F1 większości fanów kojarzy się z gigantycznymi pieniędzmi i elitarnymi wyścigami. Nieco inną perspektywę mają choćby sędziowie, w gronie których jest kilku Polaków.
Przy okazji wyścigów organizator zapewnia im jedynie symboliczne zniżki w kilku wybranych hotelach i opłaca dwie kolacje. Poza tym na pamiątkę każdy z nich otrzymuje koszulkę, pamiątkowy żeton, przypinkę i czapeczkę, na której przy większym szczęściu podczas wyścigowego weekendu będzie mógł się podpisać przypadkowo spotkany kierowca F1.
- Za możliwość sędziowania w Formule 1 trzeba słono zapłacić, ale chętnych i tak nie brakuje. Gdy aplikowaliśmy na Grand Prix Miami, nasze kandydatury wybrano spośród 1600 zgłoszeń. Konkurencja jest ogromna, bo F1 ma swoich miłośników w każdym kraju i trzeba się wykazać naprawdę dużym doświadczeniem, by dostać szansę pracy przy wyścigu - mówi nam polski sędzia Maciej Podemski, który był jednym z 600 sędziów pracujących przy ostatniej rundzie GP Miami.
ZOBACZ WIDEO: Ustalono strategię transferową. "Bardzo ważne rozmowy z Lewandowskim"
W tygodniu robi zupełnie coś innego
Na co dzień pracuje jako serwisant drukarek, ale w trakcie sezonu niemal każdy weekend spędza na torze wyścigowym w Poznaniu. Do USA wybrał się wraz z innym polskim sędzią Dariuszem Tomaszkiewiczem.
Aby dostać szansę wyjazdu na jedną z najbardziej prestiżowych rund Grand Prix, obaj Polacy musieli przejść kilkustopniową procedurę. Choć wyścig rozgrywany był w połowie maja, to ostateczny termin na złożenie wniosku mijał już w grudniu. Do tego czasu trzeba było uzyskać zgodę klubu, aplikować do PZM, a po uzyskaniu kompletu dokumentów w krajowej federacji aplikować do organizatorów.
To jednak dopiero początek męczącej procedury, bo władze F1 bardzo duży nacisk kładą na bezpieczeństwo i do pracy podczas kolejnych wyścigów dopuszczają tylko najbardziej doświadczonych.
- Poza listem motywacyjnym musiałem przedstawić dokładny opis ostatnich trzech lat swoich doświadczeń w roli sędziego podczas oficjalnych wyścigów. Organizatorów interesowało dosłownie wszystko, czyli ranga zawodów, opis punktu, na który byłem wyznaczony, a także dokładny spis wszystkich obowiązków. Na szczęście od kilku lat prowadzę książeczkę, w której bardzo szczegółowo zapisuje każde zawody. Bez niej nie miałbym szans na wyjazd na F1 - przyznaje sędzia.
Takie procedury to standard w przypadku królowej motorsportu. Dla Podemskiego nie było to zaskoczenie, bo już rok wcześniej pracował przy wyścigu GP Holandii, gdzie musiał wykazać się 18 dniami zabezpieczania zawodów najwyższej rangi.
Nie można liczyć na zwrot kosztów lub skromną dietę
Potwierdzenie przyjęcia aplikacji spłynęło w połowie stycznia, a od tego czasu polski arbiter miał zaledwie kilka dni na załatwienie formalności związanych z przylotem do USA i załatwieniem sobie noclegów. Rozczarują się wszyscy ci, którzy sądzili, że organizatorzy opłacają swoim pracownikom transport i zakwaterowanie.
W przeciwieństwie do tenisa, w tym przypadku niemal wszystkie koszty są po stronie zainteresowanych, a trzydniowa praca na torze odbywa się na zasadzie wolontariatu. Tak jest podczas wszystkich rund Grand Prix.
Co ciekawe, podczas mistrzostw Polski obowiązują nieco inne standardy i tam sędziowie mogą liczyć na wynagrodzenie za swoją pracę. Na zachodzie Europy zwyczajowo przyjęło się jednak, że praca sędziego to wolontariat.
Koszty związane z pracą przy F1 to jednak nie tylko przeloty i zakwaterowanie, bo aby przejść selekcję, trzeba wykazać się sporym doświadczeniem, a to kosztuje jeszcze więcej. Aby zdobyć choćby licencję sędziego I stopnia potrzebne jest dwuletnie doświadczenie z pracy na licencji II stopnia oraz sprawowanie funkcji kierowniczych na zawodach rangi mistrzowskiej. To oznacza konieczność pracy przy kilkunastu zawodach rocznie, długie wyjazdy i mnóstwo kosztów dodatkowych, na które trzeba znaleźć pieniądze.
Nie ma czasu na zwiedzanie
Arbitrzy samodzielnie opłacają więc sobie koszty przylotu na weekend wyścigowy, ale podczas niego praktycznie nie mają czasu, by zwiedzić miejsce, do którego przylecieli.
- Ze względu na koszty przylecieliśmy w czwartek rano, a lot powrotny mieliśmy w poniedziałek wieczorem. Jedyny czas na zwiedzenie miasta mieliśmy w poniedziałek. Pojechaliśmy wtedy do centrum Miami oraz poszliśmy na taras widokowy. Chwilę później byliśmy już na lotnisku - relacjonuje.
- Wszyscy sędziowie, to miłośnicy Formuły 1, a podczas rundy w USA można było spotkać przedstawicieli praktycznie wszystkich kontynentów. Wielu z nich regularnie pojawia się na kolejnych zawodach, bo sędziowanie F1 to ich życiowa pasja. Szybko złapaliśmy wspólny kontakt, a atmosfera podczas wyścigu była niesamowita. Mam też wrażenie, że przez wojnę na Ukrainie i ogromne zaangażowanie Polaków, znacząco poprawiło się postrzeganie naszego kraju. Jeszcze niedawno nawet inni Europejczycy nie kojarzyli naszego kraju, a tym razem nikomu nie trzeba było tłumaczyć, gdzie leży nasz kraj i wszyscy entuzjastycznie reagowali, gdy mówiłem, skąd pochodzę - przyznaje Polak.
Nie można dotykać bolidów nawet po wypadku
Wbrew pozorom praca sędziego nie jest wcale łatwa i wymaga naprawdę dobrego przygotowania kondycyjnego. Weekend F1 zaczyna się dla sędziów już w czwartek, kiedy to odbywają się wszystkie najważniejsze spotkania z dyrektorem cyklu, szkolenia i zapoznanie z warunkami pracy. Choć większość sędziów ma już spore doświadczenie, to i tak w Miami poproszono, by nikt nie ominął obowiązkowego szkolenia i jeszcze raz zapoznał się ze wszystkimi zasadami.
Tych jest bardzo dużo, bo na torze czyha wiele niebezpieczeństw. Aby ich uniknąć, sędziowie mają kategoryczny zakaz wychodzenia na tor bez wyraźnego pozwolenia dyrektora cyklu. Nie mogą tego zrobić nawet w przerwie pomiędzy seriami treningowymi, ani w celu usunięcia kamienia. Wszystko dlatego, że w każdej chwili może nadjechać pędzący 200 km/h samochód z VIP-em.
Dodatkowo bardzo niebezpieczne są momenty podnoszenia samochodu dźwigiem, a sędziowie są wielokrotnie ostrzegani, by w takich momentach nie stawać pomiędzy dźwigiem a bolidem, bo zaledwie mały podmuch wiatru wystarczy, by rozkołysać samochód i doprowadzić do przygniecenia ciała. Co ciekawe, niebezpieczne jest jakiekolwiek dotykanie samochodów nawet po wypadku, bo bolidy mogą być cały czas pod prądem.
Trzy pary rękawiczek mimo upału
Sędziowie wyposażeni są co prawda w trzy pary rękawiczek (jedne z nich chronią przed porażeniem prądem o napięciu jednego kilowolta), ale i tak każda osoba funkcyjna musi na pamięć znać budowę każdego bolidu, wiedzieć, gdzie może palić się ostrzegawcza dioda, a gdzie na obudowie znajduje się przycisk odcinający napięcie lub umożliwiający wrzucenie biegu neutralnego. W sumie każdy z sędziów musi zapoznać się przed zawodami z minimum 30 stronami regulaminów i wytycznych.
Po poznaniu wszystkich zasad, wcale nie jest łatwiej, bo kolejne dni to treningi, kwalifikacje i wyścig, podczas których arbitrzy pojawiają się na torze już około godziny 7, a swoją pracę kończą około godz. 20. Weekend GP to nie tylko wyścigi bolidów F1, ale także rywalizacja w ramach Porsche Mobil 1 Supercup, a także W Series, w której za kółkiem siedzą kobiety.
Łatwo wyobrazić sobie, jak bardzo muszą być zmęczeni sędziowie, którzy - tak jak w przypadku zawodów w USA - muszą radzić sobie nie tylko ze zmęczeniem, ogromnym upałem (32 stopnie i 80 procent wilgotności), ale także problemami związanymi z nagłą zmianą strefy czasowej.
O tym, jak ważny jest dobry refleks sędziego, najlepiej przekonał się dwa lata temu Romain Grosjean, który przeżył pożar swojego bolidu tylko dzięki znakomitej reakcji sędziego. Podczas GP Miami na szczęście żadnych poważniejszych wypadków nie było, ale na zakręcie tuż obok miejsca pracy naszego sędziego rozbiły się bolidy Carlosa Sainza i Estebana Ocona.
Gotowy na jeszcze większe wyzwania
- Może to niektórych śmieszyć, ale sporo trenuję, by być przygotowany do roli sędziego. Przelot i sama praca podczas wyścigów to naprawdę spory wysiłek, a przecież cały czas trzeba być maksymalnie skoncentrowanym. Kto ma słabą kondycję, nie ma szans na pracę jako sędzia - przyznaje Polak.
Wytrzymałości na niesprzyjające warunki Podemski nauczył się pracując w motocyklowym teamie Wójcik Racing, z którym regularnie lata za zawody endurence. Podczas nich przez 24 godziny pełni rolę chronometrażysty i komunikuje się z zawodnikami odnośnie tempa wyścigowego.
Aby myśleć o zarabianiu na Grand Prix, Polak musiałby zostać nominowany do pracy w czteroosobowym jury zawodów. Zwykle taka rola przypada jednak reprezentantom gospodarzy. W Polsce mamy co prawda całkiem dobrze wyposażony tor wyścigowy w Poznaniu, ale nie ma praktycznie żadnych szans, by ten obiekt kiedykolwiek gościł u siebie najlepszych kierowców świata. Wszystko dlatego, że obiekt nie spełnia norm odnośnie odległości band od toru i wielu innych warunków niezbędnych do organizacji zawodów. Trudno z kolei przypuszczać, by taki wyścig mógł zostać uznany za uliczny, a normy odnośnie bezpieczeństwa nieco złagodzone. Polak nie zamierza się jednak poddawać i poważnie myśli o swojej przyszłości w motorsporcie.
- Jeszcze półtora roku temu w ogóle nie marzyłem o takiej pracy i regularnym pojawianiu się na zawodach F1. Teraz mam już na koncie kilka wyścigów motocyklowych i dwa weekendy F1. To jednak nie koniec, bo za rok kolejny wyścig ma odbyć się w Las Vegas i nieśmiało marzę, by tam też się pojawić. Ostatni wyjazd otworzył przede mną spore możliwości, bo dostałem już kilka ofert z całego świata - przyznaje polski sędzia zakochany w F1.
Mateusz Puka, WP Sportowefakty
Czytaj więcej:
To skłania Lewego ku Barcelonie
Ma jedną obawę odnośnie Zmarzlika w SGP