Piękne poświęcenie najbliższych. "Karolina, jedź po medal"

Nawet sąsiedzi pomagali w opiece na dzieckiem, żeby Polka mogła skupić się na przygotowaniach do Tokio. - Karolina, mówiłem: "Jedź po medal" - opowiada Łukasz Woszczyński, partner Nai, srebrnej medalistki z Tokio w kajakarstwie.

Mateusz Skwierawski
Mateusz Skwierawski
Karolina Naja i Anna Puławska Getty Images / Adam Pretty / Na zdjęciu: Karolina Naja i Anna Puławska
Karolina Naja i Anna Puławska stanęły na podium startując w finale K2 na 500 metrów. Wygrały Nowozelandki, trzecie były Węgierki. Naja zadedykowała wywalczone w Japonii srebro swojemu partnerowi Łukaszowi Woszczyńskiemu. To były znakomity kajakarz, medalista mistrzostw świata i Europy, uczestnik igrzysk olimpijskich w Atenach w 2004 roku.

- Przez ostatni rok mój partner pełnił funkcję mamy, bo ja jeździłam na zgrupowania bez naszego syna Miecia. Gdyby nie wsparcie Łukasza i zachęta - "wracaj do sportu" - pewnie by mnie tutaj nie było - mówiła na gorąco w Tokio Karolina Naja.

Poświęcone macierzyństwo

Łukasz Woszczyński opowiada nam, co działo się w rodzinnym Wałczu, gdy Naja zdobyła medal. - Syna Miecia obudziłem wcześnie rano. Było kilka minut po 3.00. Na hasło "mama startuje" już był na nogach. Przyszło jeszcze dwóch sąsiadów i zaczęliśmy seans - mówi były kajakarz. - Odpaliliśmy małe petardy po tym sukcesie. Duże będą, gdy Karolina przyjedzie do domu. Jestem przeszczęśliwy, bo wiem, ile ten medal kosztował naszą rodzinę - komentuje Woszczyński.

ZOBACZ WIDEO: Tokio 2020. Złoto sztafety "gamechangerem" dla Polski? "My też jesteśmy zdolni do wielkich rzeczy!"

Były sportowiec w ostatnim czasie przejął obowiązki domowe. - Miecio ma 3,5 roku i tak naprawdę przez większość tego czasu pełniłem dwie role: taty i mamy. Najbardziej szkoda mi Karoliny, bo wiem, jak bardzo brakowało jej syna. Wyjeżdżała na obozy, na 3-4 tygodnie, wracała na 2-3 dni i z powrotem - tłumaczy Woszczyński.

- Na początku, przez pierwszy rok, jeździliśmy na obozy razem z Mieciem. Pomagałem Karolinie w treningach, synek był z nami. W okresie przygotowawczym przed igrzyskami Karolina musiała się odizolować i skupić. Poświęciła kilka ostatnich lat, a przede wszystkim macierzyństwo, by stanąć na podium w Tokio - komentuje.

Pomagała rodzina, pomagali sąsiedzi

Po drodze było kilka momentów kryzysowych. Zwłaszcza wtedy gdy igrzyska zostały przesunięte o rok z powodu pandemii koronawirusa. - Przyszła wtedy niechęć, liczyliśmy, że szybciej to się skończy. Karolina miała też dołek wydolnościowy.  Spokojnie, jedziemy dalej, dasz radę - powtarzałem jej. Nakręcaliśmy się wspólnie. Cieszę się, że cały trud nie poszedł na marne - mówi były olimpijczyk.

Woszczyński opowiada, jak łączył pracę żony ze swoimi obowiązkami i wychowywaniem syna. - Jestem żołnierzem zawodowym i nie mogłem też zaniechać obowiązków na służbie. Kombinowaliśmy, jak się dało. Przyjechała siostra Karoliny, sąsiedzi pilnowali Miecia po 2 lub 3 godziny, a później zawoziłem go do przedszkola. Mówi się, że starych korzeni się nie przesadza, ale rodzice Karoliny w wieku prawie 70 lat przenieśli się z Tychów do nas, do Wałcza i pomagali na miejscu - kontynuuje. - Jesteśmy wszystkim niesamowicie wdzięczni - dopowiada.

- Czego się w tym czasie nauczyłem? - uśmiecha się. - Wszystkiego. Dbałem o wyżywienie, przejąłem obowiązki domowe. Teraz wiem, co to znaczy macierzyństwo. Najtrudniej było młodemu wytłumaczyć, gdzie jest Karolina. Kładł się spać i pytał: "a mama? Przyjdzie?". Wstawał i od razu wznawiał temat: "tato, gdzie mama?". Tłumaczyłem, że mama trenuje, bo musi zdobyć medal i że taką ma pracę. Dużo było chwil wzruszenia. Oglądaliśmy zdjęcia Karoliny, każdy jej start w telewizji, bo synek tęsknił - wspomina Łukasz Woszczyński. - Miecio już nie może się doczekać, kiedy mama wróci, ale nie zapeszając - po cichu czekamy na jeszcze jeden medal, tym razem w czwórce - kontynuuje Woszczyński.

Konkurencja K4 500 m odbędzie się już w piątek 6 sierpnia. Oprócz Naji i Puławskiej w czwórce zobaczymy również Helenę Wiśniewską i Justynę Iskrzycką.

Medal do szuflady 

Naja ma już trzy olimpijskie krążki w K2 na 500 metrów. Wcześniej wywalczyła brązowe medale z Beatą Mikołajczyk w Londynie (2012) i Rio de Janeiro (2016). Woszczyński pamięta swój start w Atenach i docenia sukcesy partnerki.

- Jechałem do Aten jako mistrz Europy, zostałem nim miesiąc przed olimpiadą. Były spore nadzieje, ale skończyliśmy na piątym miejscu - wspomina. - Dla mnie to i tak świetny wynik i ogromny zaszczyt, że mogłem reprezentować kraj. Podczas igrzysk panuje specyficzna atmosfera. Czuć oczekiwania, presję, nacisk innych zawodników, którzy pragną wygrać. Przekonałem się, jak trudno mierzyć się z rolą faworyta - opowiada.

- Miałem swoje wnioski po Atenach. Przekazałem je Karolinie, cały czas ją budowałem i byłem w kontakcie z jej trenerem Tomaszem Krykiem. Medal z Tokio trafi do specjalnej szuflady, tam są już dwa brązowe krążki Karoliny. Resztę naszych medali z innych turniejów trzymamy na strychu - śmieje się Woszczyński.

Na celowniku: Paryż

Mieszkańcy Wałcza, małej miejscowości w Zachodniopomorskiem liczącej około 25 tysięcy mieszkańców, już czekają na swoją medalistkę. - Naszą ulicę mogę nazwać jednym wielkim "teamem" olimpijskim. Wszyscy angażowali się, by pomóc nam w tym trudnym okresie. Ludzie z Wałcza wiedzą, że Karolina to charakterna babka i byli przekonani, że w Japonii osiągnie sukces - mówi Woszczyński. - Myślę, że świętować będzie nie tylko nasza ulica, ale całe miasto - zapewnia.

I dodaje: - Przed nami Paryż, za trzy lata. Zobaczymy, co Karolina o tym myśli. Z perspektywy czasu wiem, że jesteśmy gotowi przygotować się na kolejne igrzyska - kończy Woszczyński.

Nikt nie wiedział, co się dzieje. Wtedy do akcji wkroczył Dariusz Szpakowski
Tokio 2020. Poznały się w magiczny sposób. Teraz zdobyły srebro dla Polski. "Wiedziałyśmy, że mamy moc"

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×