(Około)Tenisowy przegląd tygodnia: Kulawa Azarenka i Wielki Szlem w Bogocie

W przeglądzie minionego tygodnia w światowym tenisie prawie rekord świata w prędkości serwisu Raonicia, seria zwycięstw "kulawej" Azarenki, renesans starych idoli i optymistyczne wieści ze szpitala.

W tym tygodniu odbyło się aż pięć imprez głównych cyklów rozgrywek męskich i kobiecych. Tenisiści i tenisistki rywalizowali o punkty i pieniądze w najrozmaitszych zakątkach świata, we wszystkich możliwych układach z grupy: nawierzchnia ziemna, nawierzchnia ceglana, hala i kort otwarty.

Przegląd tygodnia rozpoczniemy od spektakularnej imprezy w Bogocie, gdzie górą była 19-letnia Lara Arruabarrena. Turniej w kolumbijskiej stolicy obsadzony był przekomicznie (rozstawiona z "jedynką" Marina Eraković plasuje się w szóstej dziesiątce rankingu), a apogeum zostało osiągnięte na poziomie ćwierćfinałów. W najlepszej ósemce imprezy nie znalazła się zawodniczka z czołowej setki, przywodząc raczej na myśl średniej klasy turnieje ITF, niż imprezę WTA Tour.

Sam turniej rozstrzygnął się pozytywnie. Imprezę wygrała nastolatka, zostając pierwszą tenisistką w rozgrywkach urodzoną po 1991 roku, która ma na koncie turniejowe zwycięstwo. Turniej w Bogocie zapewne okaże się dla niej przełomowym i być może już niedługo ujrzymy kolejną tenisistkę młodego pokolenia w światowej czołówce.

W katarskiej Ad-Dausze swoją niesamowitą serię kontynuowała Wiktoria Azarenka. Białorusinka wygrała w finale 17. spotkanie z rzędu i wydaje się być murowaną faworytką nadchodzących turniejów w Dubaju, Indian Wells i Miami, a niektórzy już porównują ten sezon do zeszłorocznej eksplozji Novaka Đokovicia. Zabawne jednak są komentarze Azarenki, która mówi, że myśli o Kalendarzowym Złotym Wielkim Szlemie. Wielu znacznie lepszym tenisistkom się to nie udało, a droga do tego wiedzie w szczególności przez trawiaste korty Wimbledonu (dwukrotnie!), gdzie zawodniczka z Mińska nigdy nie prezentowała się zbyt solidnie. Ponoć jednak wiara czyni cuda.

Nie można z okazji turnieju w Katarze pominąć występu Agnieszki Radwańskiej. Zdaje się, że zeszłoroczna forma z Azji jest na razie odległym wspomnieniem. O ile Isia nie wyszła z wprawy w sprawianiu lania niżej notowanym tenisistkom (choć z Varvarą Lepchenko było w I secie gorąco), o tyle półfinałowe spotkanie z Azarenką niestety pokazało, że dystans do Białorusinki tylko się powiększył i chwilowo Polce brak narzędzi do odnoszenia nad nią zwycięstw. Przy okazji meczów krakowianki nasuwa się myśl, że polski Internet jest zmienny jak kobieta. Jeszcze w czasie Austalian Open dominowały pochwalne peany i tytuły zagrzewające Radwańską do boju o wielkoszlemowy półfinał, w sobotę zaś można było przeczytać w pewnym popularnym portalu, że "Nawet kontuzjowana Azarenka okazała się być za silna". Nawet kontuzjowana!

Pod wątpliwość należy też poddać sens rozgrywania zimowych imprez w siedzących na ropie krajach Bliskiego Wschodu. Tenisowego klimatu te turnieje nie mają za grosz, dominują puste trybuny, na których prezentują się od czasu do czasu uśmiechnięci szejkowie pozujący do zdjęć. Na pewno zawodniczki lubią tę odrobinę luksusu i cieplejszej pogody, jednak rozsądniejsze wydaje się rozgrywanie tych turniejów w europejskich halach, gdzie wykładnikiem nie jest tylko pula nagród.

U panów najwięcej emocji wzbudziła impreza w Rotterdamie, gdzie ósmą dziesiątkę turniejowych zwycięstw rozpoczął Roger Federer. Tenisista z Bazylei wzbogacił się o prawie 300 tysięcy euro, a "dobrze poinformowane źródła" donoszą, że za samo pojawienie się w Holandii jego konto zasilił - bagatela - okrągły milion dolarów. Triumf numer 71 przybliżył Federera do trzeciego na liście wszech czasów Johna McEnroe, który wygrał 77 turniejów. Rekordowe 109 tytułów Connorsa zdaje się być jednak niezagrożone.

Szwajcarowi jednak wcale nie było lekko, a w półfinałowym spotkaniu z przeżywającym renesans Nikołajem Dawidienką musiała mu pojawić się przed oczami wizja przegranej. Przyjemnie było zobaczyć starego lisa z Siewierodoniecka znów grającego bez strachu i z błyskiem w oku, zamiast wiekowego przebijaki kolekcjonującego kompromitujące porażki. Optymizmem także nastraja obecność w finale Juana Martína del Potro, który zdaje się powoli wracać na odpowiednie tory.

Na nietypowym korcie w São Paulo (ceglana mączka w hali) Nicolás Almagro ponownie zrobił to, w czym jest najlepszy: wygrał kolejny nic nie znaczący turniej na korcie ziemnym. Hiszpan z zadziwiającą regularnością zdobywa tytuły w małych turniejach, by następnie zawodzić w imprezach, gdzie gra rozchodzi się o duże punkty i pieniądze. Tenisista z Murcji w decydującym pojedynku pokonał przeżywającego drugą młodość "króla Foro Italico", Filippo Volandriego. Włoch, znany głównie z tego, że w 2007 roku na rzymskich kortach sensacyjnie pokonał Rogera Federera, osiągnął finał po prawie sześcioletniej przerwie.

Turniej w San Jose wyróżnił się przede wszystkim perypetiami startujących z nim (lub nie) tenisistów. Na szczególną uwagę zasługują przygody Gaëla Monfilsa. Francuz, któremu regularnie dokuczają urazy kolan, a podczas Australian Open walczył z kontuzją pleców, najpierw w niedzielę zagrał tzw. dead rubber w Pucharze Davisa (mecz rozgrywany, kiedy już jedna z drużyn ma na koncie trzy punkty i losy rywalizacji są przesądzone), następnie w poniedziałek zagrał spotkanie pokazowe w San Jose, które potem poprawił meczem deblowym. Efekt wiadomy i do rozgrywek gry pojedynczej Monfils już nie przystąpił. Niezwykłą historię przeżył także triumfator imprezy, Miloš Raonić. Kanadyjczyk jeszcze w niedzielę był poważnie kontuzjowany, a mimo to we wtorek udanie rozpoczął obronę tytułu, popisując się przy okazji drugim co do szybkości serwisem w historii i posyłając podanie z prędkością przekraczającą 249 kilometrów na godzinę.

I na koniec wieści z tenisowego szpitala. Wciąż opóźnia się powrót do gry Robina Söderlinga. Szwed przyznał ostatnio w wywiadzie, że nie wie, czy jeszcze wróci do rozgrywek, a leczenie mononukleozy może potrwać lata. Brakuje w tourze tenisisty z Tibro, który na kortach Rolanda Garrosa potrafił roznieść Rogera Federera i Rafaela Nadala. Pozostaje liczyć na uśmiech losu, na który na pewno zasługuje. Z bardzo poważnym urazem zmaga się także 10. w kobiecym rankingu Andrea Petković, u której zdiagnozowano pęknięcie stawu krzyżowo-biodrowego i czeka ją pauza co najmniej to końca kwietnia, która może się wydłużyć nawet do kolejnego pół roku.

By zamknąć podsumowanie optymistycznym akcentem, wszystko wskazuje na to, że walkę z rakiem wygrała Alisa Klejbanowa i przesympatyczna Rosjanka powinna niedługo wznowić treningi.

Źródło artykułu: