Jana Ziobry i Krzysztofa Bieguna. Utalentowani zawodnicy musieli porzucić skoki, bo nie byli w stanie utrzymać rodzin.
Przypomnijmy, że po ukończeniu 18. roku życia skoczkowie przestają otrzymywać stypendium. Jeśli nie mają prywatnego sponsora, a nie skaczą w kadrze A i nie występują w Pucharze Świata, ich wynagrodzenia są wręcz zerowe. Jeszcze w 2018 roku mówiło się o nowym systemie wynagrodzeń dla zawodników kadry B, jednak ostatecznie nie został wdrożony.
- Wydaje się, że system wypracowany w Polsce za kadencji Stefana Horngachera funkcjonuje, lecz gdzieś jest błąd. Problem jest też w młodzieży, która pojawia się, a następnie szybko odchodzi ze skoków. Nie mamy z czego wybierać - ujawniał Małysz na łamach "Rzeczpospolitej".
Zasługi Horngachera dla polskich skoków są ogromne, jednak według ekspertów popełnił jeden błąd. Austriak skupił się na kadrze A, do której drzwi dla młodszych skoczków były wręcz zaryglowane. - Niektórzy mają rodziny, inni są na swoim lub chcą się wyprowadzić od rodziców i nie mają za co żyć. Nie mają wyników, więc nie ma stypendium ani sponsorów. Muszą wybrać: praca albo skoki - dodawał "Orzeł z Wisły".
Wojsko rozwiązałoby problem
Małysz podsunął pomysł stworzenia klubu wojskowego, który gwarantowałby skoczkom stałe dochody, przez co ci nie musieliby rezygnować ze sportu. Takie rozwiązanie sprawdza się w lekkoatletyce - wielu naszych medalistów jest zawodowymi żołnierzami: m.in. Justyna Święty-Ersetic, Piotr Małachowski, Marcin Lewandowski czy Adam Kszczot.
To samo proponuje trener Maciej Maciusiak, którego zasługi dla tej dyscypliny są ogromne. To on jest odpowiedzialny za świetną w tym sezonie formę Andrzeja Stękały, a także za duże postępy Aleksandra Zniszczoła i Klemensa Murańki.
Przypomnijmy, że Stękała, także z powodów rodzinnych, musiał zrezygnować ze sportu i podjąć pracę kelnera. Tylko dzięki zawziętości Maciusiaka i swojej pracy udało mu się wrócić do skakania na najwyższym poziomie.
Czy jednak przyszłość polskich skoków to nie za dużo jak na barki jednego szkoleniowca?
- To nie jest moja zasługa, to ich ciężka praca spowodowała, że skaczą lepiej - przekonuje na wstępie Maciusiak i po chwili diagnozuje sytuację: - Potrzebne jest usprawnienie systemu, by po procesie przejścia w dorosłość zostawało z nami więcej skoczków. Jeśli mamy 30-50 juniorów, to do seniorów przebije się trzech z nich.
- Może trzeba wziąć przykład z innych. W Austrii, Niemczech czy nawet we Włoszech funkcjonują kluby wojskowe, dzięki czemu zawodnicy mogą liczyć na stałe dochody, pracując właśnie w wojsku czy policji. Gdy idzie im słabo, mogą liczyć na pracę. Do tego potrzebna jest pomoc rządu, Polski Związek Narciarski zajmuje się szkoleniem - ocenia Maciusiak.
I rzeczywiście: w wymienionych przez trenera krajach nie brakuje przykładów zawodników zatrudnionych przez państwo. Policjantem jest choćby czołowy niemiecki skoczek Markus Eisenbichler, Słoweniec Peter Prevc, ten zawód wykonywał i wykonuje teraz na pełny etat były gwiazdor austriackich skoków Andreas Kofler.
Polski trener twierdzi, że PZN musi zajmować się przede wszystkim szkoleniem. To on jednak wypłaca stypendia juniorom i według Rafała Kota, byłego fizjoterapeuty naszej kadry, tu też potrzebne są pewne zmiany.
