(Około)Tenisowy przegląd tygodnia: Rozróba na korcie, parasol zamiast rakiety

Po krótkiej przerwie na turniej w Paryżu, wracamy do tygodniowego sprawozdania ze światowych kortów. Bohaterem tygodnia oczywiście David Nalbandian.

Pierwszy tydzień po turnieju wielkoszlemowym zazwyczaj nie obfituje w mnogość wydarzeń, bowiem większość zawodników i zawodniczek wciąż odczuwa trudy wyczerpującego turnieju. Wyjątkiem jest właśnie przerwa między Rolandem Garrosem i Wimbledonem. Tenisiści muszą w dwa tygodnie przestawić się z kortów ziemnych na trawiaste i większość zamiast odpoczynku wybiera start w którejś z imprez rozgrywanych na trawie.

W tym roku cała Europa toczyła nierówną walkę z pogodą. Intensywne opady spowodowały rozciągnięcie na dwa dni finału turnieju mężczyzn w Paryżu i skutecznie paraliżowały rozgrywki w tygodniu następnym. W efekcie, impreza w Queen's Club rozpoczęła się z jednodniowym opóźnieniem, a kobiecy turniej w Birmingham skończy się w poniedziałek (obie finalistki w niedzielę rozegrały dwa spotkania, a przed rozpoczęciem dnia Jie Zheng mogła teoretycznie rozegrać nawet cztery pojedynki!).

Największe nazwiska na starcie zgromadził męski turniej w Halle, który świętował w tym roku jubileusz dwudziestolecia na zawodowej scenie. Właściciel turnieju Ralph Weber dołożył wszelkich starań, by po ubiegłorocznym rozczarowaniu (rezygnacjach Rogera Federera i Robina Söderlinga), tym razem na kortach nie zabrakło wybitnych tenisistów. Dożywotnia umowa wiąże z imprezą wspominanego już Rogera Federera, a na najbliższe trzy lata organizatorom udało się także zakontraktować Rafaela Nadala (rzecz jasna w zamian za tłusty czek).

Oczywiście należy być świadomym, że do turnieju tuż po Wielkim Szlemie najlepsi zawodnicy podejdą ulgowo, zwłaszcza, jeśli doszli w nim daleko. Nadal szybko wywiązał się ze swojego obowiązku, wygrał po jednym meczu w singlu i deblu, po czym ewakuował się na Majorkę, przegrywając w marnym stylu z Philippem Kohlschreiberem. Poważniej do zawodów podszedł Federer, jednak gra Szwajcara także pozostawiała wiele do życzenia, a momentami sprawiał wrażenie, jakby myślami był zupełnie w innym miejscu.

Okazję znakomicie wykorzystał Tommy Haas, który w całym turnieju stracił jednego seta, a w finale pokonał Federera. Przyznam, że nie wierzyłem, że doczekam jeszcze chwili, kiedy trapiony przez poważne kontuzje 34-letni Niemiec (z powodu urazów w czasie kariery dwukrotnie wypadał z notowania ATP) wzniesie w górę turniejowe trofeum. Jeszcze niedawno zastanawiano się, czy Haas w ogóle będzie w stanie wrócić do rywalizacji na najwyższym poziomie, a tymczasem w ostatnie trzy tygodnie awansował o ponad 60 miejsc i już znajduje się w czołowej "50" rankingu ATP: - Zastanawiałem się nad tym. 13. tytuł po wygranym finale z Rogerem [Federerem] to byłaby idealna chwila, by pożegnać się z tenisem. Nie jestem jednak na to gotów. Mam nadzieję, że mój organizm to wytrzyma, kocham grać w tenisa - deklarował po finale Haas.

Po zwycięstwie Niemcowi od razu pogratulował Gustavo Kuerten, który niedawno zgodził się na rozegranie pokazowego meczu w listopadzie w Rio de Janeiro. Przeciwnikiem brazylijskiej legendy ma być obecny lider rankingu, Novak Djoković.

W niespodzianki (i dramatyczne zakończenie, o tym niżej) obfitował także turniej w londyńskim Queen's Club. Już w meczu otwarcia z imprezą pożegnał się faworyt gospodarzy i obrońca tytułu, Andy Murray. W kolejnej rundzie poległ drugi z ubiegłorocznych finalistów, Jo-Wilfried Tsonga i drabinka nagle zrobiła się otwarta.

Wielkie brawa należą się Grigorowi Dimitrowowi. Młody Bułgar, grający piękny, techniczny tenis, namaszczany (niestety na wyrost) "drugim Rogerem Federerem" osiągnął pierwszy w karierze półfinał turnieju ATP, w którym jednak przegrał z Davidem Nalbandianem. Jestem wielkim miłośnikiem talentu Grigora i, mimo że oczekiwania są chyba zbyt wysokie w stosunku do jego możliwości, wciąż trzymam za niego kciuki i liczę, że zabłyśnie kiedyś na wielkiej scenie i to nie tylko w postaci seta urwanemu tenisiście z czołówki (to już czynił wielokrotnie), ale jakiegoś spektakularnego sukcesu.

Najwięcej emocji w Londynie wzbudził oczywiście finał i występek Davida Nalbandiana, który uszkodził sędziego liniowego.

Nasuwa się pytanie: Nalbandian to zabijaka czy idiota? Po kilkukrotnym obejrzeniu filmiku skłaniam się ku drugiej opcji. Argentyńczyk nie pierwszy raz całkowicie traci głowę na korcie (w Australii w tym roku zwymyślał liniowego, za co został ukarany 8 tys. dolarów grzywny), ale oberwać miała tylko deska z reklamami. Dalsze konsekwencje to już efekt totalnego braku pomyślunku.

Decyzja supervisora? Jak najbardziej słuszna, przepisy tutaj są jednoznaczne: "Zawodnikowi nie wolno stosować przemocy fizycznej w stosunku do oficjeli, przeciwnika, widza ani żadnej innej osoby. Każdorazowe naruszenie tego przepisu wiąże się z karą finansową do 10 tys. dolarów. Jeśli do sytuacji dojdzie w czasie meczu, zawodnik powinien zostać ukarany zgodnie z Tabelą Kar".

Dalej w zasadach czytam "Supervisor może zdyskwalifikować zawodnika za pojedyncze złamanie przepisów lub też zadziałać według Tabeli Kar", co idealnie pasuje do niedzielnej sytuacji. Nalbandiana czeka zapewne kara finansowa i, jako że Argentyńczyk skumuluje ponad 10 tys. dolarów kar, może zostać zdyskwalifikowany na co najmniej osiem tygodni. Finalista Wimbledonu z 2002 roku automatycznie stracił także turniejową nagrodę i wywalczone w Londynie punkty rankingowe.

Nalbandian oczywiście nie jest pierwszym zawodnikiem, który został zdyskwalifikowany podczas meczu tenisowego. Do historii przeszła już dyskwalifikacja Johna McEnroe, który w 1990 roku w Australii, na Rod Laver Arena, zwymyślał sędziego stołkowego nie szczędząc przekleństw. W roku 1995 na Wimbledonie w grze podwójnej zdyskwalifikowany został Tim Henman, który wściekły strzelił w piłkę, a ta uderzyła w głowę dziewczynkę podającą piłki. W roku 1974, w Rzymie, liniowego uderzył Jan Kodeš, trzykrotny mistrz turniejów wielkoszlemowych. Zdyskwalifikowany był także Andre Agassi, który w 1996 roku w Indianapolis zwymyślał sędzię, a schodzącego z kortu kibice obrzucili go piłkami i butelkami.

Niezwykłe wieści dochodzą także z Indii, gdzie Mahesh Bhupathi toczy wojnę ze związkiem tenisowym. Hindus, od ponad dekady czołowy deblista świata (były lider, zwycięzca 50 turniejów, dziesięciokrotny finalista turniejów Wielkiego Szlema), nie otrzymał zgody na start w igrzyskach w Londynie z Rohanem Bopanną. Działacze upierają się, że Bhupathi ma zagrać z Leanderem Paesem, z którym dziesięć lat temu odnosił największe sukcesy. Jak reaguje na to Bhupathi, którego próbuje się zmusić do gry z innym partnerem?

- Cztery razy przestawaliśmy ze sobą grać, byliśmy zmuszani do gry na igrzyskach i wracaliśmy bez medalu. Wspólna gra w Londynie to najgorsze wyjście dla naszego kraju - mówi Bhupathi. - Paes publicznie i prywatnie wystawił mnie do wiatru w listopadzie [zrezygnował z gry, w roku 2011 tenisiści próbowali wrócić do wspólnych występów - przyp. red.] i nie można tego odwrócić. Nie rozmawiamy ze sobą i nie utrzymujemy kontaktu - dodaje hinduski zawodnik.

Po listopadowych wydarzeniach Bhupathi pogodził się z faktami i w tym sezonie gra w parze z Bopanną, z którym przygotowuje się do igrzysk. Ojciec Paesa wystosował za to list do związku, w którym uzasadniał, czemu to jego syn powinien grać z Bhupathim. Przyznam, że po raz pierwszy spotykam się z sytuacją, kiedy zawodnik domaga się gry z partnerem, wiedząc, że ten nie chce z nim występować, a relacje między nimi są po prostu złe.

Na deser o... kolarstwie. Amerykańska Agencja Antydopingowa wszczęła proces w sprawie podejrzeń Lance'a Armstronga o doping. Jednym z oskarżonych jest Luis García del Moral, lekarz ze sztabu Sary Errani. Brat tenisistki zapewnia, że Del Moral przeprowadzał u Włoszki jedynie standardowe badania serca i zawodniczka odcina się od wszelkich powiązań z hiszpańskim lekarzem. Podobną sytuację widzieliśmy w roku 2009, kiedy w głośnej sprawie "Operación Puerto" wypłynęło nazwisko Eufemiano Fuentesa, podejrzewanego o współpracę z Rafaelem Nadalem.

*
Rywalizację poza korty przenieśli Federer i Nadal. W minionym tygodniu Hiszpan po raz pierwszy przegonił Szwajcara w ilości fanów na Facebooku. Obaj tenisiści mają ich prawie po 11 milionów.

**
W niedzielę w "The Mail on Sunday", największej niedzielnej gazecie wydawanej w Wielkiej Brytanii, można było przeczytać, że "Karolina Woźniacka, mistrzyni US Open z 2009 roku, jest gotowa na wygranie kolejnego Szlema". Co na to Kim Clijsters?

Komentarze (5)
avatar
Danonek
18.06.2012
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Bardzo fajnie, że dział tenisa ciągle się rozwija i powstają takie teksty jak podsumowanie tygodnia. Jedno tylko zastrzeżenie. Haas przegrał jednego seta w meczu z Berdychem w ćwierćfinale. 
avatar
RvR
18.06.2012
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Mac to był na korcie większy świr niż Nalba, ale przemocy chociaż wobec innych nie używał!