Jagna Marczułajtis: Całe życie jest mi zimno
Wejścia do polityki nie żałuję, ale jest mi przykro tylko z jednego powodu. Nikt mnie nie przestrzegł, że działalność w sejmie bardzo zaszkodzi mojemu wizerunkowi jako sportowca. Wcześniej żyłam ze swojego wizerunku, przedsiębiorstwo "Jagna Marczułajtis" prosperowało bardzo dobrze. Brałam udział w sponsorowanych imprezach, dawałam twarz i nazwisko różnym przedsięwzięciom. Wszystko pięknie się kręciło i nagle się skończyło. Wyjście z sejmu równało się odarciu ze wszystkiego, co było, zanim się do niego weszło. Trzeba było sobie radzić i zaczynać wszystko od nowa. Polityka nie była warta poświęcenia dorobku sportowego.
Szefowania komitetowi odpowiedzialnemu za przygotowania do organizacji igrzysk olimpijskich w Krakowie także pani nie żałuje?
Igrzysk to powinni żałować Polacy. O Światowe Dni Młodzieży nikt nie pytał w referendum, o Euro 2012 także nie. A daliśmy radę, przeżywaliśmy i będziemy wspominać przez lata. Polacy są świetnymi kibicami, ale projektu igrzysk nie chcieli lokalni politycy, bo kłuło ich w oczy, że ktoś taki jak ja osiąga w życiu kolejny sukces. Uważam, że sukcesem było zorganizować gwarancje rządowe, przygotować wszystkie wnioski, przekonać MKOl, że jesteśmy poważną kandydaturą. Niechęć lokalnych polityków z zawiści i zazdrości przerodziła się w referendum, w którym pomysł z igrzyskami upadł. Nie miałam na to wpływu, uważam, że Polska dużo straciła nie uczestnicząc w dalszym procesie starania się o organizację takiej imprezy. Byliśmy gospodarzami turniejów w siatkówce, piłce ręcznej, tak samo żylibyśmy igrzyskami. Polacy to naród, który potrafi się zmobilizować, dać radę, kiedy trzeba. Pokazalibyśmy klasę i świetną organizację.
Zarzucano pani, że chciała pani igrzysk w Krakowie, żeby zarobić na swoich działkach i obiektach na Podhalu.
To kompletna bzdura, przez internet przelała się fala nienawiści wynikająca z braku wiedzy. Trudno mi to nawet komentować. Trzeba było do mnie zadzwonić i zapytać, ile mam tych działek i jak mogę na nich zarobić.
Pani mąż Andrzej Walczak został złapany w prowokacji dziennikarskiej, gdy miał proponować łapówkę za przychylne pisanie o igrzyskach w Krakowie.
Kolejna sprawa, która została pokazana w krzywym zwierciadle. Mój mąż nie był upoważniony do żadnych rozmów z mediami ani przeze mnie, ani przez komitet. Zrobił, co zrobił, ale nikomu nie proponował pieniędzy. Wystarczy dokładnie przesłuchać stenogramy, by zrozumieć, że to dziennikarz sugerował chęć wynagrodzenia za przychylne pisanie o idei igrzysk w Krakowie. Prokuratura nie dopatrzyła się żadnego przestępstwa, mąż nie był nawet wzywany i przesłuchiwany. Namawianie do dobrego pisania o jakimś projekcie to marketing, wszystkie miasta kandydujące stosują taką taktykę. Nadmuchano balonik, który miał być nadmuchany i pęknąć tak, żeby wywołać skandal w odpowiednim momencie. Redakcje dwóch bulwarowych małopolskich gazet po referendum zamieściły zdjęcia z szampanem i podpisem, że zadanie zostało wykonane.
Przy pani nazwisku dość często w mediach pojawiały się różne afery i skandale.
Jakie jeszcze?
Pod koniec kariery zarzuciła pani trenerowi Pawłowi Dawidkowi, że zwyzywał panią podczas mistrzostw Polski.
A miałam pozwolić, żeby to przeszło bez echa? Młodzież patrzy, dojrzała zawodniczka jedzie, matka dwóch córek, a tu trener pozwala sobie na takie słowa. Poczekałam tydzień, aż przeprosi, a że nie przeprosił, to się z nim pochandryczyłam. Zaczęłam walczyć, także dając przykład młodzieży - że warto dbać o swoje dobre imię. To nie był żaden skandal, chciałam tylko, żeby sprawiedliwości stało się zadość. Media przynajmniej miały pożywkę, bo to już była era szalejącego internetu, a wiadomo, że jak ktoś kogoś nie zabije, albo nie bzyknie, to się artykuł nie kliknie. Z jednej strony nie jest miłe mieć przypiętą łatkę awanturniczki, z drugiej - gdybym o siebie nie walczyła, niczego bym nie osiągnęła.
To znaczy?
Walczyłam z Polskim Związkiem Snowboardu o to, żebym mogła trenować z Francuzami, żebym mogła pojechać na igrzyska, żeby realizować swoją wizję przygotowań. Gdyby nie mój upór, nie byłabym na czwartym miejscu w Salt Lake City, pewnie nawet bym w tych zawodach nie wystartowała. Tamten sukces był dla mnie szczególnie ważny także dlatego, że udowodniłam wszystkim, którzy we mnie nie wierzyli, z prezesem związku na czele, że miałam rację. I że warto walczyć o swoje. Moje życie to zawsze była walka o coś. Najpierw o to, żeby nie wychodzić z ciepłego łóżka, potem o rękawiczki, treningi z Francuzami, a dzisiaj - o zdrowie mojego dziecka. Albo jesteś wojownikiem, albo jak pies na łańcuchu czekasz na to, co rzucą ci do miski. Potrzeba było dużo wytrwałości, cierpliwości.
Odporności na upadki?
W każdym sporcie jest tak, że jak się nie przewrócisz, to się nie nauczysz. Te upadki są po to, żeby wyciągać z nich wnioski. Także życiowe. Cały czas jestem niepoprawną optymistką, myślę, że wszystko dobrze się skończy i z nadzieją patrzę w przyszłość. Nie da się ukryć, że życiową glebę zaliczyłam nie raz, zwłaszcza w ostatnim czasie. Spadłam z wysokiego konia, z pasma sukcesów, dlatego tak trudno było się przestawić i na życie po sporcie i na życie w innych okolicznościach zgotowanych przez los.
Za dwa tygodnie rozpoczną się igrzyska w Pjongczangu. Medale Kamila Stocha to oczywistość?
Mamy mocno rozbudzone nadzieje, ale sukcesy Adama Małysza i teraz Kamila Stocha są wystarczającym uzasadnieniem naszej wiary w medale w skokach narciarskich. Tyle że igrzyska to wyjątkowe zawody i trzeba pamiętać, że może dojść do niespodzianek. Kiedyś Simon Ammann wygrywał na igrzyskach, a teraz jest w trzeciej dziesiątce skoczków. Igrzyska mają swoją niepowtarzalną atmosferę, która wpływa na psychikę sportowców, sprawia, że czasami faworyci lądują daleko z tyłu. Wierzę jednak w Kamila, cała rodzina Stochów to ludzie mocno stąpający po ziemi, wykształceni, na poziomie. Skupieni na tym, co robią. Kamil doskonale odnalazł się w trudnym świecie, bo miał mocne podstawy. Radzi sobie z presją, która na nim ciąży. Dziennikarze i kibice mają olbrzymie wymagania i są bezlitośni, z tym trzeba nauczyć się żyć. Pamiętam, kiedy Adam był piąty w Pucharze Świata i wszyscy pisali, że się skończył. Kiedyś po serii zwycięstw zajęłam na jakichś zawodach w Polsce drugie miejsce to nie pisano, że ktoś tam wygrał, ale że Marczułajtis przegrała. Kamil ma jednak wokół siebie ludzi, którzy nie dadzą mu zrobić krzywdy. Nie tylko Adama.