W II rundzie Agnieszka Radwańska wyeliminowała Anę Konjuh po obronie trzech piłek meczowych i zyskała nowe życie w turnieju. W 1/8 finału czekała na nią jednak finalistka Australian Open 2014, która odrodziła się po problemach zdrowotnych i gra prawdopodobnie jeszcze lepiej niż wtedy, gdy dzieliło ją jedno zwycięstwo od wielkoszlemowego tytułu. Złośliwie można napisać, że w poniedziałek los zabrał Radwańskiej to, co jej podarował 30 czerwca. Chorwatka doznała pechowej kontuzji po nadepnięciu na piłkę i Polka skorzystała z jej nieszczęścia. Jednak czy można mieć jakiekolwiek pretensji po meczu, w którym dwie tenisistki zaprezentowały Himalaje tenisowego artyzmu i heroizmu?
Dokładnie tak postrzegam mecz Agnieszki Radwańskiej z Dominiką Cibulkovą w IV rundzie Wimbledonu. Te dwie świetne tenisistki wielokrotnie toczyły zażarte boje, już czwarty raz w tym roku (wszystkie trzysetowe). Jednak spotkanie, które odbyło się na korcie numer 3 w All England Clubu, zapamiętam jako najbardziej niezwykłe. Starcie Rafaela Nadala z Rogerem Federerem w finale londyńskiej imprezy z 2008 roku uważam za najlepszy mecz męski, jaki widziałem. Teraz mam swój bezapelacyjny numer jeden jeśli chodzi o kobiety. Radwańska i Cibulkova toczące bój do ostatniej kropli potu i przy okazji ścigające się w zagrywaniu piłek pięknych i genialnych, spektakl z obronionymi piłkami meczowymi przez obie tenisistki.
Jedyny taki poniedziałek w roku (ochrzczony po angielsku jako "Manic Monday") był naprawdę szalony. Turniej kobiet od I rundy stoi na wyjątkowo wysokim poziomie i obfituje w dramatyczne spektakle. Gdyby kibic tenisa mógł się upić od natężenia emocji to podczas tegorocznego Wimbledonu każdego dnia budziłby się z kacem i olbrzymim bólem głowy. I znowu można napisać złośliwie, że Agnieszka Radwańska została pogrzebana na cmentarzysku mistrzów. Wszystko można, bo przecież dla chcącego nic trudnego i każdą okazję można wykorzystać do wbicia szpileczki albo igły.
Moim zdaniem po takim meczu trudno mieć jakiekolwiek pretensje do krakowianki. Być może za jakiś czas okaże się, że zaprzepaściła największą szansę w karierze na triumf w Londynie. Jednak na pewno nie będzie to 2016 rok. Jeśli już, trzeba się wrócić do Wimbledonu 2013. Wtedy być może Radwańska wypuściła z rąk największą szansę na wiktorię w świątyni tenisa i zyskanie sportowej nieśmiertelności. W półfinale z Sabiną Lisicką nie wykorzystała prowadzenia 3:0 w III secie i przegrała 4:6, 6:2, 7:9. Tytuł zdobyła wtedy Marion Bartoli. Rok wcześniej Radwańska grała w finale i stać ją było na urwanie seta Serenie Williams. Polka do tej pory rozegrała w Londynie trzy mecze zakończone wynikiem 9:7, jeden wygrała i dwa przegrała. Być może życiową szansę ma już za sobą, ale dopóki piłka w grze wszystko może się zdarzyć. Może w końcu przyjdzie jej czas, jak kiedyś dla Jany Novotnej, i w wielkoszlemowych turniejach nie zostanie zapamiętana wyłącznie jako tenisistka od romantycznych porażek.
ZOBACZ WIDEO Jerzy Engel: Nawałka zostanie, nawet jak zmienią się władze (źródło TVP)
{"id":"","title":""}
W Wimbledonie 2016 było już 12 meczów zakończonych wynikiem 8:6 i wyższym w III secie (najwięcej od 1979 roku). Witajcie w krainie dreszczowców! Radwańska nie wygra tej wyjątkowej pod każdym względem edycji, ale jej mecze z Konjuh i Cibulkovą pokazały jak cienka jest granica między zwycięstwem a porażką. Tak jest w każdej dyscyplinie, nie tylko w tenisie. 30 czerwca mieliśmy wieczór polskich dreszczowców w sporcie. Polacy odpadli z Euro 2016 po rzutach karnych z Portugalią, a Radwańska, choć wyglądała na ugotowaną i pogodzoną z porażką, wyeliminowała Konjuh. W konfrontacjach z Chorwatką i Słowaczką kibicom krakowianki towarzyszyły wszelkie możliwe stany emocjonalne.
Tenis to jedyna taka dyscyplina, gdy można przegrywać 2:5 czy 1:5 i czas na odrobienie strat jest nieograniczony żadnymi ramami. Radwańska wielokrotnie odwracała mecze karcąc tym samym wątpiących w jej możliwości i dając radość swoim wiernym sympatykom. Każda tenisistka częściej czy rzadziej zwycięża po dramatycznych bataliach, bo przecież w tej dyscyplinie każdy gem stanowi fragment tenisowej powieści czy poematu i co najfajniejsze w tym wszystkim, trudno przewidzieć jaką długość on będzie miał. I dlatego zwieńczenie całego arcydzieła, co następuje po wywołaniu przez sędziego magicznej formuły "gem, set i mecz", jest piekielnie trudnym zadaniem. A skala tej trudności tylko rośnie, gdy dochodzi do starcia dwóch tenisistek o bardzo zbliżonym potencjale. Tak było w poniedziałek, gdy Radwańska i Cibulkova toczyły morderczy bój, wojnę rozgrywającą się na każdym milimetrze kortu. W takich sytuacjach żal, że ktoś musi zejść z kortu pokonany, ale tenis to nie piłka nożna, tutaj remisu być nie może.
Radwańska po raz kolejny pokazała się jako tenisistka kreująca na trawie magiczne widowiska, posyłająca piłki, które większości jej rywalek mogą się jedynie przyśnić. Chwały wciąż nie ma. Polka marzenia o wejściu do panteonu gladiatorów Wimbledonu musi odłożyć o kolejny rok. I choć lata lecą, wciąż nie jest to misja z gatunku niemożliwych dla jednej z najlepszych specjalistek od gry na trawie.
Łukasz Iwanek
Ale nie tylko widziałem wspaniały mecz ale z troską patrzyłem na Cibulkovą.Była nienaturalnie pobudzona po prostu wulkan.Mimik Czytaj całość