Od sezonu 2022 wszystkie kluby startujące w PGE Ekstralidze muszą posiadać plandeki i dysponować odwodnieniem liniowym, choć akurat z tym pierwszym przypadku wystąpiły pewne opóźnienia spowodowane wojną w Ukrainie.
To nie przeszkodziło jednak w sprawnym rozegraniu rundy zasadniczej. Tylko jedno przełożone spotkanie pokazuje, że wprowadzony przez PGE Ekstraligę system działa. - Oczywiście, zawsze znajdą się malkontenci, natomiast musimy pamiętać, że żużel stał się sportem bardzo medialnym. Telewizja odgrywa obecnie ważną rolę. Wszyscy wiemy, za jakie pieniądze jeździmy i kto ten sport utrzymuje. Jeśli kolejny kontrakt telewizyjny ma być wyższy od aktualnego, to dyscyplina musi być wiarygodna, a taka będzie, gdy mecze będą odbywać się zgodnie z planem - mówi Jacek Frątczak, były menedżer klubów z Torunia i Zielonej Góry.
Podczas rundy zasadniczej część klubów narzekała, że przykrycie toru plandeką utrudniało miejscowym zawodnikom przygotowania do meczu. Frątczak uważa jednak, że to błędne myślenie. - Dziś nie ma już czegoś takiego jak atut własnego toru. Niektórzy mówią o nim, gdy drużyna wygrywa. Jeśli jest porażka, to często pojawiają się komentarze, że trener nie potrafi przygotować nawierzchni pod swój zespół. To jednak tak nie działa - podkreśla.
- Nieszczęścia niektórych drużyn wynikały z tego, że nie potrafiły przestawić sposobu myślenia w kwestii przygotowania toru. A wystarczy postawić na rozwiązanie najbardziej bezpieczne i przyjąć, że jeździmy na twardym. Przy obowiązkowych plandekach jest wtedy mniejsze ryzyko, że drużyna pogubi się na własnym obiekcie - podsumowuje ekspert.
Zobacz także:
Jest poprawa u Przyjemskiego
Kontrowersje po wykluczeniu Zagara
ZOBACZ WIDEO Marek Kępa: Kluby powinny sobie radzić bez KSM