Jakie to uczucie, stać i czekać, aż przeciwnik uderzy? Opowiada uczestnik punchdown

- Ludzie często mnie pytają, jakie to uczucie stać i czekać, aż przeciwnik uderzy cię w twarz. Trudno je opisać. Jest dziwnie. Powiem tyle, że nie czuć bólu. Zagłusza go adrenalina - mówi Marek "Maras" Neryng, zawodnik startujący w slap fightingu.

Grzegorz Wojnarowski
Grzegorz Wojnarowski
Marek Neryng Instagram / marek.neryng / Na zdjęciu: Marek Neryng
Grzegorz Wojnarowski, WP SportoweFakty: Naprzeciwko stoi wielki chłop, wymierza cios w policzek, a pan nawet nie może się bronić? Co pan czuje?

Marek Neryng, uczestnik zawodów w slap fightingu: Często mnie pytają, jakie to uczucie. Dziwne. Człowiek stoi, czeka i ma nadzieję, że nie zostanie znokautowany. Na sekundę zamykam oczy, a jak je otwieram, i widzę przeciwnika, to wiem, że jest dobrze. Trenerzy podpowiadają, żeby oczekując na cios patrzeć na przeciwnika. I na ostatniej gali Punchdown tak robiłem. Patrzyłem też na jego ramię i liczyłem zamachy. Dwa razy możemy przymierzyć, za trzecim musimy już uderzyć.

Startują z nami zawodnicy, którzy uprawiali lub uprawiają sporty walki i dla nich oczekiwanie na cios bez możliwości obrony jest jeszcze dziwniejsze niż dla mnie. W końcu sporty walki polegają na tym, żeby nie dać się uderzyć w głowę. Samo przyjęcie ciosu też jest zdarzeniem trudnym do opisania. Tyle lat żyję, a nigdy wcześniej nikt mnie tak nie uderzył.

Może pan jednak spróbuje to opisać?

Kurczę, naprawdę trudno to zrobić. Mogę powiedzieć tyle, że bólu nie ma. Adrenalina jest na tak wysokim poziomie, że go zagłusza.

ZOBACZ WIDEO: Zwycięstwo "Pudziana" nie przyszło łatwo? Mówi o kontuzji

Większość osób w Polsce nadal ma mgliste pojęcie o slap fightingu. Na czym to polega?

W tym sporcie uderzamy przeciwnika otwartą dłonią w twarz. W Polsce robimy to przy specjalnie skonstruowanym do tego stole o szerokości 70 centymetrów. Jeśli chodzi o uderzenie, nie może być to cios sierpowy ani pchany od dołu. Ręka ma spadać na twarz przeciwnika z boku. Nie wolno uderzać nasadą nadgarstka, trzeba całą dłonią. Nogi układamy wzdłuż stołu, jedną stajemy lekko z przodu. Nie możemy wyprowadzać ciosów z biodra, tak jak robią to pięściarze. Przy uderzeniu stopy nie powinny za bardzo odrywać się od ziemi. Jeśli ktoś podniesie całą stopę albo podskoczy, jest to klasyfikowane przez sędziów jako faul.

W turniejach Punchdown, jednej z najmocniejszych organizacji na świecie, startuje 16 zawodników w systemie pucharowym. W naszych pojedynkach każdy zawodnik ma trzy uderzenia. Jeśli po nich obaj rywale są zdolni do walki, o zwycięstwie decydują sędziowie. Jeśli są niejednogłośni, zarządzają dogrywkę.

Pytałem o przyjmowanie ciosów, zapytam o ich zadawanie. Czy miał pan problem, żeby się przemóc i uderzyć z całej siły rywala, który się nie broni?

Nie miałem. Myślałem tylko o tym, żeby wyprowadzić jak najlepszy cios. Nie mówię, że robiłem to z przyjemnością, ale nie zastanawiałem się, co się stanie z przeciwnikiem. Do ostatniego weekendu w zawodach slap fightingu nie zdarzało się, żeby po trafieniu zawodnicy mieli poważne problemy zdrowotne. Kiedy na wiosnę, na gali Punchdown 4, wygrałem walkę pokazową przez nokaut, mojego przeciwnika odcięło, nic nie pamiętał, ale za godzinę rozmawiałem z nim i nic go nie bolało.

No właśnie, w weekend podczas gali Punchdown 5 we Wrocławiu Artur Walczak dostał cios, po którym trafił do szpitala. Walczy o życie. Był pan tam.

Przykra sprawa. W życiu bym nie pomyślał, że na zawodach w naszej dyscyplinie coś takiego może się wydarzyć. Znokautowanych zawodników odcinało, ale po kilku minutach dochodzili do siebie i wszystko było w porządku. Tak zareagowało choćby kilku chłopaków znokautowanych we Wrocławiu. Przykładali lód do twarzy i tyle. A dlaczego z Arturem stało się inaczej? Nie chcę gdybać. Poczekajmy na opinię lekarzy. Oni będą wiedzieli, dlaczego uderzenie otwartą dłonią wyrządziło Arturowi tak duże szkody.

Chcę podkreślić, że opiekę medyczną w czasie gal mamy bardzo dobrą. Jest trzech ratowników, sprzęt medyczny jak z dobrze wyposażonej karetki. Federacja o nas dba. Wydawało się, że nic złego nie może się stać, a jednak się stało. Artur jest w stanie krytycznym, a na slap fighting wylała się fala hejtu.

Czy po tym coś się zmieni w pańskim podejściu do uprawianej dyscypliny? 

