Dyskusja na temat bezpieczeństwa w MotoGP. "My tu ryzykujemy życie"

Materiały prasowe / Michelin / Na zdjęciu: start do wyścigu MotoGP
Materiały prasowe / Michelin / Na zdjęciu: start do wyścigu MotoGP

W MotoGP nadal trwa debata nad karami dla agresywnie jeżdżących motocyklistów. Jorge Lorenzo po raz kolejny zaapelował do sędziów, by mieli odwagę sankcjonować niebezpieczne manewry. - My tu ryzykujemy życie - podkreślił z kolei Jack Miller.

Początek dyskusji na temat niebezpiecznej jazdy w MotoGP mieliśmy dwa tygodnie temu w Argentynie, gdzie w wyścigu Marc Marquez zderzył się z Aleixem Espargaro i Valentino Rossim. Hiszpan został ukarany za te manewry, ale zdaniem wielu w sposób niewystarczający.

Doliczenie 30 s. do wyniku Marqueza na torze Termas de Rio Hondo sprawiło, że aktualny mistrz świata MotoGP wypadł poza punktowane pozycje.

Zdaniem Jorge Lorenzo, trzykrotnego mistrza świata królewskiej kategorii, dyskusja na temat bezpieczeństwa w wyścigach powinna pojawić się wcześniej. Zawodnik Ducati nie ukrywa, że już w przeszłości dochodziło do sytuacji, po których można było wyciągnąć konsekwencje względem Marqueza.

- Jak zawsze, musi wydarzyć się afera grubego kalibru, aby zostały podjęte jakieś działania. Tak nie powinno być. Taka jest moja opinia, ale mam świadomość, że życie nie jest takim jakie byśmy sobie życzyli. Musimy coś zrobić, po tym co widzieliśmy w jeździe Marca w starciu przeciwko Valentino czy Aleixowi - powiedział Lorenzo.

30-latek podkreślił, że MotoGP jest na tyle niebezpiecznym sportem, iż należy zwracać szczególną uwagę na niesportową jazdę niektórych zawodników. - W tak niebezpiecznych warunkach musimy chronić zawodnika. Inna rzecz to pojechać szalone okrążenie, gdy jesteś sam na torze. Inna to, gdy ryzykujesz zdrowie i życie innych podczas wyścigu, gdy jesteś w kontakcie z rywalami. Sędziowie albo dyrekcja wyścigu powinni surowo karać takie zachowania - stwierdził hiszpański motocyklista.

Lorenzo podkreślił, że ostatnie wydarzenia to nie wina Marqueza, tylko sędziów, którzy od lat przymykali oko na jego jazdę. - To nie wina motocyklisty. To błąd popełniany przez sędziów. Gdyby sankcje były właściwe, to zawodnik nie ryzykowałby kolejnym razem. Dlatego zawsze będę w takich sytuacjach obarczać winą stewardów - ocenił.

Podobnego zdania był Aleix Espargaro. Zawodnik Apriliai w Argentynie został trafiony nie tylko przez Marqueza, ale również przez Danilo Petrucciego. Włoch uniknął jednak konsekwencji za swój ostry atak. Po wyścigu Espargaro rozpętał burzę w mediach społecznościowych i w wulgarnych słowach wypowiadał się o koledze z toru.

- Danilo spowodował upadki ośmiu zawodników w ciągu trzech lat. To za dużo. Nie mam nic do niego, ale ze mną było tak samo w Argentynie. Takie manewry muszą być karane. Przepisy powinny być bardziej surowe. Musimy teraz uspokoić sytuację, ale nie możemy doprowadzać do czegoś takiego, że dwa takie same ataki będą skutkować różnymi konsekwencjami. Bo dziś jest tak, że motocyklista, który w ostatnich latach doprowadził do szeregu upadków unika kary, a dostaje ją ktoś, kto do tej pory nie zrobił niczego złego - stwierdził starszy z braci Espargaro.

Na kwestię bezpieczeństwa uwagę zwrócił też Jack Miller. Australijczyk przypomniał sytuację sprzed kilku lat, gdy bardzo agresywną jazdę prezentował Marco Simoncelli. Wtedy włoski motocyklista też był krytykowany przez kolegów z padoku. Dani Pedrosa, który złamał obojczyk i stracił szansę na tytuł mistrzowski po kolizji z "Sicem", popadł z nim w otwarty konflikt. Kilka miesięcy później Simoncelli zginął podczas wyścigu w Malezji.

- My tu ryzykujemy życie, trzeba o tym pamiętać - powiedział Miller.

ZOBACZ WIDEO "Kubica show" podczas konferencji prasowej

Komentarze (0)