Magdalena Piekarska: Czułam, jakby w przełyku utknął mi popcorn. To był nowotwór

Kamil Kołsut
Kamil Kołsut
Który moment był najtrudniejszy?

Najtrudniejszy był dzień, kiedy zaczęły mi wypadać włosy. Wiedziałem, że do tego dojdzie, ale nie umiałam się przygotować. Miałam przecież zapuszczać je do ślubu! Żegnałam się z włosami bardzo długo, nie byłam na tyle twarda, żeby je po prostu ogolić. A miałam ich na tyle dużo, że trochę to trwało. Pani doktor śmiała się nawet: "Tyle włosów, co pani ma teraz, to wielu chciałoby mieć wyjściowo!". W końcu zrobiło się ich tak mało, że koleżanka ogoliła mnie "na jeżyka".

Dla kobiety to musi być bardzo trudne.

A i tak miałam trochę szczęścia w nieszczęściu. Dziewczynie, która chorowała ze mną, włosy wypadły z dnia na dzień. Ja mogłam się do nowego wizerunku powoli przyzwyczajać. Oczywiście, bałam się. Bo co? Mam być łysa, z odstającymi uszami? Zrezygnowałam jednak z zakupu peruki. Chwilę chodziłam w turbanie, ale przez upał zrezygnowałam. Później była czapeczka z daszkiem. Przez wzrost - 1,92 m - i sportowym ubiorem ludzie często brali jednak mnie za mężczyznę.

Bolało czy bawiło?

Męczyło. Aż zmieniłam taktykę, zaczęłam nosić sukienki i miałam święty spokój.

Miała pani wrażenie, że niektórzy znajomi boją się podejść, nie wiedzą, jak się zachować?

Cały czas miałam przy sobie rodzinę, narzeczonego. Widywałam się i pisałam z koleżankami z kadry, byłam na bieżąco z szermierką. Często dostawałam od nich fotki, pojawiło się na nich nawet łóżko z dorysowaną strzałką i napisem: "To miejsce dla Pieksy". Duże wsparcie okazały mi Polski Związek Szermierczy i Wojsko Polskie. Generalnie spotkałam się z dużą serdecznością i zainteresowaniem. Jasne, zdziwiły mnie pewne osoby, które się nie odezwały. Może przyjaciół poznaje się w biedzie, a może faktycznie nie wiedziały, jak zacząć.

O nowotworze publicznie poinformowała pani dopiero po wyleczeniu.

Uznałam, że chcę ten trudny czas przeżyć w gronie moich najbliższych. Dużo ludzi podczas turniejów szermierczych pytało, gdzie jestem i dlaczego mnie nie ma. Wyszłam z założenia, że jeżeli ktoś zapyta, to powiem prawdę. Po prostu nie robiłam tego publicznie. Od początku zakładałam, że podzielę się tym dopiero po fakcie.

Choroba panią zmieniła?

Podczas leczenia spotkałam chłopaka, który przychodził na chemioterapię na sześć godzin. Pielęgniarka powiedziała mu: "Ja to pana zawsze daję za przykład. Bo pan przychodzi na tyle godzin i nie narzeka". On odpowiedział: "Wie pani co, ja to już robię tylko dla mojej mamy. Sam nie wierzę, że coś z tego będzie". Na co pielęgniarka odrzekła: "Ale jest pan tutaj z nami!". Do dziś przechodzą mnie ciarki i mam łzy w oczach. Bardzo mnie to wzruszyło. Każdy dzień, który przeżywamy, jest przecież naszą wygraną.

Zawsze byłam realistką. Od 20 lat miałam w życiu wszystko pod linijkę, ułożone życie od A do Z. Dziś tyle nie planuję, choroba mnie wyciszyła. Nauczyłam się cieszyć z małych rzeczy, nie przejmować bzdurami. Zdarza mi się zatrzymać i zasłuchać dźwięk dzięcioła stukającego w drzewo. Jestem spokojniejsza, mam w sobie więcej luzu. Przed chorobą byłam osobą wierzącą, niepraktykującą. Teraz częściej jestem w kościele. Mówi się, że jak trwoga, to do Boga. Podczas choroby faktycznie byłam w kościele, bo mama suszyła mi głowę. I obiecałam sobie wówczas, że będę tam zachodzić częściej.

Rodzaj zakładu z panem Bogiem?

Trudno powiedzieć. Może ta choroba była znakiem, że powinnam się do Boga bardziej zbliżyć? Tak mi poradził znajomy ksiądz. Dziś, jeśli mam wolną niedzielę, to idę do kościoła i dziękuję za to, że tu jestem, że moi najbliżsi są zdrowi.

Jest dziś pani bardziej szczęśliwa niż przed chorobą?

Na pewno. Szczęście daje mi na przykład to, że mogę tu z panem siedzieć i pić kawę. Czasem łapię się na tym, że siadam za kółko i zaczynam się wkurzać: "Kurde, jedź, ty, ten tamten". A po chwili przychodzi myśl: "Dziewczyno, po co się denerwować! Ty się przecież nigdzie nie spieszysz". Odpuszczam. Tak, jestem bardziej szczęśliwa.

I pewnie mądrzejsza?

Choroba uczy. I mądrości, i pokory. Myślę, że stałam lepszym człowiekiem. Dla innych, dla siebie też.

Nic pani planuje, ale wiadomo, że na horyzoncie jest gwiazda, która wskazuje kierunek. Igrzyska w Tokio.

To moje marzenie. Szermierka, zwłaszcza szpada, jest sportem niewdzięcznym, nieprzewidywalnym, niewymiernym. Mamy jednak duże szanse, aby jako drużyna pojechać na igrzyska. Podczas choroby cały czas czułam się członkiem kadry, tym piątym, nieobecnym duszkiem. Miałam ogromne wsparcie ze strony koleżanek i trenera, co dało mi olbrzymi komfort. Dzięki świadomości, że miejsce na mnie czeka i po pokonaniu choroby nie muszę niczego udowadniać, było łatwiej. Żegnałam dziewczyny przed wyjazdem na mistrzostwa Europy, podczas chemioterapii oglądałam ich walkę o medal. Miałam łzy w oczach. Czułam, że powinnam tam być.

Kwalifikacje do igrzysk zaczynają się w kwietniu. I tak sobie czasem nawet myślę, że po tych wszystkich moich przeżyciach, po pokonaniu takiego przeciwnika, przegrywać walki na planszy będzie po prostu wstyd.

Autor na Twitterze:

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×