Ostatni będą pierwszymi - rozmowa z Mateuszem Ligockim, reprezentantem Polski na XXI ZIO w Vancouver

Na dzień przed odlotem do Vancouver, Mateusz Ligocki zdradził naszemu portalowi gdzie Kanadyjczycy chowają… śnieg. Popularny Matys opowiedział też o swoich stosunkach z Maciejem Jodko i prezesem PTS Markiem Królem. – Snowboard to najbardziej nieprzewidywalna dyscyplina. Będą niespodzianki. Ja też myślę w którym rękawie schować… asa - powiedział w rozmowie z portalem SportoweFakty.pl. W wiosce olimpijskiej 28-letni snowboardzista będzie mieszkał w pokoju z bratem Michałem, któremu będzie pomagał, zastępując trenera.

W tym artykule dowiesz się o:

Wojciech Potocki: Jak to jest być najpierw pierwszym polskim olimpijczykiem, a po roku ostatnim?

Mateusz Ligocki: No, jest to dla mnie trochę zaskakujące (śmiech). Nie wiem czy komuś innemu taka sytuacja się przydarzyła. Najważniejsze jednak, że w końcu na tych igrzyskach będę. Czy pierwszy, czy ostatni nie ma już teraz znaczenia. Ważne, że tam będę i że mogę reprezentował kraj.

Czy po informacji o dokooptowaniu do reprezentacji Mateusza Ligockiego, powiedział pan sobie - "ostatni będą pierwszymi"?

- Oczywiście, że tak, i mam nadzieję, że to powiedzenie się sprawdzi. Szczególnie właśnie w snowboard crossie. Tu wszystko może się zdarzyć. W mojej konkurencji wiele zależy od szczęścia, od tego którą nogą wstaniesz rano, od formy rywala czy nawet pogody. Zaryzykuję nawet, że w żadnej innej konkurencji olimpijskiej nie będzie tylu niespodzianek, co właśnie w snowboardzie. Oczywiście jest faworyt, Francuz Pierre Vaultier, ale uważam, że to gość do "objechania".

Kilka dni temu mówił pan o maluchu i mercedesie. Porównując do tego pierwszego samochodziku kolegę z reprezentacji.

- Wołałbym już do tego nie wracać. Na dziś sprawa jest dla mnie zamknięta. Cieszę się, że po ślubowaniu dano mi możliwość przeproszenia Maćka Jodko. Nie ma co drążyć tematu.

Podziękował pan też za nominację prezesowi Markowi Królowi, ale na ślubowaniu go nie było. To chyba kolejny nietakt z jego strony?

- Absolutnie tak nie uważam. Trwają mistrzostwa Polski juniorów, najważniejsze zawody w kraju dla naszych młodych następców. Mam nadzieję, że ci, którzy dzisiaj startują w Olimpiadzie Młodzieży pod okiem prezesa, za cztery lata będą już liczyć na igrzyskach w Soczi.

Nie myśli pan, że przeprosiny i wyciągnięta ręka do prezesa, to zakopany topór wojenny tylko na czas olimpijskiej rywalizacji?

- Trudno mi powiedzieć co będzie później. Chciałbym wierzyć, że konflikt jest zamknięty. Może to zabrzmi dziwnie, ale naprawdę jestem już myślami w Vancouver. Bardziej zastanawiam się teraz, do którego rękawa włożyć jakiegoś dodatkowego asa (śmiech)… i to wszystko. Sadzę, że Maciek też już myśli o starcie, a pan prezes trzyma za nas obu kciuki.

Czy jednak na olimpiadzie nie zje was - mam na myśli pana i Macieja Jodko - wewnętrzna rywalizacja? Każdy będzie chciał pokazać drugiemu, kto tu jest lepszy i bardziej zasłużył na start.

- Maciek do dobry, nawet bardzo dobry zawodnik. Wewnętrzną rywalizację to możemy sobie urządzić na mistrzostwach Polski. W Vancouver chciałbym, żebyśmy obaj stanęli na podium. Jak Maciek zdobędzie złoto, a ja srebro, też będę się cieszył. Zawsze jednak startuję po to, by wygrać (śmiech).

Do Kanady wyrusza, niektórzy mówią gang, a inni klan, Ligockich. Wspieracie się nawzajem?

- Dobrze, że się nie mówi mafia, bo to by znaczyło, że coś tam kantujemy(śmiech). Gang? Najlepsze określenie to chyba rodzina Ligockich. Oczywiście, że sobie pomagamy. Staramy się, czy to na Michała startach, czy na Pauliny, być blisko siebie. Michał jedzie bez swojego głównego trenera. Oczywiście Władysław Ligocki, trener Pauliny będzie nad nim również czuwał, ale ja będę się starał przejąć trochę obowiązków trenera Michała Starzyńskiego. Wiem, że oboje, Paulina i Michał, przepracowali sporo godzin na half-pipie. Teraz niektóre tricki muszą jeszcze ułożyć w głowach. Jeśli przejadą czysto, to co mają zaplanowane, to powinno być bardzo dobrze.

Czy taki rodzinny, czeroosobowy wyjazd na igrzyska przeszkadza, czy może pomaga? Co chwilę ktoś wchodzi do pokoju, a to wujek, a to brat i pyta o to jak się czujesz? To może być denerwujące.

- Nie, nie ma nic takiego. Każdy z nas wie o co chodzi. W Vancouver będę dzielił pokój z Michałem i bardzo się z tego cieszę. Pomagamy sobie i potrafimy długo rozmawiać. Oczywiście najczęściej o snowboardzie, bo kochamy ten sport. Każda z takich rozmów daje mi nowy impuls i sprzyja lepszym startom.

Za dwa dni będzie pan już w Vancouver. Nie martwi się pan, że na waszym stoku brakuje śniegu? W telewizji widać gołą ziemię.

- Oczywiście, że się martwię. W Cypress Mountain, czterdzieści mil od Vancouver, gdzie będziemy startować podobno pada deszcz i jest plus dziesięć stopni. Dowiedziałem się, co mnie zaskoczyło, że Kanadyjczycy mają śnieg pochowany pod… sianem. Teraz będą musieli użyć ciężkiego sprzętu, by ten śnieg zepchnąć spod siana na stoki. Wierzę w ich doświadczenie i myślę, że dadzą sobie radę nawet w tak fatalnych warunkach.

Gdzie w taki razie zamierzacie trenować?

- Lecimy do Vancouver, ale stamtąd przeniesiemy się do miejscowości Red Mountain, położonej o sześć godzin jazdy od miejsca igrzysk. Nasz trener, Marcin Sitarz jest w stałym kontakcie z ekipą kanadyjską i wiemy, że tam jest wybudowany tor do snowboard crossu, jest śnieg i możliwość treningu. Wygląda na to, że przez te ostatnie dni potrenujemy w dobrych warunkach.

Ma pan 28 lat. To dużo jak na snowboardzistę?

- Ha, to dużo i mało. Dam taki przykład. W ostatnich zawodach Pucharu Świata w finale startuje czwórka, a ich średnia wieku to… trzydzieści dwa lata. Wciąż startuje Amerykanin Shaun Palmer , który wymyślił snowboard cross, a ma teraz 42 lata. Jest Kanadyjczyk, mieszkaniec Vancouver, który ma 36 lat, ale faworyt Francuz Pierre Vaultier jest dużo młodszy, bo ma dopiero 22. Jak widać snowboard jest dla każdego.

Czyli nie jest to dla pana pożegnanie z igrzyskami olimpijskimi?

- Mam nadzieję, że nie.

Dziesięć dni temu, w kanadyjskim Stoneham, zajął pan 29 miejsce. To chyba lata świetlne od podium. Naprawdę wierzy pan w olimpijski medal?

- Jeśli byśmy mówili o biegach narciarskich, to miałby pan rację. Są to lata świetlne. Snowboard, szczególnie snowboard cross to zupełnie co innego. Ja bardzo wierzę, że moja forma przyjdzie na igrzyska. Miałem sukcesy przed kontuzją… . Przekona się pan, że w Vancouver będzie wiele niespodzianek. Jak w żadnej innej konkurencji.

Czego się życzy snowboardzistom? Połamania deski?

- No pewnie! Połamania deski (śmiech).

Źródło artykułu: