Wynik pokazuje, że nie było to łatwe spotkanie dla gospodarzy. To, że Byki zapisały na swoim koncie dwa punkty, to olbrzymia zasługa Janusza Kołodzieja, który w sześciu startach wygrał pięciokrotnie, a raz był wykluczony za spowodowanie przerwania biegu.
I to właśnie wydarzenia z ósmego biegu mogły przyćmić całe widowisko. W nim Przemysław Pawlicki ostro wjechał pod łokieć Kołodzieja, który chciał natychmiastowo przycinać do wewnętrznej. Najechał jednak w niego Damian Ratajczak i doszło do groźnego upadku czterokrotnego mistrza Polski.
Żużlowiec podniósł się z toru i przykuśtykał na murawę, skąd został zniesiony na barkach pracowników i opieki medycznej. Pytany, czy ucierpiało w tym starciu kolano, odpowiedział w mixzonie, że: - Nie, bo mam bardzo dobry stabilizator, który ochronił wszystko. Motor spadł na łyżwę, zgniótł ją i nie wiadomo, co w tej kostce jest. Jadę na prześwietlenie i zobaczymy. Na razie mam założoną łyżwę, która dobrze służy, jako gips (śmiech).
ZOBACZ WIDEO Żużel. Magazyn PGE Ekstraligi. Przedpełski, Krakowiak i Majewski gośćmi Musiała
Kołodziej przyznał również, że po upadku nie był sobą, bo bardziej myślał o nodze, niż o ściganiu. Nie było tego jednak, aż tak widać z perspektywy trybun, bowiem tarnowianin nadal zapisywał przy swoim nazwisku trzy punkty. A łatwo nie było. - Zmieniły się też warunki, bo kiedy wróciłem na tor po upadku to miałem wrażenie, że jadę po innym torze. Jechało się trudniej. Było czuć, że coś było inaczej. Nawierzchnia się odsypała, tor się odsuszył i mieliśmy coś innego - dodał Kołodziej.
Liderem ZOOleszcz GKM-u Grudziądz był z kolei wychowanek Unii Leszno, Krzysztof Kasprzak , który zapisał przy swoim nazwisku dwanaście punktów z bonusem. Był to niewątpliwie duży powiew optymizmu wobec drugiej części sezonu w wykonaniu byłego uczestnika Grand Prix. Skąd takie przebudzenie?
- Nic nie zmieniłem, cały czas te same silniki, wszystko to samo, tylko motocykl dobrze zgrany. Cały czas brakuje mi kilogramów. Nie mogę spaść do 60, bo nie mogę wstać z łóżka i tym przegrywam z lżejszymi chłopakami, bo oni mogą sobie założyć dwa zęby niżej i jadą szybciej, jakby na biegu wyżej - powiedział wicemistrz świata z 2014 roku.
Kasprzak przyznał po meczu, że z początku tor pozwalał tak naprawdę na start i kończył emocje, bowiem tak mocna była szpryca. Później zaczęła się rotacja w sprzęcie, ale nie wszystkim udawało się jechać tak, jak lider Fogo Unii. - Kiedy wjeżdżałem w tor, gdzie jechał Janusz, to mój motocykl stał - dodał Kasprzak.
Czytaj także:
Prezes Stali Gorzów jest jak Donald Trump
Stal Gorzów może mieć dodatkowe problemy