Zawsze chcieliśmy walczyć o Grupę Światową - rozmowa z Łukaszem Kubotem

Robert Pałuba
Robert Pałuba

Mówi pan, że nie może pan prowadzić gry zza linii końcowej, ale gra serwis-wolej to także dużo biegania, podskoków i skrętów ciała.

- Tak, ale szczególnie z Hiszpanami i zawodnikami z Ameryki Południowej taka gra powoduje, że nie mogą oni złapać rytmu. Cały czas naskakujesz, zagrywasz skrót, biegniesz do siatki, poślesz slajsa lub woleja - mieszasz grę. Powodujesz, że ci zawodnicy nie mogą złapać rytmu. Taka gra to jednak styl "kamikadze": albo ja pokonam zawodnika, albo sam przegrywam mecz. Wystarczy czasami, że przeciwnik przebije parę piłek więcej na drugą stronę siatki i wygra spotkanie nie robiąc nic specjalnego. Ja się z tym liczę i dalej gram va banque.

Rozegrał pan w tym sezonie kilka bardzo trudnych, trzysetowych pojedynków. Co z takich spotkań wynosi tenisista tak doświadczony jak pan?

- Zawsze mówię, że najlepiej uczy porażka. Na tym poziomie decydują jednak dwie piłki, a szczęście lubi sprzyjać temu tenisiście, który jest lepiej przygotowany. Od początku roku próbowałem złapać swój styl gry, ale muszę przyznać, że w pierwszych trzech miesiącach nie grałem najlepiej, nie tak jak bym oczekiwał. Nie chodzi nawet o rezultaty, ale o styl gry. Myślę, że teraz jestem na dobrej drodze i liczę, że karta ostatecznie się odwróci. Wierzę, że przede mną jeszcze fajne chwile na korcie. Nic nie zmieniam, będę starał się grać po swojemu, agresywnie.
Mimo kilku przegranych po zaciętych pojedynkach, Łukasz Kubot pozostaje optymistą. - Najlepiej uczy porażka - mówi tenisista. Mimo kilku przegranych po zaciętych pojedynkach, Łukasz Kubot pozostaje optymistą. - Najlepiej uczy porażka - mówi tenisista.
Pański pierwszy tegoroczny kontakt z europejską mączką, w Monte Carlo, był nieudany, ale już w Monachium wygrał pan trzy pojedynki i powalczył z groźnym Florianem Mayerem. Przyzwyczaja się pan do nawierzchni?

- Turniej w Monte Carlo kompletnie mi nie wyszedł, zagrałem beznadziejnie i wycofałem się z następnej imprezy. Mecz Pucharu Davisa kosztował mnie bardzo dużo zdrowia i pojechałem do Monako bez energii. Musiałem zrezygnować ze startu w Barcelonie i była to bardzo dobra decyzja. Potem pojechałem do Monachium, gdzie rozegrałem trzy bardzo dobre mecze. Oczywiście były to spotkania z niżej notowanymi rywalami, ale mój poziom z meczu na mecz się podnosił. Spotkanie z Mayerem, którego gra kompletnie mi nie leży, też zagrałem dobrze, decydowały pojedyncze punkty. Grałem agresywnie, niestety się nie udało zamknąć pojedynku w końcówce.

Na czym skupia się pan podczas przygotowań do gry na kortach ziemnych?

- Elementów jest dużo, ale koncentruję się nad swoją grą, głównie serwisem i wolejem. Więcej czasu poświęcam na trenowanie dropszotów, które są bardzo ważnym elementem gry, a na mączce stosują je bardzo nieliczna grupka tenisistów. Od czasu do czasu staram poprawić się swoją regularność, żeby być w stanie przebić na drugą stronę siatki parę piłek więcej.

Podczas spotkania z RPA doznał pan dość przypadkowego urazu. Jak ocenia pan swoją forma fizyczna w chwili obecnej, po krótkim odpoczynku?

- Nie sądzę, żeby ta kontuzja była przypadkowa. Po prostu grałem bardzo dużo, to był siódmy tydzień z rzędu. Na tym poziomie trzeba wiedzieć, kiedy odpuścić. Tak się niestety złożyło, ale wyciągnęliśmy wnioski. Uważam, że przerwa i wycofanie się z Barcelony wyszły mi tylko na dobre. Nie myślę o tym, co było, staram się iść do przodu swoim rytmem. Zobaczymy, jak wszystko się ułoży. Nie rozmyślam już o tym, co było dobrze, co było źle, mam grać swoje i liczę, że przełamię się już w najbliższym meczu.

środa, 8 maja 2013

Robert Pałuba i Krzysztof Straszak
z Madrytu
robert.paluba@sportowefakty.pl
krzysztof.straszak@sportowefakty.pl


Polub i komentuj profil działu tenis na Facebooku, czytaj nas także na Twitterze!

Pomóż nam ulepszać nasze serwisy - odpowiedz na kilka pytań.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×