Przed sezonem 2021/22 mało kto obstawiał, że młody Norweg zapisze się wielkimi literami w historii. Tak się jednak stało. Po słabszych pierwszych występach w Niżnym Tagile i w Ruce zaczął regularnie meldować się w czołowej dziesiątce, od czasu do czasu stając także na podium. W Turnieju Czterech Skoczni zajął wysokie drugie miejsce, ustępując jedynie świetnie dysponowanemu Ryoyu Kobayashiemu. Podkreślono wówczas, że trzeba mieć na uwadze skoczka z kraju fiordów w kontekście zbliżających się igrzysk olimpijskich.
Stawianie go w roli faworyta okazało się słuszne. Na skoczni normalnej co prawda medalu wywalczyć się nie udało. Po dwóch solidnych próbach Lindvik został sklasyfikowany na siódmej pozycji. Inaczej było jednak w konkursie na dużym obiekcie. Tam po pierwszej serii prowadził Kobayashi. Plasujący się za jego plecami Norweg postanowił zaatakować. Jak się okazało, skutecznie. Po skoku na odległość 140 metrów wyprzedził zawodnika z kraju kwitnącej wiśni o 3,3 pkt i zdobył dla Norwegii pierwszy złoty medal od 2006 roku.
- Buzuje we mnie adrenalina... Jestem przeszczęśliwy. Złoto igrzysk olimpijskich było moim marzeniem, odkąd zacząłem skakać na nartach. To wszystko smakuje szalenie dobrze – przyznał po konkursie w rozmowie z Eurosportem. - Oba skoki były udane, na moim najwyższym poziomie. To niebywałe, że oddałem je w momencie, kiedy to się liczy – dodał. W wieku 23 lat Lindvik zdobył złoto, o którym marzy każdy sportowiec. Wygrał rywalizację na najważniejszej imprezie i zapisał się w historii.
Po igrzyskach skoczek obniżył trochę loty. Jedno zwycięstwo i trzy miejsca w drugiej dziesiątce stawiało pod znakiem zapytania jego dobrą formę na mistrzostwach świata w lotach, tym bardziej że w ciągu swojej kilkuletniej kariery ani razu nie stał na podium na obiektach mamucich. W Vikersund jednak po raz kolejny zaskoczył.
Głównym faworytem do zdobycia złotego medalu był Stefan Kraft, który zwyciężył w poprzedzającym mistrzostwa turnieju Raw Air. W połowie rywalizacji zajmował on drugą pozycję. Prowadził Lindvik, który dzięki fantastycznym próbom na 232,5 i 226,5 metra do drugiego dnia zmagań przystępował jako lider.
Prowadzenia nie oddał, pomimo ataku ze strony Timiego Zajca. Odległości na 230 i 224,5 metra pozwoliły mu sięgnąć po tytuł mistrza świata w lotach narciarskich. Słoweńca wyprzedził o 9,9 pkt.
- To szalone uczucie. Cudowne. Wspaniałe. Wygrać mistrzostwo w lotach na własnej skoczni, przed własną publicznością. Wyjątkowa sprawa, wyjątkowa rzecz. A ja właśnie tego dokonałem. Muszę jeszcze ochłonąć – mówił zadowolony dla portalu skijumping.pl. Podkreślił jednak, że nie był to łatwy konkurs i trzeba było być skupionym przez cztery skoki, jeśli marzyło się o powrocie z imprezy z medalem.
- Wiedziałem, że to nie będzie łatwy konkurs. Starałem się po prostu za dużo nie myśleć o wyniku, a skoncentrować na oddawaniu dobrych skoków. Udało się, moje dzisiejsze skoki były naprawdę dobre i jestem z tego powodu bardzo zadowolony – przyznał w rozmowie z berkutschi.com
Przed mistrzem olimpijskim i mistrzem świata w lotach jeszcze jeden cel. W klasyfikacji generalnej zajmuje czwartą pozycję, tracąc do swojego kolegi Halvora Egnera Graneruda 105 pkt. Przed zawodnikami jeszcze pięć konkursów indywidualnych. Wszystkie rozegrane będą na obiektach mamucich. Lindvik zmotywowany zwycięstwem w Vikersund będzie chciał zaatakować podium. Nie będzie to jednak łatwe. Granerud udowodnił w przeszłości, że też jest znakomitym lotnikiem. W Planicy, która będzie kończyć zmagania, wywalczył srebrny medal na mistrzostwach świata w lotach w 2020 roku. Jest to dla niego szczęśliwa skocznia. Zapowiada się emocjonująca walka do samego końca.
Czytaj także:
"Ten sezon mógłby trwać 10 lat bez przerwy". Stoch jeszcze się nie poddał
Słoweńska dominacja w Vikersund. Dwa lata temu stanowili tło dla pozostałych
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: zimowa wyprawa żony skoczka. I to nie byle jaka!