- Może problem rozwiązałby program stypendialny, najlepiej, gdyby zajął się tym Polski Związek Narciarski. Wtedy łatwiej byłoby pozyskać sponsorów. Związek mógłby wtedy rozdzielać stypendia w mądry sposób. Co to znaczy mądry? Myślę, że możliwość ich cofnięcia byłaby dobrym pomysłem. Tak jak powiedziałem wcześniej, jedni potrzebują wsparcia bardziej, drudzy mniej. Są tacy zawodnicy, co pochodzą z biednych rodzin i muszą po prostu regularnie pomagać finansowo rodzicom. Wtedy takie stypendium daje bardzo dużo.
- Widzę jednak na własne oczy przypadki, gdy młody chłopak z mlekiem pod nosem przychodzi po stypendium i po otrzymaniu pieniędzy woda sodowa uderza mu do głowy. Idzie to w bardzo złym kierunku. Gdy to widzimy, reagujemy - mówi Kot działający w Tatrzańskim Związku Narciarskim.
Skuteczne połączenie kadr
Kamil Stoch skończy w tym roku 34 lata, podobnie Piotr Żyła. Dawid Kubacki jest od nich trzy lata młodszy. Obecny sezon daje nadzieję, że gdy zdecydują się na zakończenie kariery, polskich skoków nie czeka zapaść. Duża w tym zasługa Michala Doleżala.
Po zakończeniu ostatniego sezonu trener polskiej kadry połączył kadry A i B. I ostatnie tygodnie pokazują, że było to bardzo dobre posunięcie. W konkursach PŚ punkty zdobywają już nie tylko Stoch, Kubacki i Żyła, ale także młodsi: Klemens Murańka, Paweł Wąsek i Aleksander Zniszczoł. Nie można też zapominać o Jakubie Wolnym.
- Doleżal uczy się na błędach poprzednika. Połączenie kadry A i B było bardzo dobrą decyzją. Nie ma już sztucznego podziału, jest grupa 12 skoczków, ich rywalizacja na pewno podnosi poziom. Efekty widać gołym okiem - ocenia Kot.
- Przede wszystkim nie mamy pustki. Młodsi skoczkowie zaczynają powoli wchodzić do Pucharu Świata, zmiany następują płynnie. I na szczęście w kadrze pojawiają się też 20-latkowie, jak Tomek Pilch i Paweł Wąsek - wymienia.
Od lat w Polsce działa LOTOS Cup, cykl zawodów dla młodych skoczków narciarskich powstały w ramach Programu Rozwoju Skoków Narciarskich Polskiego Związku Narciarskiego. Na szczęście ostatnie sukcesy Kamila Stocha i spółki poprawiły frekwencję na imprezach. Sam mistrz także aktywnie działa w zakopiańskim klubie "Eve-nement", gdzie szkolą się jego następcy.
- Działa to pod przewodnictwem Ewy Stoch, jej brata i Kamila, który też dogląda, jak rozwijają się młodzi skoczkowie. Widzę, że klub prowadzony jest bardzo profesjonalnie, pod okiem dwóch trenerów: Krzyśka Miętusa i Andrzeja Zaryckiego. Poczekamy chwilę i wyskoczą z niego kolejne perełki. Mam już trochę lat, ale liczę na to, że dożyję kolejnej zmiany pokoleniowej - mówi nam ojciec trzykrotnego mistrza olimpijskiego, Bronisław Stoch (więcej TUTAJ).
Rafał Kot zwraca też uwagę, że czasem przepadają wielkie talenty z powodu nadgorliwości rodziców, którzy chcieliby szybko zbić pieniądze na swoich dzieciach. Ale to problem, z którym mierzą się nie tylko skoczkowie.
Wielki sukces Dolezala. Tego nie zrobił nawet Horngacher--->>>