Wiadomo, że takie fatalne sytuacje zostają w głowie i dają do myślenia. Cieszę się, że wróciłem do domu cały, choć lekko obolały. Czy coś się we mnie zmieni? Nie wiem, czas pokaże. Na razie przede wszystkim mam nadzieję, że Artur wyjdzie z tego, że skończy się dobrze.

Dobrze się znacie w swoim środowisku? Kolegę chyba trudniej uderzyć z całej siły?

Wchodząc do slap fightingu myślałem, że nie będziemy się trzymać razem i zawierać bliższych znajomości. Jest jednak inaczej. Znamy się, rozmawiamy, wymieniamy doświadczeniami. Ale potem stajemy naprzeciwko siebie i robimy swoje.

Po co startuje pan w takich zawodach? Co pana w nich kręci?

Za pierwszym razem byłem po prostu ciekawy, co to takiego. Sam się nie zgłosiłem. Dostałem telefon od mojego trenera Radka Słodkiewicza, który zaczął współpracę z federacją i został poproszony o wyznaczenie dwóch zawodników do meczu pokazowego. Potem zadzwonił do mnie też współwłaściciel federacji. Pomyślałem sobie, że jak nie spróbuję, będę żałował. Przygotowywałem się przez miesiąc, potem jeździłem na sesje zdjęciowe, na nagrania trailerów, konferencję prasową. No i wreszcie na same zawody do Warszawy. W całym życiu nie miałem tak zwariowanego miesiąca. Sam start okazał się sukcesem. Federacja zaproponowała mi start w turnieju. Potrzebowałem kilku dni na zastanowienie, ale postanowiłem wystąpić. Tym razem sukcesu jednak nie było, na Punchdown 5 przegrałem pierwszy pojedynek na punkty. Czy będę walczył dalej? Zobaczymy. Na razie łapiemy oddech po gali. Wiem jednak, że federacja ma wobec mnie plany.

Jak wy w ogóle trenujecie?

Ja od ośmiu lat startuję w profesjonalnych zawodach w siłowaniu na rękę, więc mam bardzo dobre przygotowanie siłowe. A jak już wiem, że startuję w slap fightingu, zmieniam trening. Siłownia zostaje, choć w delikatniejszej formie. Dochodzi trening motoryczny. Trener, z którym współpracuję, z tej mojej siły stara się wykrzesać moc i dynamikę. Mam zajęcia z piłkami lekarskimi, z młotem, dużo rozciągania, gimnastyki, ćwiczeń zapaśniczych. Do tego trening karku i głowy, ostatnio właśnie na to położyliśmy duży nacisk. W sumie przed ostatnią galą trenowałem pięć razy w tygodniu.

Trening karku i głowy miał zwiększyć pańską odporność na uderzenia? To się w ogóle da wypracować?

Popracować nad tym można, choć to jasne, że żaden trener nie będzie bił zawodnika w głowę, bo w niczym mu w ten sposób nie pomoże. Kark można trenować, wzmacniać na różne sposoby. Na przykład wykonując 500 ruchów samym karkiem pod różnymi kątami. Nakłada się też specjalny czepek z obciążeniami i wzmacnia się mięśnie karku. Do tego trening zapaśniczy. Łapanie się za głowę, ściąganie do dołu. Kiedy próbuje się z tego wyjść, sam kark bardzo się wzmacnia.

Kto startuje w zawodach w slap fightingu?

Na pierwszych galach walczył ten, kto się zgłosił. Sport był nowy, federacja się uczyła, doprecyzowała przepisy. Z każdą kolejną galą Punchdown było jednak coraz bardziej profesjonalnie. Nie bili się już tylko duzi i dobrze zbudowani faceci, a zawodnicy uprawiający inne dyscypliny. Strongmani, armwrestlerzy, przedstawiciele sportów walki. Na Punchdown 5 we Wrocławiu karta walk była jak do tej pory najmocniejsza.

Slap fighting traktuje pan jako zajęcie dodatkowe, swego rodzaju przygodę. Czym zajmuje się pan na co dzień?

Pracuję w dość dużej firmie, która produkuje meble na wymiar. Jestem koordynatorem produkcji. Jeśli potrzeba, pracuję też fizycznie. Zwykła praca, nic szczególnego. Poza tym od dziewięciu lat regularnie trenuję na siłowni, tak jak już wspominałem zajmuję się armwrestlingiem. Staram się być aktywnym fizycznie, dbać o sylwetkę.

Większość mężczyzn w pańskim wieku chciałoby mieć taką, jak pan.

Chcę pokazywać innym, że jeśli jest się przed pięćdziesiątką - ja mam 47 lat - to wcale nie trzeba już tylko siedzieć przed telewizorem i przełączać kanały. Można robić coś innego. Niekoniecznie polecam slap fighting, ale siłownię, bieganie, ruch już jak najbardziej.

Planuje pan dłuższą karierę w slap fightingu?

Na pewno zostaję w Punchdown. Wiem, że są pomysły zarówno na mnie, jak i na rozwój federacji. Nie zdradzę tajemnicy jeśli powiem, że organizatorzy nawiązali kontakt z amerykańską federacją i w planach na przyszły rok jest mecz Polska kontra USA.

Czytaj także:
Organizatorzy Punchdown 5 odpierają zarzuty. Wyjaśnili kwestię karetki
"Waluś" walczy o życie po gali PunchDown. O co chodzi w slap fightingu?

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×