Żużel. Nikt na niego nie stawiał, a on skradł całe show! Max Fricke pogodził faworytów

PAP / Leszek Szymański / Na zdjęciu: Max Fricke
PAP / Leszek Szymański / Na zdjęciu: Max Fricke

Nie był w gronie faworytów, ba, mało kto stawiał go w roli "czarnego konia" turnieju. Tymczasem sprawił niespodziankę odnosząc zwycięstwo w ORLEN Warsaw FIM Speedway Grand Prix of Poland. Max Fricke to bohater minionego weekendu.

W tym artykule dowiesz się o:

Bartosz Zmarzlik, Maciej Janowski, Leon Madsen, a może odradzający się na silnikach Ashleya Hollowaya Tai Woffinden? Głównie tych zawodników rozważano w kontekście zwycięstwa w sobotnich zawodach na PGE Narodowym w Warszawie.

Raczej nikt nie spodziewał się natomiast, że ten prestiżowy turniej padnie łupem Maxa Fricke'a. Australijczyk, który do tej pory miał już na koncie zwycięstwo w zawodach Grand Prix, nie miał jakiegoś oszałamiającego początku sezonu. W pierwszej rundzie w chorwackim Gorican był dopiero 15. Mało tego, zawody w stolicy Polski też zaczął kiepsko.

Głównie uwaga obserwatorów skupiała się na kolejnych zwycięstwach Zmarzlika i tworzącej się za nim grupie pościgowej w osobach Madsena czy Mikkela Michelsena. Tymczasem Max Fricke wygrał dwa wyścigi i zwiększył swoje szanse na półfinał, lecz mało kto przywiązywał do tego większą uwagę. Tak naprawdę Australijczyk przykuł ją dopiero po 20. wyścigu, w którym stoczył wyśmienitą walkę z Bartoszem Zmarzlikiem.

ZOBACZ WIDEO "Strasznie mnie to bolało". Bartosz Zmarzlik o tym jak zmieniło się jego podejście do żużla

Rzadko komu udaje się pokonać reprezentanta Polski podczas konfrontacji na dystansie i to w takim stylu. To, jak zaprezentował się Fricke na sam koniec fazy zasadniczej turnieju wzbudziło uznanie. Z miejsca awansował do roli "czarnego konia" w decydującym etapie zawodów. W półfinale i finale pojechał bez żadnej presji, która ciążyła na innych. Idealnie dostroił swój sprzęt na czwarte pole i po szerokiej nabierał takiej prędkości, że już po pierwszym łuku miał sporą przewagę nad rywalami. Silniki spod ręki wspomnianego Hollowaya zdały egzamin.

Kto by się spodziewał, że zawodnik spoza PGE Ekstraligi poskromi wszystkie jej gwiazdy? - Przed sezonem rzeczywiście wielu bało się, że Max decydując się na pozostanie w Falubazie, traci możliwość regularnej konfrontacji z najlepszymi na świecie. To nieprawda, bo przecież jeździ w Szwecji, Wielkiej Brytanii, Polsce, a co dwa tygodnie ma Grand Prix. Zresztą eWinner 1. Liga też jest wyrównana i nie można jej lekceważyć. Jest mnóstwo znakomitych zawodników, a sprzęt jest porównywalny z żużlowcami z PGE Ekstraligi - mówił nam po turnieju w Warszawie Tomasz Gaszyński, były menedżer Tomasza Golloba, który teraz współpracuje z Australijczykiem (przeczytaj całość ->>).

W Stelmet Falubazie Zielona Góra także nie kryją satysfakcji, że ich zawodnik utarł nosa elicie. Cieszą się jednak przede wszystkim dlatego, że Max Fricke w dobrej formie zwiększa siłę zespołu, którego celem jest powrót do PGE Ekstraligi. Do tego oczywiście jeszcze daleka droga, jednak mocny punkt w osobie Australijczyka pozytywnie wpłynie na morale zespołu.

Czytaj również:
- Piotr Żyto komentuje skandal w Krośnie i odpiera zarzuty

Źródło artykułu: