Przed meczem w Bydgoszczy nie brakowało głosów, że ROW Rybnik jedzie do niej skazany na pożarcie. Jak się okazało, taki scenariusz znacząco minął się z prawdą. Przyjezdni pokazali się z bardzo dobrej strony i wywieźli ze Sportowej 2 ważny punkt, udowadniając tym samym, że każda drużyna w lidze powinna się z nimi liczyć.
Takim obrotem spraw nie jest jednak zaskoczony Krzysztof Kanclerz, który podkreśla, że od początku wiedział, iż jego zespół czeka bardzo trudna przeprawa. Menedżer Abramczyk Polonia Bydgoszcz zauważa, że terminarz okazał się wyjątkowo niesprzyjający dla Gryfów, a w Rybniku nie brakuje zawodników z potencjałem, objeżdżonych na bydgoskim torze.
- Spodziewaliśmy się zaciętego meczu. Wróciliśmy z Krosna dopiero wczesnym rankiem w sobotę, co w pewnym stopniu zaburzyło rytm przygotowań do kolejnego meczu, zwłaszcza w kwestii zmiany ustawień motocykli. Poza tym wiadomo nie od dziś, że tor bydgoski bardzo lubi Nicolai Klindt. Wiedzieliśmy, że swoje punkty przywiozą Andreas Lyager i Grzegorz Zengota, którzy rok temu tu jeździli i także dobrze czują się przy Sportowej 2. Ten mecz wcale nie zapowiadał się na jednostronny, jak niektórzy wyrokowali - mówił menedżer Polonii.
ZOBACZ WIDEO Janowski odpowiada na słowa Hancocka: Mogę walczyć o mistrzostwo świata
Spotkanie w Bydgoszczy przybrało formę sinusoidy
Wczorajsze spotkanie obfitowało w wiele niespodziewanych zwrotów akcji. Po piątym wyścigu wydawać by się mogło, że bydgoszczanie mają mecz pod kontrolą, bowiem wysforowali się wówczas już na dziesięciopunktowe prowadzenie. W następnych gonitwach szybko okazało się, że to wrażenie było złudne, a kibiców będą czekały emocje do samego końca.
- To spotkanie przybrało formę sinusoidy. Już pogodziliśmy się z tym, że czwarty wyścig został przegrany 2:4, jednak mieliśmy trochę szczęścia, bo sędzia zarządził powtórkę, w której wygraliśmy 5:1. Potem los okazał być mniej sprzyjający, gdyż w dziewiątym biegu Kenneth Bjerre zdefektował na prowadzeniu, przez co zamiast 4:2, skończyło się na 2:4 - komentował Krzysztof Kanclerz.
- W czternastej gonitwie wieźliśmy pewny remis. Na pierwszym łuku ostatniego okrążenia Matej Zagar, atakując Krystiana Pieszczka, pojechał nieco za szeroko. Pod bandą było dużo odsypanego materiału, wciągnęło go, upadł i miast remisu skończyło się na 2:4. Niemniej cieszymy się z tego, że nic mu się nie stało, bo upadek wyglądał groźnie. Na szczęście nie wykryto u niego żadnych złamań, jest tylko poobijany i ma obtarty bark. To mogło skończyć się dużo gorzej, możemy powiedzieć, że przytrafiło nam się szczęście w nieszczęściu - dodał nasz rozmówca.
Konieczny nareszcie odpalił, pech Zagara
Krzysztof Kanclerz podkreśla, że jest zadowolony z postawy swoich zawodników. Cieszy go zwłaszcza występ Przemysława Koniecznego, który nareszcie odżył i w jednym ze swych startów po kapitalnej walce na dystansie, przy kilkakrotnie zmieniającym się prowadzeniu, ostatecznie pokonał Grzegorza Zengotę. Jednocześnie menedżer Polonii zauważa, że poniżej oczekiwań zaprezentował się Matej Zagar, któremu w tej potyczce nie szło od samego początku.
- Jesteśmy bardzo zadowoleni z występu naszych juniorów. Przemysław Konieczny nareszcie odpalił i udowodnił wszystkim, że potrafi się ścigać, przywożąc za plecami Zengotę. Z dobrej strony po raz kolejny pokazał się Wiktor Przyjemski, autor dwóch zwycięstw biegowych. Niemal wszyscy nasi seniorzy pojechali na miarę oczekiwań. Można by się jedynie przyczepić do Mateja Zagara, który zgromadził pięć punktów z bonusem - zauważył Krzysztof Kanclerz.
- Od samego początku te zawody nie układały się Zagarowi. Cały czas szukał jak najlepszych ustawień, zmienił jedną maszynę, potem drugą, a mimo tego nadal brakowało mu prędkości. W Krośnie pojechał bardzo dobrze, przywiózł ważne punkty i byliśmy z niego bardzo zadowoleni, niestety dziś zaprezentował się gorzej. Czasami w żużlu tak bywa, będą następne mecze i przyjdzie okazja do rehabilitacji - podsumował menedżer Polonii Bydgoszcz.
Bogumił Burczyk, WP SportoweFakty
Zobacz także: