- Cała maestria tego, co się stało w Oberstdorfie, polegała na powtórzeniu pierwszego skoku. Szaleństwo zostało nagrodzone. Piotrek za swoją nieobliczalność jest czasem chwalony, ale również wyśmiewany. A w sobotę właśnie to stało się ogromną wartością. Żeby coś wygrać, trzeba sięgać po środki nadzwyczajne. Nie wiem, co przeważyło. Być może to, że pograł sobie na gitarze przed zawodami, a może jednak możliwość zdobycia tytułu w stosunkowo późnym momencie kariery, bo w wieku 34 lat. Został przecież najstarszy złotym medalistą mistrzostw w historii - wnioskował w rozmowie z WP SportoweFakty Włodzimierz Szaranowicz, legendarny już dziennikarz, komentator telewizyjny.
Niestandardowe metody na oddalenie od siebie stresu ma też mama Piotra, Ewa Żyła. Po peanach na cześć swojego dziecka i wielokrotnym powtarzaniu, jak dumna jest z syna, wypaliła, że złota na dużej skoczni na pewno już nie zdobędzie.
- Musiałby mieć straszną formę i dużo szczęścia. W skokach szczęście jest bardzo potrzebne. Prawda? - kwitowała swoją wypowiedź zaraz po konkursie Ewa Żyła. Do tego oczywiście było mnóstwo śmiechu. Dokładnie jak podczas rozmów z jej synem.
ZOBACZ WIDEO: Oberstdorf 2021. Zwykła maseczka na MŚ nie wystarczy. "To jest wymóg konieczny"
Pod koniec sobotniego konkursu, wokół zeskoku trenerzy, dziennikarze i skoczkowie, którzy start mieli już za sobą, z nerwów chowali twarze w rękach. Różnice punktowe były znikome, a dominator sezonu Halvor Egner Granerud przegrał wcześniej, niż ktokolwiek przypuszczał. Poziom adrenaliny wzrósł do wartości dawno przekraczającej zdrowe normy. Nie mówiąc już o milionach widzów przed telewizorami, których kłykcie bielały od zaciskania kciuków. Wtedy na belce usiadł Piotr Żyła. Pełen luz, uśmiech na twarzy.
Jakby to zwycięstwo od rana miał wpisane w kalendarz.
- Jak w drugiej serii usiadłem na belce, chciało mi się śmiać. Myślę sobie: zamykam konkurs, za mną nikt nie jedzie. Mogę iść full gas. Ani trochę się nie denerwowałem - przyznał po konkursie Piotr Żyła, sensacyjny złoty medalista mistrzostw w Oberstdorfie.
Obłęd. Zwyczajne szaleństwo. A w rzeczywistości - organiczna bariera ochronna przed oczekiwaniami otoczenia.
Kiedy tabloidy wchodziły w życie Żyły buciorami spapranymi medialnym błotem, zrezygnował z kontaktu z dziennikarzami po zawodach. Nie chciał pytań o życie prywatne. Później tłumaczył, że to był jego sposób na skupienie się. Kiedy opadł kurz, a sfera prywatna się normalizowała, wrócił do wywiadów. I żartów. Tak samo niewyszukanych jak wcześniej. Tyle że teraz to zachowanie było jakby bardziej przemyślane, konsekwentne.
I szaleństwo, nawet to w pasach bezpieczeństwa, się opłaciło. Właśnie dzięki niemu został mistrzem świata. Człowiek, który ma kilkakrotnie więcej obserwujących na Facebooku niż największe zagraniczne gwiazdy skoków (i niemal dwa razy więcej od Adama Małysza), udowodnił, że nie jest człowiekiem-memem, gwiazdą internetu. I tak naprawdę nigdy nim nie był. Jest sportowcem z krwi i kości. I to wybitnym. Bo mistrzostwa świata nie zdobywa się przez przypadek.
Konsekwencję w dążeniu do celu wypracowuje się latami. A jemu trudno jej odmówić. W 2002 roku w rozmowie z "Bravo Sportem" nastoletni Żyła powiedział przecież pamiętne słowa: - Uwielbiam skoki narciarskie. Chcę zostać mistrzem Polski, a później może nawet mistrzem świata!
I co? I teraz już nikomu nie wolno się z niego śmiać.