Jagna Marczułajtis: Całe życie jest mi zimno

Michał Kołodziejczyk
Michał Kołodziejczyk
Przez jedną kadencję była pani posłem Platformy Obywatelskiej. Nie chciałaby pani wrócić do polityki?

Wejścia do polityki nie żałuję, ale jest mi przykro tylko z jednego powodu. Nikt mnie nie przestrzegł, że działalność w sejmie bardzo zaszkodzi mojemu wizerunkowi jako sportowca. Wcześniej żyłam ze swojego wizerunku, przedsiębiorstwo "Jagna Marczułajtis" prosperowało bardzo dobrze. Brałam udział w sponsorowanych imprezach, dawałam twarz i nazwisko różnym przedsięwzięciom. Wszystko pięknie się kręciło i nagle się skończyło. Wyjście z sejmu równało się odarciu ze wszystkiego, co było, zanim się do niego weszło. Trzeba było sobie radzić i zaczynać wszystko od nowa. Polityka nie była warta poświęcenia dorobku sportowego.

Szefowania komitetowi odpowiedzialnemu za przygotowania do organizacji igrzysk olimpijskich w Krakowie także pani nie żałuje?

Igrzysk to powinni żałować Polacy. O Światowe Dni Młodzieży nikt nie pytał w referendum, o Euro 2012 także nie. A daliśmy radę, przeżywaliśmy i będziemy wspominać przez lata. Polacy są świetnymi kibicami, ale projektu igrzysk nie chcieli lokalni politycy, bo kłuło ich w oczy, że ktoś taki jak ja osiąga w życiu kolejny sukces. Uważam, że sukcesem było zorganizować gwarancje rządowe, przygotować wszystkie wnioski, przekonać MKOl, że jesteśmy poważną kandydaturą. Niechęć lokalnych polityków z zawiści i zazdrości przerodziła się w referendum, w którym pomysł z igrzyskami upadł. Nie miałam na to wpływu, uważam, że Polska dużo straciła nie uczestnicząc w dalszym procesie starania się o organizację takiej imprezy. Byliśmy gospodarzami turniejów w siatkówce, piłce ręcznej, tak samo żylibyśmy igrzyskami. Polacy to naród, który potrafi się zmobilizować, dać radę, kiedy trzeba. Pokazalibyśmy klasę i świetną organizację.

Zarzucano pani, że chciała pani igrzysk w Krakowie, żeby zarobić na swoich działkach i obiektach na Podhalu.

To kompletna bzdura, przez internet przelała się fala nienawiści wynikająca z braku wiedzy. Trudno mi to nawet komentować. Trzeba było do mnie zadzwonić i zapytać, ile mam tych działek i jak mogę na nich zarobić.

Pani mąż Andrzej Walczak został złapany w prowokacji dziennikarskiej, gdy miał proponować łapówkę za przychylne pisanie o igrzyskach w Krakowie.

Kolejna sprawa, która została pokazana w krzywym zwierciadle. Mój mąż nie był upoważniony do żadnych rozmów z mediami ani przeze mnie, ani przez komitet. Zrobił, co zrobił, ale nikomu nie proponował pieniędzy. Wystarczy dokładnie przesłuchać stenogramy, by zrozumieć, że to dziennikarz sugerował chęć wynagrodzenia za przychylne pisanie o idei igrzysk w Krakowie. Prokuratura nie dopatrzyła się żadnego przestępstwa, mąż nie był nawet wzywany i przesłuchiwany. Namawianie do dobrego pisania o jakimś projekcie to marketing, wszystkie miasta kandydujące stosują taką taktykę. Nadmuchano balonik, który miał być nadmuchany i pęknąć tak, żeby wywołać skandal w odpowiednim momencie. Redakcje dwóch bulwarowych małopolskich gazet po referendum zamieściły zdjęcia z szampanem i podpisem, że zadanie zostało wykonane.

Przy pani nazwisku dość często w mediach pojawiały się różne afery i skandale.

Jakie jeszcze?

Pod koniec kariery zarzuciła pani trenerowi Pawłowi Dawidkowi, że zwyzywał panią podczas mistrzostw Polski.

A miałam pozwolić, żeby to przeszło bez echa? Młodzież patrzy, dojrzała zawodniczka jedzie, matka dwóch córek, a tu trener pozwala sobie na takie słowa. Poczekałam tydzień, aż przeprosi, a że nie przeprosił, to się z nim pochandryczyłam. Zaczęłam walczyć, także dając przykład młodzieży - że warto dbać o swoje dobre imię. To nie był żaden skandal, chciałam tylko, żeby sprawiedliwości stało się zadość. Media przynajmniej miały pożywkę, bo to już była era szalejącego internetu, a wiadomo, że jak ktoś kogoś nie zabije, albo nie bzyknie, to się artykuł nie kliknie. Z jednej strony nie jest miłe mieć przypiętą łatkę awanturniczki, z drugiej - gdybym o siebie nie walczyła, niczego bym nie osiągnęła.

To znaczy?

Walczyłam z Polskim Związkiem Snowboardu o to, żebym mogła trenować z Francuzami, żebym mogła pojechać na igrzyska, żeby realizować swoją wizję przygotowań. Gdyby nie mój upór, nie byłabym na czwartym miejscu w Salt Lake City, pewnie nawet bym w tych zawodach nie wystartowała. Tamten sukces był dla mnie szczególnie ważny także dlatego, że udowodniłam wszystkim, którzy we mnie nie wierzyli, z prezesem związku na czele, że miałam rację. I że warto walczyć o swoje. Moje życie to zawsze była walka o coś. Najpierw o to, żeby nie wychodzić z ciepłego łóżka, potem o rękawiczki, treningi z Francuzami, a dzisiaj - o zdrowie mojego dziecka. Albo jesteś wojownikiem, albo jak pies na łańcuchu czekasz na to, co rzucą ci do miski. Potrzeba było dużo wytrwałości, cierpliwości.

Odporności na upadki?

W każdym sporcie jest tak, że jak się nie przewrócisz, to się nie nauczysz. Te upadki są po to, żeby wyciągać z nich wnioski. Także życiowe. Cały czas jestem niepoprawną optymistką, myślę, że wszystko dobrze się skończy i z nadzieją patrzę w przyszłość. Nie da się ukryć, że życiową glebę zaliczyłam nie raz, zwłaszcza w ostatnim czasie. Spadłam z wysokiego konia, z pasma sukcesów, dlatego tak trudno było się przestawić i na życie po sporcie i na życie w innych okolicznościach zgotowanych przez los.

Za dwa tygodnie rozpoczną się igrzyska w Pjongczangu. Medale Kamila Stocha to oczywistość?

Mamy mocno rozbudzone nadzieje, ale sukcesy Adama Małysza i teraz Kamila Stocha są wystarczającym uzasadnieniem naszej wiary w medale w skokach narciarskich. Tyle że igrzyska to wyjątkowe zawody i trzeba pamiętać, że może dojść do niespodzianek. Kiedyś Simon Ammann wygrywał na igrzyskach, a teraz jest w trzeciej dziesiątce skoczków. Igrzyska mają swoją niepowtarzalną atmosferę, która wpływa na psychikę sportowców, sprawia, że czasami faworyci lądują daleko z tyłu. Wierzę jednak w Kamila, cała rodzina Stochów to ludzie mocno stąpający po ziemi, wykształceni, na poziomie. Skupieni na tym, co robią. Kamil doskonale odnalazł się w trudnym świecie, bo miał mocne podstawy. Radzi sobie z presją, która na nim ciąży. Dziennikarze i kibice mają olbrzymie wymagania i są bezlitośni, z tym trzeba nauczyć się żyć. Pamiętam, kiedy Adam był piąty w Pucharze Świata i wszyscy pisali, że się skończył. Kiedyś po serii zwycięstw zajęłam na jakichś zawodach w Polsce drugie miejsce to nie pisano, że ktoś tam wygrał, ale że Marczułajtis przegrała. Kamil ma jednak wokół siebie ludzi, którzy nie dadzą mu zrobić krzywdy. Nie tylko Adama.

Przeczytaj pozostałe teksty tego autora ->


Czy Jagna Marczułajtis to najlepsza polska snowboardzistka w historii?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×